Toyota bZ4X: początek ofensywy

Marcin BołtrykMarcin Bołtryk
opublikowano: 2025-03-14 11:41

Toyota odświeżyła swój jedyny elektryczny model. Odmłodzony staje na czele elektrycznego ataku w wykonaniu największej na świecie marki aut. Jednocześnie dotychczasowy bZ4X nie schodzi ze sceny i dostaje nową rolę.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Pierwsza i jak na razie jedyna elektryczna Toyota (nie licząc powstających we współpracy z koncernem Stellantis modeli z rodziny proace) została pokazana światu pod koniec 2021 r.

Pierwszy elektryk największej na świecie marki samochodów nie wywołał jednak globalnego poruszenia. Nie zawojował też rynków (z jednym wyjątkiem). Powody? Toyota nie stawia wszystkiego na jedną – w tym wypadku bateryjną – kartę. Równolegle testuje komercyjne rozwiązania dla wodoru jako magazynu energii (ogniwa paliwowe) czy jako paliwa samego w sobie. Marka wciąż widzi potencjał w ograniczaniu emisji tradycyjnych silników. Innymi słowy: Toyota podobnie jak reszta motoświata jedzie ku zeroemisyjności, ale jedzie kilkoma ścieżkami naraz. I chce, by każdy z nas mógł wybrać, w jaki sposób chce być bezemisyjny. Ot, metoda giganta, którego na to stać. Zatem pojazdy bateryjne są jedną (nie jedyną) z propozycji Japończyków.

Samotny lider

Jako światowy lider Toyota nie może odstawać od innych. Zatem buduje również auta na baterie. Zaczęła niespiesznie. Pierwsze swoje seryjne auto na prąd pokazała dopiero w 2021 r., czyli wtedy, gdy konkurencja miała już w ofercie po kilka modeli. bZ4X nie był zatem dla rynku przełomowy. I tak też został przyjęty. Ot, elektryk w świecie hybryd. A i sama Toyota sprawiała wrażenie, że bardziej zajęta jest udoskonaleniem swojego bestsellera – klasycznej hybrydy – niźli promowaniem sprzedaży nowego elektryka. Niemniej bZ4X znajdował klientów. Co nie zmienia tego, że nigdzie nie zdobył pozycji lidera. Prawie nigdzie. Bo o ile na wielu europejskich rynkach plasował i plasuje się w dole pierwszej dziesiątki rankingów popularności modeli na prąd, o tyle na najbardziej zelektryfikowanym rynku naszego kontynentu święci triumfy.

Chodzi o Norwegię. Kraj, w którym prawie 100 proc. rejestrowanych nowych aut to elektryki. bZ4X piorunem wbił się na podium. Garść statystyk. W styczniu i lutym 2025 r. w Norwegii zarejestrowano 18 292 auta osobowe – o 55 proc. więcej niż rok wcześniej. 17 431 z nich jest napędzanych wyłącznie prądem. 10 proc. tej liczby (dokładnie 1762) to… bZ4X. Daje to modelowi tytuł absolutnego lidera norweskiego rynku i wynik lepszy niż zanotował VW ID.4 (1342), Nissan Ariya (1171) czy Tesla Y (965). Dzięki ogromnej popularności swojego jedynego elektryka marka Toyota zajmuje w Norwegii drugie miejsce w rankingu popularności, za Volkswagenem. Przypominam, Toyota dysponuje jednym, VW kilkoma modelami na prąd.

Skąd tak ogromna popularność bZ4X w Norwegii?

– Wyniki sprzedaży Toyoty bZ4X w Norwegii, najbardziej zelektryfikowanym rynku na świecie, pokazują, że nasze auto elektryczne cieszy się taką samą popularnością jak hybrydy. Klienci doceniają jakość, niezawodność, napęd 4x4, poziom obsługi klienta czy najlepszą na rynku gwarancję na baterie [10 lat/1 mln km – red.]. Z niecierpliwością czekam na wprowadzenie kolejnych modeli elektrycznych, co pomoże nam dalej umacniać pozycję na rynku – mówi Piotr Pawlak, prezes norweskiego przedstawicielstwa Toyoty.

