Vega kręci filmy i obraca milionami

Bartłomiej MayerBartłomiej Mayer
opublikowano: 2019-12-15 22:00

Krociowe zyski z produkcji i plany podboju USA to jedno oblicze filmowego biznesu. Drugie to sądowy spór z inwestorem i konflikt między ekswspólnikami

Przeczytaj tekst i dowiedz się:

  • Jak dotychczas wyglądała współpraca Patryka Vegi z inwestorami jego filmów i co się w niej zmieni
  • Kiedy reżyser zamierza wyprodukować pierwszy anglojęzyczny film 
  • Ile zarabiają inwestorzy współpracujący z Patrykiem Vegą
  • Jak reżyser komentuje kwestię nieuregulowanych należności za film „Pitbul. Niebezpieczne kobiety”
  • Co o sprawie mówi jego były wspólnik, Emil Stępień

Sześć produkcji z rzędu, które na siebie zarobiły, trzy z ponaddwumilionową widownią w kinach — tym chwali się Patryk Vega, reżyser, scenarzysta i producent filmowy. Kiedyś starał się o dofinansowanie z Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej (PISF), usłyszał jednak, że pieniędzy nie dostanie, bo jego film... ma szansę zarobić. Więcej PISF nie odwiedzał — poszedł na rynek i od lat kręci filmy za pieniądze prywatnych inwestorów. — To stała grupa, bo wolę długoterminową współpracę — wyjaśnia Patryk Vega. Zgromadził już fundusze na kilka kolejnych produkcji. — Mam 100 proc. pieniędzy na filmy, które będą miały premiery w 2020 i 2021 r. Jestem w trakcie zbiórki na te, które wejdą na ekrany w 2022 r. — twierdzi reżyser. To produkcje, które mają już założenia dotyczące fabuły, czasami gotowy scenariusz, co najmniej roboczy tytuł, ustalony budżet, a nawet zaplanowaną datę premiery.

MIDAS Z WĘŻAMI:
MIDAS Z WĘŻAMI:
To, co podoba się szerokiej widowni, niekoniecznie trafia w gust krytyków. Produkcje Patryka Vegi przyciągają do kin tłumy, zdobywając festiwalowe nagrody za frekwencję i… antynagrody za poziom artystyczny. W 2014 r. Węże za najgorszą reżyserię i scenariusz zgarnął film „Last minute”, a w zeszłym roku „Botoks” uznano za najgorszy film roku.
fot. Andrzej Świetlik

Kurs za ocean

Produkcję najświeższej „Polityki” finansowało kilku inwestorów, choć wcześniejsze filmy miewały nawet kilkudziesięciu. Na tym nie koniec zmian modelu biznesowego.

— Chciałbym, żeby inwestor, podobnie jak na Zachodzie czy w Indiach, lokował pieniądze w sześciu, siedmiu filmach naraz — mówi Patryk Vega.

Wyjaśnia, że dzięki temu jeśli jeden film okaże się mniej zyskowny, pozostałe mają szansę podbić wynik.

— W planach mam fundusz inwestycyjny, który chciałbym wprowadzić na amerykańską giełdę. Jest jednak za wcześnie, by mówić o szczegółach — twierdzi reżyser.

Za granicą chce szukać nie tylko pieniędzy, ale też widzów. Weźmie się za to w 2023 r.

— Planuję anglojęzyczne produkcje o tematyce atrakcyjnej dla międzynarodowej publiczności. Zagrają w nich zachodnie gwiazdy, na co będę mógł sobie pozwolić ze względu na znacząco niższe pozostałe koszty — deklaruje Patryk Vega.

Ma być taniej, bo firmy będą kręcone i produkowane w naszej części Europy.

— Tu jesteśmy w stanie zrobić je za jedną dziesiątą budżetu podobnych filmów realizowanych w Australii i jeszcze mniejszą część budżetu hollywoodzkiego. Niższe są koszty pracownicze, opłaty za wynajem obiektów, gaże aktorów itp. — tłumaczy reżyser.

Niektóre jego filmy były już wyświetlane za granicą. W Wielkiej Brytanii 90 proc. widowni stanowili jednak mieszkający na Wyspach Polacy. Pierwszą poważną próbą zawojowania Zachodu będzie „Small world”. Rozgrywający się w Polsce, Rosji, Anglii i Tajlandii film o handlu dziećmi ma wejść na ekrany w przyszłym roku. Zdaniem reżysera w ekspansji kluczowy jest język.

— W USA nie wiedzą, kim jest Pedro Almodóvar, bo filmy nieanglojęzyczne tam nie istnieją, nie mają szans na komercyjny sukces. Nikomu nie chce się czytać napisów, a dubbingu się nie stosuje — mówi Patryk Vega.

Magia procentów

Co sprawia, że przed reżyserem otwierają się portfele? Jego zdaniem: ponadprzeciętny zysk, dyscyplina, dzięki której nigdy nie przekroczył założonego budżetu, i fakt, że filmy powstają szybko — na zdjęcia wystarcza 20-30 dni. W rezultacie inwestorzy odzyskują gotówkę w ciągu 12 miesięcy.

