Świetlik reaktywacja

Kamil KosińskiKamil Kosiński
opublikowano: 2012-09-28 00:00

Część dawnych spółdzielców planuje ponowną rejestrację legendarnego przedsięwzięcia z 1983 r.

O mało której firmie nakręcono film dokumentalny i napisano książkę. Ale powstała w 1983 r. gdańska spółdzielnia Świetlik to firma legenda. Na różnych stanowiskach pracowała w niej znaczna część opozycji antykomunistycznej, a po 1989 r. elity politycznej i gospodarczej demokratycznej Polski.

Szeregowymi robotnikami byli m.in. premier Donald Tusk, szef jego kancelarii Tomasz Arabski (obaj PO) i Wiesław Walendziak, były poseł PiS, a obecnie członek zarządu Prokom Investments i rady nadzorczej produkującego insulinę Biotonu. Wśród 11 założycieli firmy byli: Roman Rojek, były znaczący akcjonariusz Atlasu, potentata w produkcji chemii budowlanej, oraz Maciej Płażyński, marszałek Sejmu, ofiara katastrofy smoleńskiej.

Historia bez znaczenia

Być może w najbliższym czasie pracę w Świetliku będą mogli wpisać w życiorys i inni. W weekend odbędzie się w Gdańsku spotkanie osób, które 18 lat po likwidacji spółdzielni chcą ją przywrócić do życia.

— Pod nazwą Świetlik-Gdańsk planujemy zarejestrować firmę na nowo. Gdańsk to oficjalna nazwa spółdzielni od 1987 r., choć wszyscy mówią o niej Świetlik — zaznacza Tomasz Chodnikiewicz, jeden z założycieli pierwszego Świetlika i inicjator reaktywacji firmy.

Z jedenastu założycieli pierwszego Świetlika oczekiwany jest jeszcze Zbigniew Gołębiewski. Część uczestników spotkania chce, by firma działała w formie spółdzielni. Inni nie są przekonani.

— Trzeba będzie to przemyśleć w kontekście systemu podatkowego i możliwości rozwoju, ale sama idea godna jest zastanowienia — mówi Grzegorz Lipiński, jeden z dawnych spółdzielców.

Wszyscy, z którymi się skontaktowaliśmy, podkreślają, że nie zamierzają żywić się historią. Chodzi im o normalne przedsiębiorstwo nastawione na zysk. Ci, którzy nie poszli do polityki, mają zresztą własne firmy. Zajmują się m.in. stawianiem masztów dla telefonii komórkowej, remontami turbin w elektrowniach wiatrowych, realizacją inwestycji budowlanych i automatyką przemysłową.

To trochę nawiązuje do dawnego Świetlika, początkowo specjalizującego się w robotach na wysokości, ale później wykonującego też prace budowlane. Świetlik, od którego nazwę wzięła spółdzielnia, to okienko w dachu hali fabrycznej. Od prac na takich dachach zaczęła się historia spółdzielni. Potem przyszła kolej na kominy, rafineryjne zbiorniki, ale też remonty przenośników w kopalniach, mostów, podnośników okrętów i montaże elektrofiltrów.

Firma miała własne biuro projektowe i dział robót podwodnych zatrudniający płetwonurków wykonujących zlecenia dla stoczni i portów. Powiązane ze spółdzielnią spółki prowadziły m.in. skład celny i drukarnię. W okresie świetności firma zatrudniała około 200 osób na etatach i kilkaset na umowie-zleceniu. Ogółem przewinęło się przez nią 481 etatowych pracowników i około 1,5 tys. osób na tym, co dziś nazywa się umowami śmieciowymi.

— To było naprawdę spore przedsięwzięcie. Nie odczuwaliśmy jednak skali swojej działalności, bo w latach 80. XX wieku zakłady przemysłowe zatrudniały po kilka tysięcy osób — komentuje Marek Gąsiorowski, były spółdzielca.

Dezaprobata dla kolegów

Nowy Świetlik nie chce jednak ograniczać się do byłych pracowników i spółdzielców. Na spotkanie wybiera się m.in. Andrzej Voigt, były wiceprezes Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych i członek rad nadzorczych Orbisu i Rafinerii Gdańsk (obecnie Lotos). W 2001 r. trafił do aresztu w związku z rzekomym narażeniem na straty Zakładów Mięsnych Kościerzyna.

Tak jak dawny Świetlik stwarzał opozycjonistom możliwość zarobienia na godne życie, tak obecny ma pomagać małym i średnim przedsiębiorcom, nękanym przez machinę urzędniczą i nieuczciwych kontrahentów. Próba reaktywacji spółdzielni to wyraz dezaprobaty wobec działań kolegów z rządu i Sejmu dotyczących całokształtu polityki społecznej i gospodarczej oraz chęć przeciwdziałania nowotworowi, który paraliżuje rozwój małych przedsiębiorstw — serca każdego zdrowego społeczeństwa.

— W biznesie coraz mniej jest zaufania, a coraz więcej stron w kontraktach, które piszą prawnicy i które i tak można obejść. Wielu przedsiębiorców ma problemy wynikające z tego, że ich kontrahenci przekształcają się w kolejne spółki, powstające tylko po to, by nie płacić zobowiązań — mówi Andrzej Voigt.

— Tworzymy wspólną firmę, by dać oddech nam samym. Dusi nas bezkarność wszelkiej maści urzędników interpretujących prawo zawsze na niekorzyść przedsiębiorców. Wspólnie będzie nam łatwiej z nimi walczyć. Wspólnie będzie nas stać na dobrych i uczciwych radców prawnych, adwokatów i doświadczonych księgowych radzących sobie z gąszczem niezrozumiałych dla samych urzędników ustaw i rozporządzeń — podkreśla Tomasz Chodnikiewicz.

Pozostaną z boku

Nie wszystkich jednak to przekonuje. Nawet tych, którzy ze względu na własne doświadczenia powinni być szczególnie zainteresowani reaktywacją. Mimo zaproszenia z dawnych spółdzielców na spotkanie nie wybiera się Lech Jeziorny, wsadzony do aresztu na dziewięć miesięcy i bezprawnie pozbawiony akcji Polmozbytu Kraków, co opisywaliśmy w ramach cyklu „Państwo w państwie”.

— Jeśli będę mógł w czymś wesprzeć kolegów, zrobię to, ale nie stać mnie zawodowo, by się angażować w to przedsięwzięcie. Nie mam czasu — mówi Lech Jeziorny. Inicjatywą nie jest też zainteresowany Roman Rojek.

— Świetlik to dla mnie historia z młodości. Dziś już jestem stary — rzuca były akcjonariusz Atlasu i współzałożyciel dawnego Świetlika.

— Chętnie spotykam się towarzysko, ale jestem w innym miejscu swojego życia. Prowadzę firmę konsultingową działającą w branży mediów elektronicznych, więc własnego miejsca w nowym Świetliku raczej bym nie odnalazł. Ale to dobry pomysł, by koledzy pomagali sobie przez obsługę prawną i wymianę informacji — komentuje Andrzej Zarębski, niegdyś dyrektor jednej ze spółek zależnych Świetlika.