Rolls-Royce Phantom to legenda. Nie tylko dla marki, ale dla całej motoryzacji. Jeden z najbardziej ikonicznych modeli w historii samochodów. Motoryzacyjny odpowiednik mitologicznej ambrozji czy religijnego raju. Po prostu szczyt doznań. Phantom obchodzi właśnie swoje setne urodziny. Setne i rekordowe.
Historia ikony
Pierwszy model o nazwie Phantom wyjechał na ulice w 1925 r. Fakt, że model o tej samej nazwie (i przeznaczeniu) produkowany jest do dziś, czyni go najdłużej produkowanym modelem w historii motoryzacji.
W 1925 r. w fabryce w Derby Henry Royce – już schorowany, ale wciąż obsesyjnie precyzyjny – kończył pracę nad następcą modelu Silver Ghost. Nowy samochód otrzymał nazwę Phantom. Jak szybko się okazało, w języku Rolls-Royce’a oznaczała coś więcej niż tylko widmo. Nazwa brzmiała jak obietnica: oto maszyna tak cicha, że ledwie można uwierzyć w jej istnienie.
Szybko się okazało, że nie była to obietnica rzucona na wiatr. Była połowa drugiej dekady XX w. Nikt nie słyszał jeszcze o matach wygłuszających. Cisza była osiągnięta dzięki jakości materiałów, precyzji inżynierów i obsesyjnej perfekcji panów Rollsa i Royce’a.
Pierwszy Phantom miał 6-cylindrowy, rzędowy, prawie 8-litrowy silnik. Royce odmówił podania mocy, twierdząc, że „liczby są dla księgowych, nie dla dżentelmenów”. Dziennikarze z „The Autocar” pisali potem z nabożną czcią, że najgłośniejszym dźwiękiem we wnętrzu nowego Rolls-Royce’a jest… tykanie zegara. Tak narodził się mit ciszy.
Charles Rolls mawiał: „Luksus to nie prędkość, lecz spokój ducha”. I Phantom właśnie taki był: stateczny, doskonały, nieśpieszny. Samochód, który nie gonił świata, lecz sprawiał, że świat zatrzymywał się przed nim z szacunkiem. A właściciel był perfekcyjnie odizolowany od świata zewnętrznego. I to właśnie nazywa się luksusem.
Co ciekawe, Phantom I powstawał nie tylko w Anglii. Rolls-Royce już od 1919 r. prowadził montownię w amerykańskim Springfield, ponieważ import gotowych aut z Wielkiej Brytanii do USA wiązał się z wysokimi cłami. Produkcja w USA pozwalała je ominąć i dotrzeć do milionerów, których wówczas najwięcej było właśnie w Stanach Zjednoczonych. Produkcję w Springfield zakończono w 1931 r., głównie z powodu wielkiego kryzysu. Niemniej wycieczka Rolls-Royce’a do USA była jedynym przypadkiem w historii, gdy auta tej marki powstawały poza Wielką Brytanią. Łącznie powstało aż 6075 egzemplarzy Phantoma I (2269 w USA i 3806 w Wielkiej Brytanii).
Każda kolejna generacja Phantoma była jak nowy rozdział tej samej powieści o doskonałości. Phantom II miał ten sam silnik co poprzednik, ale wprowadził lepsze zawieszenie i smuklejszą sylwetkę. Powstał w 1680 egzemplarzach. Dwójka produkowana w latach 1929–36 była ostatnim modelem Phantoma całkowicie zaprojektowanym pod kierownictwem Henry’ego Royce’a. Auto zagrało w filmie „Indiana Jones i ostatnia krucjata”, a zakochany w nim był maharadża Umed Singh II – jeden z najbardziej ekscentrycznych władców Indii pod panowaniem brytyjskim.
Phantom III był ostatnim przedwojennym Rolls-Royce’em i ostatnim, przy którego tworzeniu brał udział Henry Royce (zmarł rok po rozpoczęciu prac). Auto napędzał 12-cylindrowy silnik o pojemności 6,75 l. Był potężny i – jak poprzednicy – zbudowany z obsesją na punkcie ciszy. Jeden z właścicieli tego auta, austriacki akwarelista, zlecił zewnętrznej firmie zbudowanie pancernego nadwozia do swojego Phantoma. Podobno pierwszy w historii marki silnik V12 był tak subtelny, że jego praca przypominała – jak wspominali ówcześni użytkownicy – raczej bicie serca śpiącego dziecka niż pracę maszyny.
