W połowie lutego Centralne Biuro Antykorupcyjne (CBA) i prokuratura pochwaliły się rozbiciem międzynarodowej zorganizowanej grupy przestępczej, która w latach 2016-19 wytransferowała z Polski prawie 8,2 mld zł, pochodzące z działalności gospodarczej, od której nie uiszczano podatków. Organa ścigania poinformowały też, że tak gigantyczną kwotę udało się wyprowadzić za granicę dzięki pośrednictwu „jednej z krajowych instytucji płatniczych”. Jej szef miał być hersztem rozbitego gangu. „PB” ujawnił, że chodzi o spółkę Waluciarz.pl i jej prezesa Rafała Paluszkiewicza. Dziś jako pierwsi przedstawiamy, co ma do powiedzenia w tej sprawie główny zainteresowany.

— Waluciarz.pl nigdy nie „transferował” pieniędzy za granicę, a jedynie realizował usługę przekazu pieniężnego, na którą miał zezwolenie Komisji Nadzoru Finansowego. Natomiast ja nigdy nie byłem członkiem zorganizowanej grupy przestępczej, ani tym bardziej nią nie kierowałem. Postawione mi zarzuty są kompletnie absurdalne. Dość powiedzieć, że rzekomym gangiem miałem kierować „wspólnie i w porozumieniu” z siedmioma innymi osobami, z których części nawet nie znam — mówi Rafał Paluszkiewicz.
Gang Wietnamczyków
W lutowej akcji, w której uczestniczyło prawie 300 agentów CBA, zatrzymano 18 osób. Sześć z nich (m.in. żona Rafała Paluszkiewicza i wiceprezes spółki Dominik L.) było związanych z Waluciarzem, a pozostałe — z jego klientami. Chodziło o 26 firm zarządzanych głównie przez Wietnamczyków, ale też Polaków, Chińczyków i Ukraińców, z których większość — jak podawali śledczy — działała w słynnym centrum handlowym w podwarszawskiej Wólce Kosowskiej.
— Na terenie Wólki Kosowskiej siedziby miało tylko kilka z kilkuset firm obsługiwanych przez Waluciarza.pl — zapewnia Rafał Paluszkiewicz.
Podkreśla, że z 26 firmami, o których informowała prokuratura, nikt z kierowanej przez niego spółki nie miał nic wspólnego poza „czysto biznesowymi relacjami na linii kontrahent — kontrahent”. Tymczasem zdaniem organów ścigania to właśnie tych 26 klientów Waluciarza oszukiwało fiskusa na gigantyczną skalę, nie ujawniając przedmiotu i podstawy opodatkowania lub podając nieprawdę w zeznaniach i deklaracjach podatkowych. Z wyliczeń śledczych wynika, że uszczuplenia należności skarbu państwa z tytułu podatków VAT i CIT przekraczają 2,31 mld zł.
— Organa ścigania twierdzą, że klienci realizujący za naszym pośrednictwem usługę przekazu pieniężnego wcześniej nie rozliczali się z podatków lub rozliczali w niepełnym wymiarze. W związku z tym Waluciarz.pl miał uczestniczyć w praniu pieniędzy pochodzących z przestępstw skarbowych. Ta układanka to piramidalna bzdura. Nie wiedzieliśmy o tym, że nasi klienci nieprawidłowo rozliczają podatki — o ile rzeczywiście tak było — bo nie mogliśmy wiedzieć. W przeciwieństwie do prokuratury czy fiskusa nie posiadamy narzędzi do weryfikacji kontrahentów pod tym kątem — przekonuje Rafał Paluszkiewicz.
Podkreśla, że nie wie, czy wobec klientów Waluciarza prowadzono postępowania skarbowe i wydano w ich sprawach jakieś decyzje zobowiązujące do zapłaty podatku.
Tony gotówki
Czy jednak nie wzbudzał jego podejrzeń fakt, że te astronomiczne kwoty, idące w miliardy złotych, Waluciarz przyjął od kontrahentów w gotówce ważącej łącznie około 65 ton?
