W grudniu 2025 r. administracja Donalda Trumpa ogłosiła swój pierwszy fundamentalny dokument strategiczny — Strategię Bezpieczeństwa Narodowego (NSS). Nie powinno być zaskoczenia tym, co zostało w niej zawarte, a jednak świat został zszokowany. Donald Trump i członkowie jego gabinetu otwarcie głosili ochotę zerwania z przeszłością (ciągłością) w amerykańskiej polityce. W końcu najlepszy i największy prezydent „EVER” może być tylko jeden. A najłatwiej taki efekt osiągnąć, eliminując punkt odniesienia — wszystkich poprzedników i tworząc nowe zestawienie, w którym Trump nie ma konkurencji. W strategii czytamy więc, że celem administracji Trumpa jest „uczynienie Ameryki większą niż kiedykolwiek” za pomocą środków i narzędzi, którymi dotychczas się nie posługiwała — bez globalnej hegemonii, bez przewodzenia sojuszowi wolnego świata, bez woli rywalizacji z autorytarnymi konkurentami, bez wspierania instytucji wielostronnych (ONZ, WTO), które „ograniczają amerykańską suwerenność”, a więc bez entuzjazmu wobec Unii Europejskiej, no i oczywiście bez respektu dla prawa międzynarodowego. Pokój przez siłę — „my way or highway”, czyli ma być po mojemu, albo spadać…
Wszyscy mają być traktowani tak samo, nieważne, czy jesteś sojusznikiem Ameryki czy nie. Ameryka sama będzie decydować, co jest dla niej dobre, nie będzie się ograniczać żadnymi zobowiązaniami prawnymi, sojuszniczymi, uzusami politycznymi, stąd zapowiedź, że Ameryka Trumpa będzie „zarządzać (managing) relacjami Europy z Rosją”, pozostawiając obronę Europy przed Rosją Europejczykom. De facto oznacza to wsparcie dla Rosji.
Chiny też nie są już strategicznym rywalem, który wymaga mobilizacji zasobów i z którym trzeba wygrać konkurencję. Są handlowym konkurentem, z którym Ameryka zamierza „rewidować relacje gospodarcze, stawiając nacisk na wzajemność i uczciwość w celu odbudowania niezależności gospodarczej” — czytamy w dokumencie. Ameryka nie dokonuje zwrotu na Pacyfik, aby zmierzyć się z Chinami, będzie chciała zapobiec wybuchowi wojny o Tajwan, „najlepiej utrzymując przewagę militarną” nad Chinami. Ale nie jest to już warunek do zrealizowania tego celu. Wygląda na to, że Ameryka Trumpa godzi się na oddanie Chinom pola w wyścigu na potencjały militarne.
W amerykańskim systemie NSS to matka wszystkich strategii, coś w rodzaju algorytmu dla administracji, sił zbrojnych i wszystkich agencji. Każdy nowy prezydent musi ją przygotować w pierwszym roku urzędowania. To polityczny — nieraz ideologiczny — manifest. Zawsze tak było, ale strategia Trumpa, uznając politykę zagraniczną za młotek w amerykańskiej wojnie kulturowej, zrywa z tradycją radykalnie. Publikuje dokument w wiecowym stylu — coś w rodzaju ideologicznego plakatu. Stąd jego forma i styl — strategia USA dla opornych, nie dla zawodowych strategów.
NSS zawsze pokazywały, jak nowa ekipa widzi świat, czego się obawia i co chce osiągnąć. Mówiły więc nie tylko o tym, jak świat wygląda, ale też jak — zdaniem administracji — powinien wyglądać. Innymi słowy, zdradzały, jaka interpretacja rzeczywistości obowiązuje w Białym Domu i jakie działania mają temu towarzyszyć.
Tego typu dokumenty pojawiają się regularnie dopiero od 1987 r. Wcześniej opracowywano je rzadziej i miały charakter dokumentów wewnętrznych, a o ich założeniach prezydenci informowali w swoich publicznych wystąpieniach. Kongres zobowiązał administrację Reagana jako pierwszą do ich publikowania: „Nie będziemy dawać wam pieniędzy w ciemno: prosimy o wizję, na co chcecie je przeznaczyć!”. Od tego czasu NSS stała się czymś w rodzaju politycznego barometru.
Po sformułowaniu tej wielkiej politycznej wizji pałeczkę od ideologów przejmą planiści i zawodowi stratedzy. Pentagon opracuje Narodową Strategię Obrony (NDS), a szefowie Połączonych Sztabów Narodową Strategię Wojskową (NMS). NSS mówi, co chcemy osiągnąć, NDS wyjaśnia, jaką rolę mają w tym odgrywać siły zbrojne, a NMS opisuje krok po kroku, jak mają działać, gdy trzeba będzie skorzystać z instrumentu wojskowego dla osiągnięcia politycznych celów prezydenta. W przyszłym roku będzie więc trwał proces przekładania wizji polityczno-ideologicznych na mechanikę działania — wpisywania koła w kwadrat. Nawiasem mówiąc, to wyrażenie pochodzi ze slangu amerykańskich strategów, zatem nie będzie to dla nich sytuacja nowa, ale amerykański strategiczny hardware powstał do realizowania innego oprogramowania. Teraz administracja Trumpa chce mu wgrać nowe oprogramowanie. W 2026 r. system będzie więc trzeszczał od przeciążeń. To będzie eksperyment.