Największą sceną Phantoma był jednak film. W 1964 r. w trzecim bondowskim obrazie „Goldfinger” pojawił się monumentalny Rolls-Royce Phantom III Sedanca de Ville z 1937 r. Należał do złoczyńcy Aurica Goldfingera, który w jego karoserii przemycał sztabki złota. Czarno-żółta sylwetka, majestatyczna niczym Pałac Buckingham na kołach, kradła każdą scenę. Sean Connery wcielający się w Jamesa Bonda wspominał, że gdy Rolls-Royce wjeżdżał na plan, nawet statyści milkli. Reżyser Guy Hamilton przyznał z uśmiechem: „To nie był samochód, to była obecność. Phantom miał więcej autorytetu niż większość aktorów”.
Bond w „Goldfingerze” prowadził Astona Martina DB5, ale to właśnie Phantom był symbolem potęgi i przepychu przeciwnika. W 2023 r. Rolls-Royce postanowił odtworzyć ten samochód, tworząc unikatowy egzemplarz Phantom Goldfinger Edition – jedyny na świecie inspirowany filmowym oryginałem: złota linia na karoserii, tapicerka w kolorze auric yellow, zegar stylizowany na sejf i dyskretny grawer 007 x RR. Oficjalnej ceny nie podano, nieoficjalnie mówi się o kwocie ponad dwóch milionów funtów. Ale przecież o cenach w RR się nie rozmawia.
Powstało tylko 727 egzemplarzy Phantoma III. Dziś to jedne z najrzadszych i najdroższych Rolls- Royce’ów.
Dyktatorzy i pacyfiści
Pierwszy powojenny Phantom stracił V12 (napędzał go 8-cylindrowy rzędowy silnik o pojemności 5,7 l), ale… zyskał na prestiżu. Między 1950 i 1956 r. powstało jedynie 18 aut. Był modelem dla wybranych, z założenia niedostępnym dla zwykłych zjadaczy chleba, nawet jeśli byli obrzydliwie bogaci. Wszystkie auta powstały na specjalne zamówienie, a szczęśliwymi pasażerami byli m.in. Królowa Elżbieta II (wówczas księżniczka), szach Iranu, emir Kuwejtu czy hiszpański dyktator generał Franco.
Phantom V i VI były już nieco bardziej dostępne, ale jeszcze bardziej monumentalne, niemal pałacowe. Woziły królową Elżbietę II, papieża Jana XXIII czy Johna Lennona. Ten ostatni, nie mogąc znieść nudy czerni, kazał przemalować swojego Phantoma V w psychodeliczne kolory: żółty, błękitny, różowy z ornamentami niczym z marokańskiego bazaru. Starsze damy na ulicach Londynu mdlały z oburzenia, ale Lennon wzruszał ramionami: – To nie samochód, to mój manifest pokoju.
Phantomem V (czarnym, z telefonem i klimatyzacją) jeździł też Elvis Presley, a złotego (z lodówką na szampana) wybrał dyktator Zairu Mobutu Sese Seko. Wyprodukowano 516 egzemplarzy. Phantom VI przeszedł do historii jako najdłużej produkowany model w dziejach marki (1968–90). Rolls-Royce nie gonił rynku – tworzył auta po swojemu, z poszanowaniem ciszy, rzecz oczywista. Pod maską Phantoma VI pracował V8 o pojemności 6,2 l. Mimo długiego okresu produkcji powstały tylko 374 egzemplarze, każdy na indywidualne zamówienie.
Po zakończeniu kariery nieco przestarzałego jak na lata 90. XX w. modelu Phantom VI widmo na jakiś czas uleciało. Rolls-Royce skoncentrował się na innych modelach, np. Silver Spirit czy Silver Spur, a potem markę porwały perturbacje właścicielskie.
Era Instagrama
Wojna o markę była zaciekła. Ostatecznie prawa do nazwy, logotypu i Spirit of Ecstasy trafiły do BMW – dopiero w 2003 r. Wtedy zadebiutował Phantom VII. Mimo zmiany właściciela ręczna, obsesyjna metoda budowy Widma się nie zmieniła. Phantom VII otworzył nowy rozdział: pierwszy Rolls-Royce zbudowany w całości pod skrzydłami BMW. To nie była kontynuacja, lecz reinkarnacja. Fabryka w Goodwood stała się świątynią ciszy i perfekcji.
