Dla piemontczyków jedną ze świętości, oprócz Fiata i Juventusu, jest czekolada. Dlatego gości XX zimowej olimpiady witali małymi czekoladkami. Zaprojektował je Janusz Kaniewski.
— Zrobiliśmy kilka projektów. Przy okazji, gdzieś na zapleczu, dla zgrywy, również nietypowe okrągłe czekoladki. Ktoś wpadł na pomysł, żeby dla żartu dołączyć je do oferty. Właśnie one stały się oficjalnym elementem igrzysk. Byliśmy w kropce, bo jak wyjaśnić, że małe czekoladki z białym środkiem i z czerwonym oczkiem z żelu owocowego to nic innego jak punkt G. Jak to powiedzieć ludziom, którzy ze smakiem wylizywali żelową kulkę? — wspomina Kaniewski.
Nie czuje się tym zaambarasowany. Bo czy to jego wina, że z kilku projektów wybrano najdziwniejszy? Skandal wisiał na włosku, kiedy sprawa wyszła na jaw.
— Większość potraktowała to jak dobry żart. Ludzie patrzyli na czekoladki i mieli na ustach uśmiech. I właśnie o to chodzi w designie, aby dostarczał pozytywnych emocji — uważa Kaniewski, który lubi szokować.
Robi to na wiele różnych sposobów. Raz wiaderkiem do szampana obszytego futerkiem, projektem samochodu, innym razem, mówiąc o sobie bez ogródek: "Po pierwsze, jestem próżny, lubię być podziwiany, a akurat w dziedzinie designu przychodzi mi to najłatwiej. Po drugie, kasa. Jestem leniwy, a w tej dziedzinie najłatwiej mi robić mało, tak żeby wyglądało, że zrobiłem dużo". Taki jest Janusz Kaniewski, człowiek Pininfariny, jeden z najwybitniejszych designerów Europy.

Mister wyobraźnia
Płaciło mu wielu: ONZ, Turyn, Ferrari, Honda, Pininfarina, Rossignol/Lange, Bosch. Raz projektuje "twarze" samochodów, innym razem buty na smyczy, ale też stadiony, paczki papierosów, eleganckie skórzane torby, meble przypominające bloki na Ursynowie, lampy czy wystrój wnętrz. Zaczynał w studiu Pininfariny, gdzie dostał się zaraz po szkole designu, zaskakując wszystkich projektem buta.
— Konkretnie narciarskiego, przeznaczonego dla Hermanna Maiera. Narysowałem go w jedną noc, w jednym tylko rysunku. Potem pół roku trwały studia technologiczne, ergonomiczne, modelowanie i testowanie. Zgodnie z planem wygrały Puchar Świata. W pierwszym roku produkcji zwiększyły dochód grupy Rossignol/Lange o 40 proc. Dziś, już w drugiej generacji, są podstawą całej produkcji Lange — mówi Kaniewski.
Potem kolejne projekty, m.in. silnika do papieskiej lancii thesiss. I auta. Kilkanaście modeli od najnowszej lancii delta po ferrari california. Projektował maski m.in. citroĎna, renault, hondy, porsche, mazdy. Kaniewski jest jednym z najbardziej znanych stylistów w świecie motoryzacji. I jedynym, który mówi o sobie "designer i art director". Różnica?
— Wyjaśnię to na przykładzie projektu citroĎna C4. Termin na horyzoncie, a ja wciąż nie miałem rysunku, który mógłbym pokazać. Łaziłem po ogrodzie w Sulejówku, gadałem do kotów, siadałem do pracy i znowu wychodziłem przed dom. I tak w kółko. W końcu postanowiłem narysować dziewczynę, w której się kochałem. Obok niej dorysowałem kota, potem ślimaka i jakiegoś ufoludka. W tle jakiś samochód. Rysunek wysłałem ludziom z CitroĎna. Byli zachwyceni, bo wśród tych postaci był właśnie ich nowy C4, który zespół ludzi odwzorował potem w 3D, a ja pilnowałem, aby nie uronili ani kropli uczucia, jakie włożyłem w wizję tego auta. Bo najważniejsze, aby klienci również odczuwali przyjemność, mieli podobne uczucia jak ja, kiedy projektowałem samochód. Na tym polega rola art directora — wyjaśnia Kaniewski.
I dobrego designu, który musi wywołać przynajmniej uśmiech na twarzy klienta. Bo tworzony z przyjemności, musi ją oddać.
— Pewnego razu na trasie przepaliła się żarówka w moim osiemnastoletnim mercedesie. Przy reflektorze, w małej wnęce, znalazłem zapasową. Ucieszyłem się. Tyle lat tam leżała. Świetny pomysł, świetny projekt, dzięki któremu mogłem pojechać dalej — mówi Kaniewski.
Stadion dla Kadafiego
Kaniewski najchętniej projektuje samochody. I buty. Brak związku? Pozorny.
— Jedne i drugie okrywają najdoskonalszą z form, jaką jest człowiek, są jej uzupełnieniem. Ale też dlatego, że jedne i drugie kupujemy z pasji i pożądania — mówi Kaniewski.
W jego portfolio można znaleźć wiele innych, niekiedy zaskakujących projektów. Jak choćby nowej paczki papierosów Marlboro, które są już w sprzedaży. Amerykanie odrzucili projekty Leo Burnett i Pininfariny, której dali jednak drugą szansę. Wtedy Paolo Pininfarina zadzwonił do Kaniewskiego.