— Cała Polska stoi gotówką i to, że środki na przekaz były nam dostarczane właśnie w takiej formie, nie jest niczym nadzwyczajnym, ale normą. W wielu miejscach ludzie płacą gotówką, choćby za odzież czy obuwie, więc nie ma co się dziwić, że potem nasi klienci, hurtowo handlujący tymi towarami, również mieli gotówkę, którą chcieli zapłacić swoim dostawcom za naszym pośrednictwem. Obrót gotówkowy był i jest w Polsce dozwolony, a banknoty złotowe są legalnym środkiem płatniczym w naszym kraju — odpowiada Rafał Paluszkiewicz.
Jak wyglądał model działania spółki? W jaki sposób gotówka kontrahentów Waluciarza zmieniała się w przekazy wysyłane za granicę?
— Pieniądze od klientów, z którymi mieliśmy podpisane umowy, odbierał licencjonowany konwój i zawoził do liczarni Waluciarza.pl. Tam były sprawdzane z deklaracjami klientów i przeliczane, następnie trafiały do liczarni bankowej, gdzie były ponownie liczone, a następnie — na rachunki Waluciarza.pl w polskich bankach. Dopiero z nich realizowano zagraniczne przekazy — tłumaczy Rafał Paluszkiewicz.
Zaznacza, że w związku z tym o transakcjach realizowanych przez jego firmę pełną wiedzę miały wszystkie największe polskie banki, z którymi Waluciarz współpracował.
— Choć zarobiły krocie na prowizjach za przelewy, prezes żadnego z nich, w przeciwieństwie do mnie, nie trafił do aresztu — zżyma się Rafał Paluszkiewicz.
Kto co wiedział
Prokuratura, Generalny Inspektor Informacji Finansowej (GIIF) i Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) podkreślają jednak to, że spółka kierowana przez Rafała Paluszkiewicza pozyskiwała gotówkę za pośrednictwem tylko jednego, nieoznaczonego punktu kasowego w Warszawie, którego adres przekazywano jedynie wybranym klientom. Ten zarzut szef Waluciarza również nazywa absurdalnym. Podkreśla, że był to punkt hurtowego przyjmowania gotówki, a właściwie liczarnia spółki, która nie różniła się niczym od liczarni banków. Warto jednak podkreślić także to, że Waluciarz nie prowadził rachunków rozliczeniowych dla swoich klientów, więc dla banków przeprowadzających później poszczególne transakcje były to operacje Waluciarza.
Z drugiej jednak strony banki każdorazowo dysponowały danymi o faktycznym płatniku, tyle że znajdowały się one w tytułach przelewów. Rafał Paluszkiewicz broni się też tym, że pełną wiedzę o transakcjach miały również GIIF i KNF. Zaznacza, że obie instytucje kontrolowały spółkę pod kątem procedur przeciwdziałania praniu pieniędzy w okresie objętym zarzutami prokuratury (GIIF w 2017 r., a KNF rok później) i nie dopatrzyły się żadnych poważnych nieprawidłowości.
Skarga i zastrzeżenia
Rzeczywiście tak było. Faktem jest jednak, że kolejna kontrola GIIF, przeprowadzona w maju 2019 r., miała zupełnie inny finał. Wykazała wiele naruszeń ustawy o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy, m.in. niezgłaszanie inspekcji finansowej podejrzanych transakcji w postaci wielomilionowych wpłat gotówkowych, przyjmowanych w różnych walutach od wąskiego grona klientów w bardzo krótkich odstępach czasu.
Między lipcem 2018 r. a kwietniem 2019 r., czyli w okresie objętym kontrolą GIIF, klienci Waluciarza dokonali zaledwie 42 przekazów bezgotówkowych o wartości co najmniej 100 tys. EUR. Ile było w tym samym czasie tak wysokich przekazów gotówkowych? Aż 2747. Zapytany o tę różnicę Rafał Paluszkiewicz tłumaczył kontrolerom, że to nic dziwnego, bo krajowa instytucja płatnicza „jest stworzona po to, by realizować przekazy rozpoczynające się gotówką”.
