Sztuka jest tańsza w poniedziałek

Weronika KosmalaWeronika Kosmala
opublikowano: 2017-04-23 22:00
zaktualizowano: 2017-04-23 16:45

Inwestowanie w byle bohomaz za pół ceny zwyczajnie się nie opłaca. Zaoszczędzić przy zakupie dzieła można inaczej — eksperci ujawniają cztery sposoby.

Przykazanie pierwsze: polub samotność w sieci

Powszechnie ceniona zaleta aukcji internetowych wiąże się z możliwością kupowania w domu i dresie, a najistotniejsza — z faktem, że nie wszyscy zdążyli się o nich dowiedzieć. Kiedy do kolekcjonerów nie rozsyła się katalogów z grubego kredowego papieru, a wieczorne licytacje nie odbywają się w salach pełnych klientów z tabliczkami, mniejszy ruch jest zrozumiały. Na platformach, na których sprzedaż prowadzona jest wyłącznie online, da się jeszcze czasami uniknąć konkurencji — a jeśli już dochodzi do ostrzejszej licytacji, na decyzję i tak jest więcej czasu, bo oferty składa się zwykle przez kilka, nawet kilkanaście dni. Wszystko zaczyna przypominać zwykłe zakupy na popularnych serwisach, więc może następnym razem — pomiędzy kupnem wiązań do nart i nowej suszarki — wrzucimy do koszyka ze dwa obrazki? — Internetowe aukcje rzeczywiście są ciekawą alternatywą dla kolekcjonerów chcących poszerzyć swoje zbiory, należy jednak bardzo dokładnie sprawdzić kupowany obiekt, zapytać o stan zachowania oraz o dokumenty potwierdzające jego autentyczność. Przed naszymi aukcjami każda praca musi być rzetelnie sprawdzona i oceniona przez grono niezależnych ekspertów. Na bieżącej licytacji wystawione są interesujące prace na papierze Jacka Malczewskiego, Antoniego Uniechowskiego czy Henryka Epsteina, a to doskonała okazja dla osób szukających obrazów uznanych artystów, ale jeszcze niechętnie przeznaczających dziesiątki czy setki tysięcy złotych na dzieła — komentuje Piotr Posiadała z portalu Artinfo, który internetowe aukcje organizuje już od trzech lat. Jak znajdziemy na którejś narciarskie wiązania, będą może fragmentem instalacji, na co zresztą dobrze być otwartym, bo świata sztuki nie zadziwi w końcu nawet artysta wysiadujący kurczaka.

Przykazanie drugie: znaj miejsce i godzinę

Rynek sztuki regularnie podsumowują statystyki w rodzaju „obrazy czerwone sprzedają się lepiej niż niebieskie”. Rzadziej słychać natomiast wnioski, że wszystkie sprzedają się lepiej w grudniu niż w sierpniu, a jeszcze mniej mówi się o tych, które tanieją akurat w poniedziałki. — Na okazję można trafić wszędzie, ale rynek trzeba naprawdę obserwować. Zdarza się na przykład, że pod koniec licytacji klienci są już zwyczajnie zmęczeni albo kupili już to, co planowali, i wtedy konkurencja może być słabsza. Na rynku są też różne okresy aktywności — przed świętami trudno kupić cokolwiek taniej, ale w wakacje ceny obniżane są czasem o 20-30 proc. — komentuje Adam Chełstowski z warszawskiej Artissimy, dodając, że to, co należy zrobić przede wszystkim, to uważać, żeby okazje nie skusiły nas w miejsce podejrzane. W samej Artissimie jednak sztukę da się kupić z przeceny i nie ma to żadnego związku z jakością dzieła, bo do połowy czerwca obowiązywać będą tzw. Pogodne Poniedziałki. Okazja rodem z wielkiego supermarketu,

KONIE NA START:

Kolekcjonowanie łatwiej zacząć od przystępniejszej pracy na papierze. W niedzielę ruszył sezon na służewieckim torze, a na internetowej aukcji wyścigi w wydaniu Antoniego Uniechowskiego wystawiono od 3,3 tys. zł.