Aluminiowa rama, 6,75-litrowy silnik V12, wnętrze tak wyciszone, że inżynierowie musieli… dodać trochę hałasu, by pasażerowie nie czuli się zbyt odłączeni od świata. Nowy Phantom był bardziej rzeźbą niż samochodem. Klienci zamawiali własne odcienie lakieru (nawet inspirowane lakierem do paznokci żony), a znaczek Spirit of Ecstasy obracał się na felgach tak, by zawsze pozostać pionowo. To był luksus nie w sensie materialnym, lecz filozoficznym – manifest spokoju w epoce pośpiechu.
Phantom VIII (2017–) wciąż był ucieleśnieniem ciszy, ale już innego rodzaju. W czasach gdy luksus krzyczy, on szepcze – tyle że w obiektywie. Spirit of Ecstasy świecił w rytmie LED-ów, podsufitka Starlight błyszczała tysiącem punktów światła. W Polsce stał się rekwizytem sukcesu: do ślubów, teledysków, zdjęć przed urzędem stanu cywilnego. „A można zdjęcie przy masce?” – pyta pan młody w Radomiu. I wtedy Phantom naprawdę zasługuje na swoją nazwę, bo wygląda, jakby duch arystokracji właśnie… zbladł.
Nowi właściciele Rolls- Royce’ów w Polsce rzadko kupują ciszę. Kupują widoczność. Dla jednych Phantom to dzieło sztuki na kołach, dla innych… tło do selfie. A jednak jest w tym coś wzruszającego. W kraju, w którym luksus przez dekady był zakazany, Phantom stał się spełnieniem marzenia o elegancji. Nawet dla tych, którzy z elegancją mylą majętność.
Sto lat ciszy
Przez stulecie Phantom stał się dla motoryzacji tym, czym dla muzyki jest fortepian Steinwaya, a dla zegarmistrzostwa Patek Philippe. Jeździli nim monarchowie, premierzy, przemysłowcy i artyści. Phantom pojawiał się też w sztuce współczesnej. Brytyjscy artyści zamieniali jego karoserię w płótno, a wnętrza w przestrzeń ekspozycji. W 2017 r. Rolls-Royce uruchomił projekt The Gallery pozwalający właścicielom zamówić własne dzieło sztuki na desce rozdzielczej – z masy perłowej, szkła, a nawet włókna węglowego. Luksus nabrał w ten sposób dosłownego znaczenia: można było posiadać sztukę i nią jeździć.
Rolls-Royce zawsze powtarza: „Jeśli musisz zapytać o cenę, nie jesteś naszym klientem”. To nie żart. Phantom jest jednym z przedmiotów, które wymykają się logice pieniądza. Cena katalogowa to tylko punkt wyjścia. Każdy egzemplarz jest bowiem inny, indywidualnie zaprojektowany, personalizowany z niemal boską cierpliwością.
W praktyce za Phantoma VIII płaci się dziś od 600 tys. euro wzwyż, ale w świecie Rolls-Royce’a to raczej początek rozmowy niż jej koniec. Producent przyznaje, że około 75 proc. Phantomów wyprodukowanych od 1925 r. wciąż istnieje i jeździ. Widma, jak widać, potrafią być nieśmiertelne.
Kiedyś Phantom należał do książąt i premierów, dziś do miliarderów z Dubaju, hollywoodzkich reżyserów i chińskich przedsiębiorców. Średni wiek nabywcy w 2003 r. wynosił 55 lat, dziś 43. Rolls-Royce mówi o nich z szacunkiem: curators of taste, kuratorzy smaku. Nie kupują samochodu. Kupują wyraz własnej osobowości, materializację milczenia i majestatu
Mimo światowego przepychu filozofia pozostała niezmieniona od czasów Royce’a: dążenie do perfekcji. Dlatego nowy Phantom, nawet w epoce elektrycznego Spectre’a, pozostaje flagowym modelem marki. Nie najszybszy, nie najnowszy, ale najbardziej Rolls-Royce’owy.
Prezent na urodziny
W 2025 r. Phantom świętuje stulecie. Z tej okazji powstała wyjątkowa seria: Phantom Centenary Private Collection – limitowana do zaledwie 25 egzemplarzy. Złote detale, figurka Spirit of Ecstasy z 24-karatowego kruszcu, lakier z drobinami szkła, a wewnątrz zegar inspirowany czasomierzem z pierwszego modelu z 1925 r. Każdy egzemplarz wymagał ponad 40 tys. godzin ręcznej pracy rzemieślników.
Chris Brownridge, dyrektor generalny Rolls-Royce’a, powiedział przy tej okazji: „Phantom to więcej niż samochód. To nasz cichy rzecznik, stuletnie świadectwo tego, co potrafią ludzkie ręce, gdy prowadzi je perfekcja”.