Na czym polega nowość oprogramowania strategicznego Ameryki opracowana przez zespół Trumpa? Otóż od stu lat Ameryka przekonywała wszystkich na świecie, że jest państwem wyjątkowym — latarnią demokracji o najlepszym DNA. Amerykańskie DNA można było rozszyfrować tak: demokrację naszą adoruj. Ameryka była misjonarzem demokracji, nawracającym na wolność i demokrację, gdzie i kogo tylko się da. Owszem, zdarzały się błędy i wypaczenia. To przywództwo było też często w Ameryce kontestowane, ale rozpoznanie interesów zwykle prowadziło do konkluzji, że utrzymywanie Pax Americana Amerykanom się opłaca. Wystarczy przeczytać motto, którym Ronald Reagan opatrzył własną strategię w 1987 r.: „Wolność, pokój i dobrobyt — oto czym jest Ameryka… dla nas, naszych przyjaciół i ludzi całego świata walczących o demokrację”.
Amerykańskie zaangażowanie w świecie było rozstrzygające dla wyniku dwóch światowych gorących wojen, jednej wojny zimnej i utrzymania pokoju w Europie po jej zakończeniu — w epoce końca historii. Ameryka walczyła i miała wolę zwyciężania z –izmami: kolonializmem, imperializmem, nazizmem, faszyzmem, militaryzmem, komunizmem, a ostatnio z autorytaryzmem.
Woodrow Wilson posłał „amerykańskich chłopców” w 1917 r. na wojnę do Europy, by zamiast „koncertu mocarstw” walczyli o „ligę na rzecz pokoju”. Franklin D. Roosevelt zwyciężał III Rzeszę, Włochy Mussoliniego i cesarską Japonię w imię zasad Karty Atlantyckiej — demokracji i równości państw. Harry Truman powstrzymywał komunizm, Ronald Reagan prowadził „krucjatę wolności” przeciwko Sowietom, a Bush senior sprzątał po zimnej wojnie. Ameryka tak bardzo wierzyła w swoją ustrojową wyższość po jej wygraniu, że nie obawiała się zaprosić Rosji Jelcyna do G7, a Chiny do Światowej Organizacji Handlu. Ameryka nie obawiała się nikogo i niczego. Była hegemonem.
Także w pierwszej strategii bezpieczeństwa narodowego Trumpa z 2017 r. Ameryka czuła jeszcze siłę i deklarowała wolę zwycięstwa w rywalizacji mocarstw. I oto druga administracja Trumpa położyła Narodową Strategię Bezpieczeństwa 2025, która głosi hasło „pokój przez siłę”, ale zrywa ze wszystkim tym, czym Ameryka dotychczas była — z rolą lidera wolnego świata oraz z tym, co czyniło ją silną. W dokumencie nic już nie znajdziemy o nawracaniu na demokrację. Co najwyżej o konieczności jej poprawiania w Europie, bo w niej — zdaniem administracji Trumpa — system zaczyna się zacinać jak stary Windows. Może to skądinąd i słuszne spostrzeżenie, ale czy Ameryka nie ma większych problemów?
Pekin i Moskwa natomiast nie są już przeciwnikami, lecz „partnerami do rozmowy”. Brzmi to jak reklama kursu mediacji dla pokłóconych par, ale dotyczy dwóch mocarstw, które raczej nie przychodzą na negocjacje z koszem prezentów. Najbardziej jaskrawy przykład to wojna w Ukrainie. Strategia Trumpa zrównuje agresora z ofiarą agresji. Wojna ma się skończyć, bo tak chce Ameryka, nawet jeśli oznacza to wykręcanie rąk demokratycznej Ukrainie napadniętej przez autorytarną Rosję. Ameryka Trumpa ma gdzieś, kto na kogo napadł. Z kraju, który przez sto lat mówił światu, że ma misję, próbuje się zrobić kraj, który dawną misję ma uznać za zbędne obciążenie. To poważna próba przeszczepu tożsamości.
Czy organizm to przyjmie? Kultura anglosaska jest oparta na empirii. Jeśli coś nie działa szybko, ląduje w koszu. Pokolenia amerykańskich polityków opowiadały o Ameryce jako strażniku globalnego porządku. Nagle ktoś mówi temu organizmowi, że może sobie zrobić wolne. Może Amerykanie odetchną? A może, jak po złej operacji, wszystko zacznie się buntować — instytucje, sojusznicy, wyborcy, a nawet polityczna tradycja. Ostatecznie zdecyduje praktyka i.... wrogowie Ameryki. O tak, oni też będą mieli głos w tej debacie.