— Wstępny projekt powstał podczas jazdy samochodem do Włoch, w czeskim motelu, po kilku puszkach tamtejszego piwa — mówi Kaniewski.
Złoty kolor zastąpił białym, ale pozostawił charakterystyczny dla Marlboro daszek.
Kilka lat temu projektował stadion dla Kadafiego .
— Wielki, na 60 tys widzów, i drugi dla syna Kadafiego, który gra we włoskim klubie Perugia, na 20 tys widzów, oba w Trypolisie. Pininfarina zlecił mi projekt od strony estetycznej. Gdy mieliśmy gotową wizualizację, ktoś przypomniał sobie, że w krajach arabskich nie wolno umieszczać wizerunków ludzi, więc musieliśmy 60 tys. widzów wycinać w Photoshopie — wspomina Kaniewski.
Najbardziej chyba nietypowym zleceniem były organy na Antarktydzie.
— Watykan chciał zorganizować obchody pierwszego roku Millenium na Antarktydzie. Do realizacji wybrali gościa, który wymyślił, że zrobi z tego show, po którym pozostanie pamiątka w postaci lodowych organów, na których gra wiatr. Ale gość okazał się szarlatanem, chciał osobiście sprawdzać, czy hostessy są zdrowe, i wybuchł skandal — mówi projektant.
Obecnie robi butelkę do perfum, opakowania do płyt CD, meble zainspirowane blokowiskiem na Ursynowie, przerabia kształt jednego z najbardziej rozpoznawalnych w Polsce logo. I kilka innych drobiazgów, które można zobaczyć w jego galerii Kaniewski Haute Design.
Drzwi na skobel
W surowym, zamykanym na skobel drewnianym domu Kaniewskiego w Sulejówku nie ma deski kreślarskiej. Jest za to podłoga z desek, piec do wypieku pizzy i piwnica z winami. Nie ma wieży hi-fi ani telewizora. Bo nie ma prądu. Za to jest fortepian. Wystarczy ogród i drzewa, po których chodzą dwa białe koty: Dolce i Gabbana. Nigdzie nie walają się branżowe gazety, nic o designie czy stylu. Kaniewski z założenia nawet ich nie przegląda. Żeby nie mąciły w głowie, nie zarażały umysłu cudzymi pomysłami. Są za to sterty pomiętych serwetek z odręcznymi rysunkami.
— Stolik w knajpie to najlepsza deska kreślarska. Większość moich projektów powstała właśnie tam, na serwetkach, w trakcie biesiad z winem, gdzie z mnóstwa pomysłów zupełnie od czapy rodzi się ten jeden, dwa. Wychodząc z knajpy, mam kieszenie pełne serwetek z pomysłami, które następnego dnia omawiam ze stolarzem czy ślusarzem — opowiada Kaniewski.
Projekt alfy romeo mito powstał w podobny sposób:
— Na spotkaniu z ludźmi z Alfa Romeo rozmawialiśmy o nowym projekcie. Kiedy oni mówili, o co im chodzi, ja bazgrałem jakieś rysunki na kawałku papieru. Ot, tak sobie. Po kwadransie, gdy okazało się, że chodzi o mito, pokazałem im "rysunki". Byli zachwyceni koncepcją, a ja zaskoczony — mówi Kaniewski.
Pomysł to dopiero początek. Kaniewski niańczy go aż do procesu produkcyjnego, nieraz przesiadując z robotnikami nad brudną robotą, przy tokarce czy piecu do wytopu szkła.
— Lubię pracę rzemieślniczą. Rajcuje mnie wymyślanie, ale też narodziny pięknego przedmiotu. Przy samochodach tego nie ma, bo rzemieślnikami są komputery, ale przy innych formach jest kontakt z materiałem, ze skórą, drewnem, szkłem, metalem, z ich fakturą i z zapachem. Cieszy mnie nadawanie formy własnymi rękoma — przyznaje projektant.
Nietypowo jak na hedonistę, za którego się uważa.
— Jestem nim. Dlatego z moich przedmiotów emanuje pozytywna energia i przyjemność. Aby je przekazać, przedmiot musi się z nich narodzić, nasiąknąć nimi, stąd mój własny styl pracy — slow work — przeciwieństwo pracy szybkiej i po łebkach. To praca dająca rozkosz, np. w ogrodzie przy kieliszku wina, nad kartkami papieru rozrzuconymi na trawie bez patrzenia na zegarek i kalendarz, czy ze znajomymi w trattorii pod Turynem. Robię to, na co akurat mam ochotę i pluję na wyścig szczurów, bo z niego rodzą się szkaradztwa, które nie cieszą — mówi Kaniewski.
A kasa? Ktoś, kto zaprojektował maskę ferrari, silnik papieskiej limuzyny, wyraz twarzy najnowszej alfy romeo czy lancii delta musi być bogaty.
— Z projektowania, nawet dla Ferrari, nie ma wielkiej kasy. Jest przyzwoita, ale nie tyle, ile za tańczenie na lodzie. To, co zarobiłem, projektując np. różne samochody, to dziesiąta część tego, co zarabiają showmani lub twarze mediów, które są znane, bo są znane — oznajmia Kaniewski.
O czym marzy? Znowu zaskoczy: o założeniu w Polsce zawodówki dla stolarzy i ślusarzy, najlepszych kumpli designera. A pieniądze? Da się zarobić. Bez tańczenia na lodzie.