W co wpakują nas francuskie wybory. Lista ryzyk i desek ratunkowych

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2024-06-23 20:00

Nadchodzące wybory parlamentarne we Francji mogą stać się dla Unii Europejskiej momentem przełomowym. Otwarcie antyeuropejskie Zjednoczenie Narodowe chce większego protekcjonizmu, mniej integracji, odpuszczenia wspólnych projektów w zakresie obrony. Program partii jest jednak tak niejasny, że ten diabeł wcale nie musi być tak straszny.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Wybory we Francji

Pobierz PDF

Przed głosowaniem zaplanowanym na przełom czerwca i lipca (dwie tury — 30 czerwca i 7 lipca) są dwa największe znaki zapytania: kto będzie rządził oraz co się stanie, gdy będzie to Zjednoczenie Narodowe (ZN) pod wodzą Marine Le Pen. Na oba pytania nie ma dobrej odpowiedzi. Sondaże wskazują, że wygra partia Le Pen, ale nie musi to oznaczać zdolności koalicyjnej do stworzenia rządu. Jednocześnie program partii jest niejasny i notorycznie zmieniany.

Oto jak zmienny potrafi być program ZN. Czas rewidować europejskie traktaty — mówił Jordan Bardella, przewodniczący ZN, typowany na premiera, w głośnym przemówieniu w marcu. Zjednoczenie chce prymatu prawa krajowego nad europejskim. Jednocześnie ten sam Bardella mówił już w czerwcu, że jego ewentualny rząd będzie przestrzegał podpisanych traktatów. Inna sprzeczność — Zjednoczenie Narodowe chciało odwrócenia reformy podnoszącej wiek emerytalny, ale niedawno Bardella powiedział, że to nie będzie ich priorytet. Po czym po paru dniach ogłosił, że zrobią to we wrześniu. Bardzo trudno jest przewidzieć, o co dokładnie chodzi tej partii poza buntem przeciwko dotychczasowym rządom, migracji, ścisłej integracji europejskiej i stagnacji standardów życia. Ewentualne rządy ZN mogą przypominać rządy Donalda Trumpa, co oznaczałoby dezorganizację współpracy międzynarodowej, a mogą też być bliższe rządom Giorgi Meloni we Włoszech, co oznaczałoby miks konserwatyzmu z otwartością na współpracę.

Patrząc z polskiego punktu widzenia, można na pewno wymienić cztery ryzyka.

  1. Protekcjonizm. Zjednoczenie Narodowe postuluje wprowadzenie tzw. preferencji narodowej, czyli — parafrazując Donalda Trumpa — polityki „France first”. Jest to hasło klucz dla prawicy. Chodzi o wprowadzenie w różnych aspektach polityki gospodarczej i społecznej preferencji dla osób narodowości francuskiej oraz francuskich firm: przy przyznawaniu zasiłków, mieszkań socjalnych, rozstrzyganiu zamówień publicznych itd. Jest to hasło, które od dekad było na sztandarach Frontu Narodowego prowadzonego przez Jean Marie Le Pena, ojca Marine, ksenofobicznego, nacjonalistycznego lidera, od którego dziedzictwa dystansuje się nawet córka. Można sobie wyobrazić, że taka polityka wprowadzona w radykalnej postaci uderzy w zasady wolnego europejskiego rynku, ograniczy firmom z innych krajów dostęp do francuskich zamówień, będzie wykorzystywać miękkie bodźce do ograniczenia inwestycji w miejsca pracy w innych krajach. Oczywiście skończy się analogicznymi restrykcjami na francuskie firmy przez innych członków UE. W europejskich warunkach może to oznaczać otwarcie puszki Pandory, uwolnienie ambicji i resentymentów, które bardzo trudno będzie odwrócić.
  2. Ograniczenie integracji europejskiej i ryzyko dla wspólnego budżetu. Zjednoczenie Narodowe chce, by wyraźnie ograniczyć dziedziny integracji europejskiej i przenieść więcej kompetencji na poziom państw członkowskich. Dla Polski, która korzysta na solidarności finansowej większych i zamożniejszych krajów, może stanowić to ryzyko ograniczenia dostępnych funduszy w kolejnych perspektywach finansowych. Aczkolwiek elektorat ZN bardzo korzysta na wspólnej polityce rolnej, więc tutaj widać pewne punkty wspólne z polskimi interesami.
  3. Rezygnacja z ambicji w zakresie wspólnej obronności. Zjednoczenie Narodowe zalicza obronność do dziedzin wyłączonych z zakresu integracji europejskiej. Wobec silnego oczekiwania Stanów Zjednoczonych, że Europa weźmie na siebie ciężar zapewnienia bezpieczeństwa na kontynencie i zdejmie z nich ten obowiązek, może to oznaczać ograniczenie bezpieczeństwa europejskiego, a szczególnie bezpieczeństwa krajów Europy Środkowej. Europa, w której każdy odpowiada tylko za siebie, będzie miała większe trudności w stawieniu czoła Rosji niż Europa rządzona przez polityków reprezentujących myślenie wspólnotowe. Co oczywiście nie oznacza, że dzisiejsza Europa ma jakiś dobry pomysł na wspólną obronę. Różnica między tym, co jest dziś, a co może nas czekać, jest w kontekście francuskich wyborów niejasna.
  4. Destabilizacja finansowa. Zjednoczenie Narodowe obiecywało wiele kosztownych fiskalnie rozwiązań, w tym m.in. obniżenie wieku emerytalnego, obniżenie podatków. Niektórzy analitycy szacują ich koszty na ok. 4 proc. PKB. „Wybory mogą pogrążyć kraj w kryzysie politycznym, albo gospodarczym” - straszy „The Economist”.