[FOT. ARTINFO]

bo obniżka ceny potrwa tylko 24 godziny, więc nie można decydować się za długo. Dzieło w promocji — jak wiązania, suszarki i jaja — to na tym rynku też nic obrazoburczego, wystarczy sobie przypomnieć, jaki pomysł na handel sztuką miał Andy Warhol. Wystawiał na sklepowe półki kartony proszku do prania czy puszki z pomidorową zupą, żeby do wszystkich wreszcie dotarło, że sztuka nie jest dla nadąsanych wybranych, ale dla mas. Gdyby dzisiaj Artissima wystawiła jeden z jego obrazów przedstawiających puszkę zupy — na przykład w Pogodny Poniedziałek — mogłaby zanotować kilka milionów dolarów.

Przykazanie trzecie: wyeliminuj z diety oleje

W przeciwieństwie do autorów tworzących wyłącznie performans — czyli artystyczne sytuacje, w których mogą być na przykład wysiadywane jaja — pozostali mają do wyboru m.in. malarstwo olejne, akwarelowe, rysunek i grafikę. Kolejność nieprzypadkowa, bo często istotnie związana z rynkową wartością dzieła. Wspomniana puszka z wyrobami Campbella, którą malował Andy Warhol, miała przecież dwa lata temu cenę 7,2 mln USD, 18 kwietnia sprzedano ją za 19 tys. USD, a w ubiegłym miesiącu za 110 EUR. Pogodnych Poniedziałków jeszcze wtedy nie organizowano, zresztą wszystkie wymienione zakupy odbyły się poza stolicą: najdroższy obraz na płótnie wylicytowano w nowojorskim Christie’s, tańszą, ale sygnowaną grafikę w tamtejszym Philipsie, a przystępną odbitkę bez podpisu — w Brukseli. — Taka tendencja jest już bardzo widoczna na Zachodzie, gdzie prace nieolejne sprzedaje się bardzo dobrze ze względu na to, że ceny płócien są już tak wysokie, że mało kogo na nie stać. Znane są bardzo dobre kolekcje złożone wyłącznie z akwarel i rysunków, więc kiedy w Polsce dysproporcja cenowa zwiększy się jeszcze bardziej, z pewnością zainteresowanie pracami na papierze wzrośnie — tłumaczy Adam Chełstowski. Żeby nie szukać przykładów z półki Andy’ego Warhola, prawidłowość da się potwierdzić lokalnie, chociażby na rynku Jerzego Nowosielskiego czy Jana Tarasina, który przedstawiał właściwie to samo, tyle że znaki w oleju nie są cenowo równe znakom odbitym na kartce. Pierwsze kupimy za kilkadziesiąt tysięcy złotych, drugie nawet za 1 tys. zł, a pomiędzy — akwarelę za kilka czy kilkanaście tysięcy złotych. To, na co warto przy tym zwrócić uwagę, to podpis — bo inwestycja nawet w puszkę zupy Warhola będzie licha, jak nie ma gwarancji, że Warhol kiedykolwiek spojrzał w jej kierunku.

Przykazanie czwarte: targuj się, ale nie na targu

Najważniejsze to negocjować, i to w miejscach, które się z tym nie kojarzą — nie na targu, tylko w domu aukcyjnym, który prowadzi przecież zazwyczaj również sprzedaż galeryjną. W takim przypadku nie wolno wręcz nie zapytać o możliwość obniżenia ceny, bo po kontakcie z właścicielem dzieła może się okazać, że sama sprzedaż jest dla niego najbardziej istotna. Zupełnie inaczej trzeba na to patrzeć, kiedy to właściciel sam epatuje promocją, oferując szlachetne arcydzieło nie w galerii, tylko na popularnym serwisie handlowym — „Matejko oryginał za pół darmo”. — Trzeba po prostu unikać złych okazji, a korzystać z dobrych, bo „okazja” to w końcu podstawowa socjotechnika fałszerzy, którzy usiłują sprzedawać falsyfikaty najczęściej przez internet, za pół ceny. Warto się wtedy zastanowić, dlaczego przedmiot jest tańszy niż gdzie indziej, natomiast widząc obniżoną cenę w uznanej galerii, nie trzeba mieć tylu podejrzeń, bo często wynika ona z tego, że właścicielowi samego obiektu zależy na tym, żeby go szybciej sprzedać — dodaje dr Monika Bryl z Artissimy. Matejko oryginał, podobnie jak cała paleta słoneczników Van Gogha i różnych cudem odnalezionych dawnych mistrzów, niech pozostaną na miejscu. Pyszniąc się w bramie, ze starą suszarką i pojedynczym wiązaniem gratis.