Szefowie PGNIG w ciszy wrócili do Polski. Z tarczą czy na tarczy?
— Dzisiejsze rozmowy z Gazpromem zakończyły się — poinformowała bardzo lakonicznie wczoraj spółka.
O tym, co się wydarzyło, mamy dowiedzieć się dzisiaj. Do chwili zamknięcia numeru nie udało nam się ustalić wyników rozmów.
— Nie mam jeszcze informacji, jestem jednak optymistą — mówił nam Maciej Kaliski, dyrektor departamentu ropy i gazu w resorcie gospodarki.
Sukces potrzebuje rozgłosu, porażka jest cicha. Istnieje więc obawa, że ,,nasi" mogli wrócić z pustymi rękami. Oby nie, bo jeśli zabraknie gazu, mogą to odczuć polskie firmy.
Polsce zależy na zwiększeniu jego importu od 2010 r. z 7,4 do 11 mld m sześc. rocznie do 2037 r. Gazprom, który nie chce słyszeć o krótszym kontrakcie, na takie rozwiązanie mógłby się zgodzić pod ściśle określonymi warunkami. A te są trudne. Rosjanie chcą płacić jak najmniej za przesył gazu przez Polskę na zachód Europy. Chcą mieć też kontrolę nad EuRoPol Gazem — spółką, która zajmuje się tranzytem. Dążą do objęcia 50 proc. jego akcji. Obecnie Gazprom i PGNiG mają po 48 proc. walorów tej spółki, a 4 proc. ma Gas Trading, którego drugim co do wielkości akcjonariuszem jest Bartimpex Aleksandra Gudzowatego (36,17 proc.). Tymczasem EuRoPol Gaz jest zadłużony, i to wobec Rosjan. Musi więc mieć godziwe zyski, by funkcjonować i spłacać potężne zobowiązania. Na ich wcześniejszą spłatę Rosjanie, co ciekawe, się nie godzą. Polski rząd godzi się natomiast na to, by PGNiG i Gazprom podzieliły się akcjami EuRoPol Gazu po 50 proc., co oznaczałoby wyeliminowanie Gas Tradingu.
Więcej w piątkowym PB
