Prowizorki funkcjonują najdłużej. Od siedmiu lat Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) kierują „pełniący obowiązki”. W latach 2008-14 jako p.o. zarządzał nią Lech Witecki, a przez ostatni rok Ewa Tomala-Borucka. Kilkanaście dni temu „tymczasowo pełniącym obowiązki” szefa GDDKiA został Tomasz Rudnicki, dotychczasowy wicedyrektor.

Wygląda jednak na to, że to tymczasowe zarządzanie nieprędko się skończy. Resort infrastruktury zdecydował anulować konkurs na szefa dyrekcji, uznając, że żaden z 13 kandydatów nie spełnia wymogów i nie otrzymał wymaganej liczny punktów.
— Nie wierzę, że w tej grupie nie znalazł się nikt lepszy od Tomasza Rudnickiego — uważa Rafał Bałdys, wiceprezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa. Wśród kandydatów była m.in. Ewa Tomala-Borucka odwołana niedawno z p.o. szefa GDDKiA.
Resort infrastruktury twierdził, że nagłe odwołanie było konieczne „ze względu na interes i dobro dyrekcji”. Z nieoficjalnych informacji wynika, że chodziło o przekazanie poufnej informacji. Sprawę analizują śledczy. Ewa Tomala-Borucka nie komentuje tych doniesień, podkreślając, że otrzymując odwołanie, nie została powiadomiona o powodach.
Co ciekawe, tracąc stanowisko w centrali dyrekcji, wróciła na wcześniej zajmowane — dyrektora oddziału w Katowicach. Resort infrastruktury nie odpowiedział na pytania „PB”, dlaczego w interesie dyrekcji nie mogła szefować instytucji w Warszawie, a może zarządzać nią w Katowicach. — To się nie trzyma kupy — uważa Rafał Bałdys.
Eksperci uważają, że gdyby resort infrastruktury faktycznie miał mocny oręż przeciwko Ewie Tomali-Boruckiej, nie zostawiłby jej w zarządzie śląskich dróg.