Prezydentowi marzą się dekrety

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-08-11 22:43

Historyk Karol Nawrocki śni o powrocie kompetencji głowy obecnej III RP do epoki II RP.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W pierwszym tygodniu po zaprzysiężeniu Karol Nawrocki codziennie wystrzeliwał w stronę rządu Donalda Tuska kolejne pociski, pardon, projekty bardzo kosztownych ustaw. Do pierwszej salwy wyciągnął z magazynku trzy: o zapewnieniu realizacji inwestycji Centralnego Portu Komunikacyjnego, o prorodzinnych zmianach w stawkach i progach PIT, wreszcie o ochronie polskiej wsi. Przewidywalne losy projektów wydają się podobne – po uzyskaniu numerów druków zaliczą jesienią w Sejmie pierwsze czytania i trafią do komisji, a tam… proceduralna czarna dziura. Jeżeli kiedyś ukończone choćby w części powrócą na biurko podpisowe, to prezydent może w ogóle nie poznać, że to jego wyjściowe projekty. Tak został napisany konstytucyjny elementarz legislacyjny. Najwyższy urzędnik państwa jest zaledwie jednym z kilku uprawnionych projektodawców ustaw, pozostali to Rada Ministrów, posłowie (co najmniej 15 podpisanych lub sejmowa komisja), Senat oraz obywatele w liczbie co najmniej 100 tys. W związku z tym Karol Nawrocki powinien zachować energię na podpisywanie, może być nawet publiczne, ustaw ukończonych. Nawet największe nadęcie propagandowe w odniesieniu do zaledwie projektów absolutnie nie zwiększa ich szans na przełamanie niechęci rządzącego tzw. konsorcjum 15 października.

Historyk Karol Nawrocki śni o powrocie kompetencji głowy obecnej III RP do epoki II RP. A nawet – chociaż do tego ze względów ideologicznych się nigdy nie przyzna – do przebrzydłej PRL. Przed wojną prezydent samodzielnie, a po wojnie Rada Państwa kolegialnie wydawali akty równorzędne ustawom. Przez lata się to zmieniało legislacyjnie i nazewniczo. Pierwsza po odzyskaniu niepodległości konstytucja marcowa z 1921 r. zastrzegła wyłączność ustaw dla parlamentu, ale w 1926 r. po zamachu majowym tzw. nowela sierpniowa przyznała prezydentowi rozporządzenia z mocą ustaw, z czego Ignacy Mościcki skrzętnie korzystał. Konstytucja kwietniowa z 1935 r. jego uprawnienie utrzymała, jedynie zmieniła nazwę prezydenckich rozporządzeń (żeby nie mylić z rządowymi) na dekrety. Kupiły to po wojnie komunistyczne władze PRL, obdarzając zastępującymi ustawy Sejmu dekretami Radę Państwa. Najsłynniejszy był ten o stanie wojennym z 13 grudnia 1981 r., wydany całkowicie nielegalnie, albowiem trwała jesienna sesja Sejmu, a dekrety dopuszczalne były tylko w przerwach między sesjami. Ostatecznie upadły one konstytucyjnie na zawsze w kwietniu 1989 r., gdy po ustaleniach Okrągłego Stołu kolegialną Radę Państwa PRL zastąpił prezydent PRL, ale już bez dekretów.

Przypomniałem rys historyczny dla uzmysłowienia głębokości stresu Karola Nawrockiego. Gdyby decyzyjnie był Ignacym Mościckim, albo nawet Henrykiem Jabłońskim czy Wojciechem Jaruzelskim przed jego prezydenturą, to już dzisiaj w Dzienniku Ustaw ukazałyby się trzy jego cudowne akty, które mają być lekiem na całe polskie zło. Od jutra rozpoczęłoby się układanie na piasku szprych CPK, zaczęłoby się poczynanie dzieci w perspektywie ulgi w PIT, uprawy rolne rozkwitłyby mimo suszowej klęski etc. Losy prezydenckich projektów ustaw w okresach tzw. kohabitacji – zwłaszcza, że obecnie zapowiada się ostra konfrontacja – podpowiadają, że do Dziennika Ustaw nie trafiają.

W spadku po Andrzeju Dudzie pozostał w Sejmie – spoczywa po pierwszym czytaniu w komisji – sensowny prezydencki projekt. To ustawa o działaniach organów władzy państwowej na wypadek zewnętrznego zagrożenia bezpieczeństwa państwa, produkt Biura Bezpieczeństwa Narodowego pod wodzą jeszcze Jacka Siewiery. Projekt został oceniony jako pożyteczny dla Polski przez wielu wojskowych, a także nieodrzucony w Ministerstwie Obrony Narodowej. Uaktywnienie w Sejmie tego czekającego dokumentu byłoby koncyliacyjnym punktem współdziałania nowego prezydenta z rządem. Wrzucanie chaotycznych projektów bez szans na uchwalenie nie ma żadnego sensu.