Być może norweski sukces spowodował, że Toyota na poważnie zabiera się za elektryki z baterią. I choć nie zmienia podejścia w kwestii wielości dróg dojścia do zeroemisyjności i nie zarzuca dalszych prac nad hybrydami oraz alternatywnymi dla baterii magazynami energii, to wyraźnie widać, że w temacie aut z bateriami tej marki mamy do czynienia z nowym rozdaniem. Pierwszą kartą jest odmłodzony bZ4X.

Lista zmian

Znany nam bZ4X jest dostępny z napędem na jedną lub obie osie. Bateria ma pojemność 71,4 kWh. Moc? 204 KM (z napędem na jedną) lub 217 KM (z napędem na obie osie). Pierwsza wersja od 0 do 100 km/h przyspiesza w 6,9, a druga w 7,5 s. Prędkość maksymalna to dla obu wersji 160 km/h, a maksymalna moc ładowania 150 kW.

bZ4X po zmianach otrzyma nowe baterie. Teraz do wyboru będą dwie. Mniejsza o pojemności 57,7 kWh, większa – 73,1 kWh. Pierwszy akumulator będzie oferowany wyłącznie z napędem na przód, drugi będzie dostępny zarówno z napędem na jedną, jak i obie osie. Toyota na razie oszczędnie podaje dane techniczne. Co jeszcze wiadomo? Nie zmieniła się maksymalna moc ładowania (150 kW). Deklarowany maksymalny zasięg wynosi ponad 570 km (w obecnej wersji maksymalna deklarowana odległość to 514 km). Wrosła moc. W topowej odmianie to 343 KM. Do wyboru mają być też odmiany 224- i 167-konne. Do tego lekko przeprojektowany przód, nowe oprogramowanie multimediów i większy, 14-calowy ekran (wcześniej 12 cali).

Co ciekawe, na kilku rynkach – w tym w Polsce – pojawienie się nowego bZ4X nie oznacza końca „starego”, jedynie nową rolę dla niego. Toyota utrzyma go w ofercie i ma w niej obniżyć barierę wejścia w świat elektromobilności. Obniżyć ceną, rzecz jasna. Cennik bZ4X sprzed face liftingu startuje od 168,9 tys. zł. To mniej więcej tyle, ile trzeba wydać na model porównywalny wielkością z hybrydą pod maską, a po uwzględnieniu maksymalnej dopłaty z programu NaszEauto (40 tys. zł) cena zrównuje się z tą, którą trzeba było zapłacić za benzynową Corollę.

Nowy bZ4X z pewnością będzie droższy. O ile? To się okaże za kilka miesięcy. Pierwsze auta trafią do salonów jesienią.

Ofensywny pean

bZ4X w nowej odsłonie to pierwsze elektryczne uderzenie Toyoty. Kolejnym (pewnie początek przyszłego roku) będzie bateryjna wersja niezwykle popularnego modelu C-HR. I również do wyboru: dwie baterie (57,7 lub 77 kWh), napęd na jedną lub dwie osie oraz 343 KM w najmocniejszej odsłonie. Kolejną nowością będzie miejski crossover Urban Cruiser. Tu także napęd na przód lub wszystkie koła i… dwie baterie (49 lub 61 kWh). Każde z tych aut objęte opcjonalną, ale imponująca gwarancją na baterie: 10 lat lub 1 mln km (podstawowa to 8 lat lub 160 tys. km). Przez ten czas Toyota gwarantuje, że bateria zachowa co najmniej 70 proc. swojej sprawności.

Czy zapowiadana ofensywa wespół z dobrymi warunkami gwarancyjnymi oraz zaufaniem do marki wystarczy, by zawojować świat aut na prąd? Wiele będzie zależeć od cen (tych jeszcze nie znamy).