Rzeczpospolita Polska może przekazać organizacji lub organowi międzynarodowemu jakieś państwowe kompetencje, ale ustawa ratyfikacyjna tak ważnej umowy uchwalana jest przez Sejm oraz przez Senat większością 2/3 głosów. Z rozkładu sił zaś wynika, że w Sejmie osiągnięcie takiej większości bez choćby trzech, czterech posłów PiS lub SP, siłami jedynie PO i PSL ze wsparciem SLD i Palikota, jest niemożliwe. A to ci pech…
Dlatego decydujące dla ratyfikacji znaczenie ma uprzednie rozstrzygnięcie formalne, jaka większość obowiązuje przy danej umowie. Od marca szykuje się gigantyczne starcie prawne przed ratyfikacją traktatu stabilizującego Euroland, podpisanego przez premiera Donalda Tuska. PiS i SP uważają ów podpis za zdradę stanu i swoich głosów przenigdy nie dołożą. Dlatego można obstawiać każde pieniądze, że koalicja będzie forsowała zwykłą większością uchwałę proceduralną, iż traktat fiskalny to pikuś, wymagający do ratyfikacji takiejż samej większości zwykłej.
Ten traktat ma dla Polski wielkie znaczenie i konieczne będzie wnikliwe przeanalizowanie jego skutków w kontekście Konstytucji RP. Politycznym kabaretem jest natomiast żądanie PiS, aby również większość 2/3 obowiązywała przy ratyfikacji przystąpienia Chorwacji do UE. Uzasadnienie, że zwiększenie liczby członków z 27 do 28 radykalnie… zmienia siłę polskiego głosu, to jednak żenada. Zwłaszcza że PiS i SP co do idei bardzo popierają przyjęcie katolickiej Chorwacji i ustawa może liczyć na uchwalenie jednogłośne. Ale przy większości zwyczajnej uzyskanie w Sejmie realnego wyniku, powiedzmy, 445 głosów byłoby jedynie ciekawostką, natomiast gdyby obowiązywał próg 2/3 — o, wtedy te same głosy prawicy dałyby jej moralne zwycięstwo, oczywiście w jej własnych oczach. Reasumując: w kwestii Chorwacji radzę opozycji kubeł zimnej wody na gorące głowy, a konstytucyjną energię zostawić na prawdziwy bój o traktat fiskalny.