Urteste poszuka raka w moczu

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2021-06-10 20:00

Start-up, w który zainwestował znaczący akcjonariusz Mabionu, szuka finansowania na nowotworowe testy diagnostyczne. Rusza z ofertą publiczną i wejdzie na NC

Przeczytaj i dowiedz się:

  • jaki jest profil działalności spółki Urteste
  • na co chce wydać pieniądze z emisji akcji
  • dlaczego zdecydowała się na debiut na NewConnect
  • na jakim etapie są jej prace badawcze

Na warszawskiej giełdzie jest już kilka spółek, które szukają leków na choroby nowotworowe – i spółki te zbierały wysokie oceny od analityków i zarządzających funduszami w ostatniej edycji rankingu „Giełdowa Spółka Roku”, przygotowywanego przez „PB”. Teraz na rynku NewConnect może pojawić się spółka, która szuka tanich i efektywnych testów, które mogłyby pomóc we wczesnej diagnostyce nowotworów, przyczyniając się tym samym do ograniczenia śmiertelności.

Ta spółka to Urteste, które powstało w 2019 r. i model biznesowy opiera na prowadzeniu prac badawczo-rozwojowych, mających doprowadzić do powstania testów na kilkanaście nowotworów, a następnie sprzedaży praw do projektów większym firmom z branży diagnostycznej. Z oferty publicznej chce pozyskać 9,1 mln zł. Spotkania z potencjalnymi inwestorami właśnie ruszyły, a zapisy będą przyjmowane od 24 czerwca do 2 lipca. Koordynatorem oferty jest DM BOŚ. Do debiutu może dojść w sierpniu po wypełnieniu giełdowych procedur.

- Rozwijamy testy, mające wykrywać w moczu znaczniki 15 powszechnie występujących nowotworów. Najbardziej zaawansowane są testy na raka trzustki i prostaty, gdzie złożyliśmy już zgłoszenia patentowe i przygotowujemy się do badań klinicznych. Ponad połowa pieniędzy z emisji pójdzie na kontynuację prac badawczych, reszta na procedury patentowe, sfinansowanie kosztów operacyjnych i rozbudowę mocy laboratoryjnych – mówi Grzegorz Stefański, prezes i współzałożyciel Urteste.

Do inwestorów trafią akcje nowej emisji, które będą stanowić 8,5 proc. podwyższonego kapitału zakładowego. Finansowym akcjonariuszem Urteste pozostanie Twiti Investments, czyli wehikuł, za którym stoi inwestor Robert Aleksandrowicz, znany m.in. z akcjonariatu Mabionu i spółki biotechnologicznej Captor Therapuetics, notowanej od tego roku na GPW. Znaczące pakiety pozostaną też w rękach czwórki założycieli: prezesa Grzegorza Stefańskiego, członka zarządu Tomasza Kostucha oraz naukowców: prof. Adama Lesnera i dr Natalii Gruby. Wszyscy będą objęci rocznym lock-upem.

Prawie jedna trzecia akcji z emisji trafi do inwestorów indywidualnych. Biorąc pod uwagę deklarowaną wartość oferty, kapitalizacja spółki została określona na ponad 100 mln zł. To wystarczyłoby na debiut na głównym rynku GPW, dlaczego więc zdecydowano się na NewConnect?

- Chcemy rozwijać się krok po kroku, na debiut na głównym rynku jest po prostu za wcześnie. Pieniądze, które teraz pozyskamy, powinny pozwolić na finansowanie działalności przez dwa najbliższe lata. Zakładamy, że potem przeniesiemy się na duży parkiet i pewnie przy okazji transferu zrobimy emisję na sfinansowanie dalszych prac – mówi prezes Urteste.

Większość spółek z branży pieniądze na prowadzenie prac badawczo-rozwojowych czerpie w dużej mierze z dotacji publicznych, pochodzących m.in. z NCBR. Tymczasem Urteste, które w ostatnich dwóch latach przeznaczyło na badania i rozwój prawie 1,5 mln zł, do tej pory nie pozyskało nawet grosza dotacji. Dlaczego?

- Na tym etapie rozwoju spółki trudno było brać dotacje – z jednej strony nie mieliśmy przed dofinansowaniem przez Twiti pieniędzy na wkład własny do dużych projektów, a z drugiej przy projektach na wczesnym etapie często modyfikuje się plan badań i harmonogram, do czego płatnik publiczny nie podchodzi elastycznie. Rozpoczęliśmy jednak starania o europejski grant EIC, decyzja w tej sprawie powinna zapaść na początku przyszłego roku – mówi Grzegorz Stefański.

Spółka zatrudnia obecnie sześć osób i większość prac badawczych outsourcuje. Jej przedstawiciele zapowiadają, że komercjalizacja najbardziej zaawansowanych projektów będzie możliwa w ciągu trzech lat.

- Laboratoryjne wyniki testów są obiecujące, ale oczywiście badania nie są jeszcze zwalidowane klinicznie. Praktyka rynkowa pokazuje, że po rozpoczęciu badań klinicznych wartość projektów znacznie rośnie. Na rynku jest sporo metod diagnostyki nowotworów, ale nasza – w której rozwoju kluczowe jest know-how naszych naukowców i selekcja przez nich związków, które mają być wykrywane przez test – powinna być relatywnie tania i prosta w zastosowaniu – mówi Grzegorz Stefański.