W tajemniczym tytule zapisane zostały oba kierunki sprawowania zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi, które w dniu święta Wojska Polskiego sam sobie wytyczył prezydent Bronisław Komorowski. Głowa państwa złożyła przy tym zastrzeżenie, że aby nasze wojsko dorównywało sojusznikom z NATO, jego modernizacja musi mieć "ubezpieczenie finansowe". Prezydent nie sprecyzował,
które armie miałyby być punktem odniesienia — powiedzmy, brytyjska czy czeska — a dla budżetu to różnica radykalna.
Miniony rok był dla polskiego wojska wyjątkowy. Razem z uzawodowieniem wdrażano tzw. zmiany strukturalno-dyslokacyjne, oznaczające likwidację jednostek. 10 kwietnia zaś tragicznie zginęło całe dowództwo, ze zwierzchnikiem sił zbrojnych Lechem Kaczyńskim. Doświadczenia tego roku dowodzą, że polskiej armii może brakować pieniędzy i sprzętu, ale z naddatkiem wyposażona jest w… generałów. Na liście aż 122 pozostających w służbie czynnej bezpośredni dowódcy stanowią mniejszość, za to potężnieje kategoria rozmaitych fuchmistrzów. To szefowie zarządów, sztabowi asystenci, tzw. dyspozycja lub rezerwa kadrowa, delegowani za granicę, wreszcie takie rodzynki, jak radca koordynator, przedstawiciel łącznikowy, dyrektor sekretariatu etc. Monstrualnie rozrośniętej generalskiej czapki nie obejmuje żadna restrukturyzacja.
Istnieje jednak wątek, w którym wojsko wykazuje wyższość nad strukturami cywilnymi, w tym np. nad zarządzaniem spółkami skarbu państwa. Otóż na najwyższych stanowiskach dowódczych naprawdę funkcjonuje kadencyjność, mądrze wprowadzona jeszcze za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. Kolejne ekipy polityczne rzecz jasna obsadzają "swoich" generałów, ale do czasu wygaśnięcia kadencji dowódców mianowanych przez poprzedników nie śmią ich tykać.