— Dotychczas w ciągu 45 dni od premiery inwestorzy otrzymywali pierwszy przelew, na który składało się 100 proc. włożonego kapitału oraz kilkadziesiąt procent zysku. Był on pochodną zarobku z pierwszych 30 dni emisji w kinach — mówi reżyser.

Grzegorz Leszczyński, prezes IDMSA, przed laty reprezentującego grupę inwestorów finansujących dwie produkcje Patryka Vegi, potwierdza, że wyniki były więcej niż zadowalające.

— Filmy przyniosły inwestorom po około 100 proc. zwrotu. Trzymane w ryzach koszty produkcji, wielkość widowni i poziom przychodów były dla nas miłym zaskoczeniem — mówi menedżer, zaznaczając, że jego firma kokosów na przedsięwzięciu nie zrobiła.

Patryk Vega twierdzi, że najmniej dochodową spośród ostatnich produkcji były tegoroczne „Kobiety mafii 2”, które dotychczas przyniosły inwestorom około 35 proc. zysku. Według twórcy bywało znacznie lepiej.

— Najlepszy pod tym względem „Pitbull. Niebezpieczne kobiety” dał inwestorom około 350 proc. zysku. Kto wpłacił 1 mln zł, wyjął — łącznie z zainwestowanym kapitałem — około 4,5 mln zł — zapewnia reżyser.

Nie zawsze różowo

Inwestor, który finansował filmy Patryka Vegi, twierdzi, że zyski nie były aż tak astronomiczne.

— Na tym filmie można było zarobić 140-150 proc. — w zależności od warunków wynegocjowanych z producentem — mówi inwestor X (który miał kłopot z rozliczeniem inwestycji w innego „Pitbulla” — patrz ramka).

Inwestor Y informuje jednak, że nie zarobił na nim „ani złotówki”, a jedynie odzyskał kapitał. Producenckiej spółce Ent One Investments (EOI) wytoczył sprawę cywilną, zarzucając jej niewywiązanie się z umowy inwestycyjnej. Winą nie obarcza jednak reżysera, lecz jego partnera, który zajmował się finansami. Patryk Vega też przypisuje winę Emilowi Stępniowi, który był jego wspólnikiem w EOI, gdy powstawał „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”. Twierdzi, że budżet filmu wyniósł około 5 mln zł, a zarobek tylko w kinach — 55,37 mln zł.

— Kwestia uczciwego rozliczenia z inwestorami spoczywa wyłącznie na prezesie EOI Emilu Stępniu — podkreśla Patryk Vega.

Drogi biznesowych partnerów rozeszły się trzy lata temu. Obecnie EOI kontroluje Emil Stępień i jego żona Dorota Rabczewska (Doda). Były wspólnik reżysera uważa, że rachunki nie zostały wyrównane. W lutym 2020 r. planuje spotkanie z Patrykiem Vegą — w sądzie. Twierdzi, że gdy przejął spółkę, wykrył w niej nieprawidłowości, które wymagają zbadania.

— Patryk Vega bezpodstawnie wyprowadził ze spółki prawie 1,5 mln zł — mówi Emil Stępień. Reżyser odpiera zarzuty. Argumentuje, że w notarialnej umowie ze stycznia 2017 r., na mocy której Emil Stępień przejął EOI (spółka otrzymała prawa do filmów Patryka Vegi i zysków z ich ekploatacji), były partner potwierdził brak roszczeń. Od rozstania ze wspólnikiem reżyser produkuje filmy we własnej spółce — Vega Investments.

Cały wywiad z Patrykiem Vegą, w którym przyznaje, że żałuje nakręcenia „Polityki”, opowiada o badaniach socjologicznych przed rozpoczęciem pracy nad filmem i swojej przemianie duchowej przeczytasz TUTAJ>>Pora na filmy dla ateistów

OKIEM PRODUCENTA

Na filmie można zarobić krocie

ROMAN GUTEK, współzałożyciel firmy Gutek Film, twórca Warszawskiego Festiwalu Filmowego

Jeśli budżet filmu wynosi 3-4 mln zł, a widownia kinowa sięga 2 mln osób, zysk może być nawet kilka razy większy niż koszty. Sprzedaż biletów, jeśli ich średnia cena to 20 zł, daje ponad 40 mln zł. W polskich realiach połowa z tego zostaje w kinach, a resztą — po potrąceniu m.in. kosztów promocji, które rzadko przekraczają 1 mln zł — dzielą się producenci i dystrybutorzy. Z takiego filmu do producenta może trafić około 15 mln zł. Wszystko to jest możliwe dzięki cyfryzacji, która zrewolucjonizowała dystrybucję filmów. Wcześniej liczba kopii była ograniczona, a jedna kosztowała około 4-5 tys. zł, więc mniejsze kina mogły wyświetlić film dopiero kilka tygodni po oficjalnej premierze. Obecnie nie ma większych ograniczeń dotyczących liczby kopii, a ich koszty są niskie. W dniu premiery film można więc obejrzeć zarówno w multipleksach w wielkich miastach, jak i w jednosalowych kinach w małych ośrodkach.