Jedno jest pewne: 2026 będzie rokiem strategicznego eksperymentu, w którym USA spróbują sprawdzić, czy można zmienić samego siebie tak, żeby po drodze nic ważnego się nie rozsypało. Przez dziesięciolecia amerykańskie myślenie strategiczne kształtowała inna logika — odstraszania, europejskich sojuszy i globalnej odpowiedzialności. Próba podmiany tego systemu operacyjnego może przypominać instrukcję: zróbmy wszystko odwrotnie niż do tej pory, ale żeby wyszło tak samo dobrze. To z całą pewnością będzie wyzwaniem. Można wyrzucić stare mapy i namalować ocean bez raf, mielizn i skał, ale czy fizyczna rzeczywistość oceanu naprawdę się zmieniła, czy tylko sternik wlał w siebie za dużo rumu?
W przyszłym roku przeciwko strategii Trumpa zaczną aktywizować się przeciwciała amerykańskiego politycznego organizmu — to w końcu wciąż działająca demokracja o długiej tradycji przywództwa w demokratycznym świecie. I coś jeszcze — frustracja Kongresu. I to frustracja ponadpartyjna, rzadki gatunek w dzisiejszym Waszyngtonie.
Świeży przykład? Izba Reprezentantów wzięła Pentagon w krzyżowy ogień przy okazji corocznej ustawy o polityce obronnej (Annual Defence Bill). Ustawa przeszła solidną większością (312–112), ale jej treść to katalog politycznych zastrzeżeń wobec tego, co robi administracja Trumpa, i nowego systemu operacyjnego. Kongres wstrzymał jedną czwartą budżetu podróży sekretarza obrony, dopóki Pentagon nie pokaże pełnych nagrań z kontrowersyjnych ataków na łodzie przemytników w Ameryce Łacińskiej. To już nie kontrola — to pokaz siły. W powietrzu unosi się już klimat komisji śledczych… Niewykluczone, że rok 2026 przyniesie nam początek afery Hegsetha i dochodzenie Kongresu.
Kongres zablokował także pomysł redukcji amerykańskich kontyngentów wojskowych w Europie i Korei Południowej. To też reakcja obronna na zapowiedziany w NSS 2025 nowy kurs. Dwaj najważniejsi przewodniczący komisji obrony w Kongresie — kongresmen Mike Rogers, republikański przewodniczący Komisji Sił Zbrojnych w Izbie Reprezentantów, oraz senator Roger Wicker, republikański przewodniczący senackiej Komisji Sił Zbrojnych — publicznie skrytykowali decyzje administracji o wycofaniu brygady z Rumunii. W skrócie — Kongres nie pozwala Trumpowi traktować żołnierzy jak pionki, które można przestawiać, bo „my way or highway”.
Do tego dochodzi jeszcze obowiązek informowania Kongresu o odwoływaniu najważniejszych dowódców — to reakcja na czystki prowadzone przez prezydenta i sekretarza obrony/wojny Hegsetha. Walka o tożsamość strategiczną Ameryki dopiero się zaczyna — rok 2026 będzie czasem walnej bitwy. W listopadzie odbędą się wybory częściowe (midterms) do Kongresu. Politycy obu partii mają więc dodatkową motywację, by pokazać wyborcom, że trzymają prezydenta w ryzach, zwłaszcza gdy jego strategie wyglądają jak obce DNA.
Jaki wpływ ta amerykańska wojna domowa o strategiczną tożsamość może mieć dla Polski? Po pierwsze nie zapominajmy, że jest to wojna amerykańska o amerykańską strategię. My zajmijmy się sobą. Może w końcu uda się w 2026 r. wydać polską Narodową Strategię Bezpieczeństwa? Może uda się w niej uzgodnić, czym dla polskiego bezpieczeństwa są Rosja, Ukraina, Europa, Chiny, Ameryka? Jak Polska będzie Rosję odstraszać? Samodzielnie? Niezależnie od tego, jak skończy się walka o amerykańską duszę, wchodzimy w erę narodowych egoizmów — w naszej strategii musimy to wziąć pod uwagę, gdyż coraz trudniej będzie mobilizować sojuszników nie tylko w obronie fundamentalnych dla pokoju zasad, ale nawet w obronie własnych interesów. Polska musi być w tym świecie silniejsza, odważniejsza i zdolna do samodzielnego działania. Nikt nie będzie Polski bronił za nas. To jest nasze zadanie i naszych elit.
Rok 2026 zapowiada się więc jak pierwszy sezon politycznego reality show z udziałem Donalda Trumpa — „Nieoczekiwana zmiana strategicznych miejsc”. Nie wiadomo jeszcze, czy eksperyment się uda, ale wiadomo jedno — będzie ciekawie. Czyżby Chińczykom udało się rzucić na Amerykę (i na nas przy okazji) swoją klątwę i naprawdę żyjemy w ciekawych czasach? Oby rok 2026 nie okazał się jeszcze ciekawszy.
Historyk i analityk polityczny, specjalizujący się w myśli strategicznej i historii stosunków międzynarodowych. Profesor strategii w Kolegium Europejskim w Natolinie. Były dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Współpracuje z licznymi instytucjami badawczymi i ośrodkami analitycznymi w Polsce i za granicą.
