W piątek, 14 sierpnia, z zaskoczenia została przepędzona w siedem godzin przez Sejm i uchwalona rzadkim stosunkiem 386:33, przy 15 posłach wstrzymujących się i 26 niegłosujących. W poniedziałek, 17 sierpnia, ustawa podobnie błyskawicznie została odrzucona przez Senat stosunkiem 48:45, przy 7 senatorach niegłosujących (w tym np. 3 z PiS). Dziwy są podwójne. Po pierwsze — w ciągu weekendu nastąpił zdumiewający zwrot KO i Lewicy, które w pierwszej izbie były jak najbardziej za, a w drugiej przeciw. Po drugie — PiS we wtorek już definitywnie potwierdziło, że negatywna uchwała Senatu nie zostanie przez Sejm rozpatrzona, przynajmniej w dającym się określić horyzoncie czasowym, czyli ustawa przepadła. Wypada jednak przypomnieć, że izba poselska nie ma żadnego terminu ani na rozpatrzenie uchwały Senatu, ani też weta prezydenta. Teoretycznie zatem ustawa płacowa w wersji z 14 sierpnia może z zaskoczenia powrócić np. za rok czy dwa i po jednym głosowaniu Sejmu trafić do prezydenta. Np. ustawa o podatku cukrowym właśnie tak została w miniony piątek odkurzona i zatwierdzona po pięciu miesiącach od jej odrzucenia przez Senat.

Potraktowanie przez Sejm uchwały Senatu na równi z prezydenckim wetem to na pewno polityczna nowość. Od początku obecnej kadencji ukształtowała się praktyka, że zdominowana przez PiS pierwsza izba coś forsowała wbrew opozycji, potem opanowana przez KO z aliantami druga izba odrzucała ustawę w całości, a później Sejm odrzucał senackie odrzucenie i przywracał swoją wersję, którą prezydent automatycznie podpisywał. Zgodnie z arytmetycznymi realiami w Sejmie ekipa tzw. dobrej zmiany identycznie mogła postąpić z ustawą o wynagrodzeniach wierchuszki państwa, nawet uwzględniając zwrot poselskiej opozycji. Powód krętactw klasy politycznej jest jeden — każda podwyżka płac władzy jest operacją bardzo trudną, zaś ta ostatnia przeprowadzona została najgorzej, jak tylko można było sobie wyobrazić. Forsując ustawę w miniony piątek, PiS, wyjątkowo wsparte przez opozycję, fałszywie założyło, że świąteczny weekend wszystko przykryje. Wyszło dokładnie odwrotnie, bardzo krytyczna reakcja społeczeństwa obnażyła zakłamanie polityków. Zamiast tzw. urealnienia płac najwyższych funkcjonariuszy, na plan pierwszy wysunęło się ich odrealnienie i oderwanie od sytuacji gospodarki, nieuchronnie wkraczającej w recesję.
Zawetowana przez Senat ustawa zawiera kilka rozwiązań naprawdę przedziwnych. Mnie najbardziej zaskoczyło objęcie nowym systemem stanowiska… ministra stanu. To archaiczny tytuł, zniesiony przez Konstytucję RP w 1997 r., ale nadal utrzymywany w starej ustawie o wynagrodzeniach. Przez 23 lata żadnej ekipie nie przyszło do głowy, by fikcję wykreślić — i teraz została przeniesiona do ustawy nowej. Realnie to oczywiście drobiazg, błąd z pośpiechu, ale zarazem doskonały miernik jakości stanowionego obecnie prawa.