Tylko Stalina brakuje

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2006-02-24 00:00

O tym, żeby w małym krymskim miasteczku Massandra stworzyć dom winny i wybudować przepastne piwnice, zadecydował sam car.

Na Krym padło za sprawą księcia Woroncewa, który od dłuższego czasu przeprowadzał tam, z sukcesami, rozmaite winne eksperymenty. Natchnienie czerpał z czasów „francuskich”. Dowodził bowiem okupacyjnymi wojskami rosyjskimi po klęsce Napoleona. Marzyły mu się krymskie odpowiedniki Chateau d’Yquem. Również węgierskiego tokaja, a także porto, sherry i madeiry. Gdy Mikołaj II decyzję w końcu podjął, miał tylko jeden problem. Kto pokieruje całym przedsięwzięciem?

Postawił na Golicyna

Wybór był niezwykle trafny. Kniaź, nie dość że był znakomitym znawcą win, to także świetnym organizatorem. Prace ruszyły z kopyta. Trwały ponad trzy lata. Oprócz samej wytwórni, wydrążono w bogatym w granit podłożu labirynt podziemnych korytarzy. Wszystko 60 m pod ziemią. Genialnie zaplanowane. Warstwowość zapewniała stałą temperaturę 14-16 stopni, a podziemne źródełka optymalną wilgotność. Piwnice były mocne. Nietknięte przetrwały nawet... trzęsienie ziemi.

Golicyn wspaniale wyczuwał, jakie szczepy winogron dadzą najlepsze wina na krymskich glebach. Uruchomił nowe plantacje. Tworzył coraz to nowe wina, a podniebienie miał niebywałe. Powstały legendarne kupaże, jak kultowe dziś „Siódme Niebo”. Ci z zasobnym portfelem mogą niektórych spróbować nawet dzisiaj. Byle szybko, bo zapas niedługo się skończy. Receptury kniaź zabrał ze sobą do grobu. Za komunizmu na wszelkie sposoby starano się je odtworzyć — bez rezultatu.

Za cara Massandra zaopatrywała cały dwór. Nie tylko rodzimymi winami. Gromadzono także „rodzynki” z innych stron świata. Do dziś chlubą piwnicy jest andaluzyjskie Sherry de le Frontera. Niedawno egzemplarz z 1775 roku poszedł za 50 tys. dolarów. Są przecieki, że był świetny.

Przetrwanie bolszewików

Aż dziw bierze, jak winom udało się przetrwać do naszych czasów. Szanse na spustoszenie piwnicy były ogromne. W czasie wojny domowej przetaczali się w pobliżu białogwardziści i bolszewickie bandy. Wszystkich udało się zmylić. Zamurowano i dobrze zamaskowano wszystkie wejścia do piwnic.

Po przejęciu władzy, komuniści szybko namierzyli lokalizację skarbu. Przez moment spragnione gardziele już się witały z gąską... A tu figa z makiem! Na Massandrze rękę położył sam Stalin. I to wyjątkowo skutecznie. Nie zniknęła ani jedna butelka! No, może z wyjątkiem tych, które Soso sam degustował. Kolekcja nawet się powiększyła. Kazał ściągnąć do Massandry, pod jeden klucz, wszystkie wina z innych rezydencji cara. Są tam do dzisiaj. Wiele z oryginalnymi, carskim pieczęciami.

Raz tylko powiało grozą

W 1941 roku Armia Czerwona dostawała potężne baty, a Niemcy niebezpiecznie zbliżali się do Massandry. Po opróżnieniu piwnic warszawskiego Fukiera nabrali apetytu. A tu nic z tego. W chaosie panicznego odwrotu Stalin nie zapomniał o swej wielkiej, winnej miłości. Setki tysięcy butelek pieczołowicie zapakowanych i indywidualnie skatalogowanych wywieziono na bezpieczne tyły. Do ściśle chronionych magazynów. Cały niezabutelkowany jeszcze 41. rocznik spuszczono do morza. Poczerwieniało.

Masówka i nie tylko

Z emigracji do Massandry wina powróciły po wojnie. Ponownie również ruszono z produkcja winą. Niestety — głównie masową. Ale trafiały się perełki. Wolna Ukraina robi wszystko, co może, by przywrócić dobrą reputację marki. Pojawiają się coraz staranniejsze wina (np. Biały Muskat z Czerwonego Kamienia). Najwięcej mówi się jednak o Massandrze, gdy na aukcjach z rzadka pojawiają się wina z najstarszej kolekcji. Osiągają zawrotne ceny. Butelkę Chateau d’Yquem (1865) sprzedano niedawno za 7 tys. funtów. Dużo obiecywano sobie po ostatniej aukcji. Liczono na londyńską oazę spragnionych, moskiewskich nuworyszów. Wystawiono 5 butelek Siódmego Nieba Golicyna z 1880 roku, po 1600 funtów każda. Oferowano m.in. Maderę Braci Kron z 1913 roku (6 tys. funtów za sztukę). W sumie 522 różnych win. Tylko niektóre przekroczyły cenę wywoławczą. Może muszą jeszcze poleżakować w Massandrze kilkadziesiąt lat, by je właściwie doceniono? Tylko Stalina brakuje, by ich pilnować. A jest czego. Kolekcję wycenia się na blisko 200 mln dolarów...