Nie przekonało to GIIF, a m.in. na jego ustalenia powołała się KNF w październiku 2019 r., w trybie natychmiastowym cofając Waluciarzowi licencję krajowej instytucji płatniczej. Puenta komunikatu towarzyszącego decyzji nadzoru sprowadzała się do stwierdzenia, że w związku z działalnością spółki „zachodzi bardzo wysokie ryzyko popełniania lub ułatwiania popełniania przestępstw”, a osoby zarządzające spółką „ponoszą pełną odpowiedzialność za nieprawidłowości”.
— W maju 2019 r. kontrolerzy z GIIF przyszli z gotową tezą i nie chcieli słuchać naszych wyjaśnień. Zgłosiliśmy ponad 70 stron zastrzeżeń do ich zarzutów i je podtrzymujemy. KNF odebrała spółce zezwolenie w sposób niezgodny z prawem. Wierzę, że potwierdzi to sąd administracyjny, do którego decyzja nadzorcy została zaskarżona — mówi Rafał Paluszkiewicz.
Doniesienia mediów i GIIF
Szef Waluciarza podkreśla przy tym, że już raz KNF musiała wycofać się rakiem z działań podjętych wobec Waluciarza. W grudniu 2018 r. nadzór wpisał spółkę na listę ostrzeżeń publicznych w związku z drugą z jej nóg biznesowych, czyli usługą wymiany walut. Chodziło o tzw. rezerwację kursu, którą KNF uznała za instrument finansowy wymagający jej zgody. Już jednak we wrześniu 2019 r. Waluciarz zniknął z czarnej listy. Stało się to po tym, jak prokuratura nie dopatrzyła się naruszenia prawa i szybko umorzyła śledztwo, a jej decyzję, od której odwołał się nadzór, sąd utrzymał w mocy.
— Po tym wszystkim KNF, zamiast nawiązać jakikolwiek dialog ze spółką, o co usilnie prosiliśmy, starała się wszelkimi sposobami nas „wywrócić”. Bez zastosowania jakichkolwiek innych środków nadzorczych odebrała firmie licencję, opierając decyzję na artykułach prasowych o tym, że przedsiębiorcy azjatyccy, głównie pochodzenia wietnamskiego, ukrywają obroty i unikają podatków. To zarazem śmieszne i straszne — mówi Rafał Paluszkiewicz.
Z informacji „PB” wynika, że w decyzji KNF rzeczywiście są wzmianki o artykułach prasowych o „wietnamskiej mafii”, ale też odwołania do dokumentów, np. zawiadomienia do prokuratury, jakie w sprawie Waluciarza i kilku jego klientów złożył GIIF w lipcu 2018 r. Już wtedy instytucja podejrzewała, że Waluciarz jest wykorzystywany do prania pieniędzy pochodzących z przestępstw podatkowych popełnianych przez Wietnamczyków działających w Wólce Kosowskiej.
— To zawiadomienie GIIF faktycznie zostało przez KNF załączone do postępowania administracyjnego w sprawie odebrania zezwolenia, ale późno i w zanonimizowanej wersji, uniemożliwiającej identyfikację konkretnych klientów spółki, których dotyczyło. Nie mogliśmy więc zrobić tego, co zrobiliśmy w przypadku sześciu innych naszych kontrahentów — wypowiedzieć umów natychmiast po otrzymaniu sygnałów o prowadzonych wobec nich śledztwach — mówi Rafał Paluszkiewicz.
14457 Tyle przekazów pieniężnych zrealizował Waluciarz.pl w 2018 roku...
4,255 mld zł ...taka była ich łączna wartość...
294 tys. zł ...a taka średnia wartość pojedynczej transakcji.