W epoce realnego socjalizmu złodziej złapany na spuszczaniu paliwa z rurociągu tłumaczył się: „ja tylko sprawdzałem, w którą stronę płynie ropa w rurociągu Przyjaźń”. Żart ten kapitalnie oddawał ówczesne przekonanie społeczeństwa o korzyściach Polski z przynależności do Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej.
Teoretycznie do przepływu dwustronnego można przystosować dowolny ropociąg, jednak decyzja rządu Ukrainy o dopuszczeniu dwukierunkowej eksploatacji odcinka Odessa–Brody ma znaczenie nie technologiczne, lecz polityczne. Stawia pod znakiem zapytania całą ukraińską ideę Euroazjatyckiego Korytarza Transportowego Ropy Naftowej, którym paliwo z Morza Kaspijskiego miałoby zaopatrywać również Polskę. Już rozumiemy, czemu podczas niedawnego szczytu ukraińsko-polskiego w Jałcie nie udało się w sprawie odcinka Brody–Płock nic ustalić konkretnie, a jedynie urządzono, w obecności prezydentów Kuczmy i Kwaśniewskiego, propagandowe „przekazanie projektu biznesplanu”.
Na Ukrainie wystartowała kampania przed wyborami prezydenckimi, zaplanowanymi na 31 października. Głową państwa zostanie Wiktor, tylko nie wiadomo który: niezależny kandydat Juszczenko czy premier Janukowycz. Podobnie, jak niedawno zdarzyło się to na Litwie, Ukraińcy wybiorą między orientacją zachodnią a wschodnią. Rosja przegrała rozgrywkę o utrzymanie wpływów w Wilnie, ale rzucenia Kijowa w objęcia NATO i Unii Europejskiej po prostu nie dopuszcza. Dlatego decyzję premiera Janukowycza o możliwym tłoczeniu rosyjskiej ropy w stronę terminalu nad Morzem Czarnym uznajmy za kiełbasę wyborczą, rzuconą prorosyjskiemu elektoratowi.