Jednocześnie niektóre sygnały wysyłane przez ZN pozwalają sądzić, że wymienione zagrożenia nie muszą przyjąć formy stwarzającej dla UE i Polski duże ryzyko.

  1. Zjednoczenie Narodowe w ostatnich latach systematycznie odchodziło od swoich najbardziej radykalnych pomysłów. Jeszcze kilka lat temu partia postulowała wyjście ze strefy euro i UE, dziś ten temat nie stoi na agendzie. Niedawno partia przyjmowała prorosyjskie stanowisko i wręcz korzystała z rosyjskiego finansowania, dziś deklaruje pomoc Ukrainie, zwiększanie nakładów na obronę i wycofuje się z prorosyjskich haseł. Marine Le Pen odcinała się od najbardziej antyimigranckich pomysłów niemieckiego AfD. Wydaje się, że ZN jest wciąż bardziej radykalną partią niż Bracia Włoscy Giorgi Meloni, ale odejście od najbardziej radykalnych punktów programu dowodzi, że w Europie na skrajnościach się nie wygrywa.
  2. Liderzy Zjednoczenia Narodowego w przedwyobrczych wypowiedziach respektują porządek instytucjonalny — krajowy i międzynarodowy. Le Pen mówiła, że nawet w przypadku zwycięstwa partia nie będzie domagać się rezygnacji Emmanuela Macrona z prezydentury z powodu szacunku do instytucji prezydenta. Jordan Bardella przekonywał, że jego ewentualny rząd będzie respektował traktaty międzynarodowe. Pod tym względem wydają się mieć mniej zapału rewolucyjnego niż Donald Trump w USA. Sugeruje to też, że ryzyko destabilizacji porządku instytucjonalnego UE jest ograniczone. Z kolei UE też powinna mieć zdolność adaptacji do zmieniających się oczekiwań poszczególnych krajów — skoro w większości dużych krajów rządzą partie prawicowe lub centroprawicowe, z mniejszym apetytem na pogłębianie integracji, Bruksela musi znaleźć sposób na dostosowanie.
  3. Zjednoczenie Narodowe raczej nie będzie miało zdolności do samodzielnych rządów. Będzie musiało szukać koalicji i porozumień, a to zawsze będzie tępiło najbardziej radykalne zapędy.
  4. Większość obaw wyrażanych przez komentatorów ekonomicznych w Europie związana jest z ewentualnym powiększaniem deficytu fiskalnego Francji i ryzykiem destabilizacji finansowej kraju, ale taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Ten cykl był już rozgrywany wielokrotnie w ostatniej dekadzie w przypadku rządów partii antysystemowych — w Polsce, USA, we Włoszech, w Wielkiej Brytanii. W każdym przypadku była masa komentarzy, że populistyczne władze wysadzą budżet i gospodarkę w powietrze, a kończyło się albo łagodnie, albo szybkim dyscyplinowaniem przez rynek finansowy.
Francuski biznes ma się dobrze i zachowuje spokój
Krzysztof Domarecki
Twórca Grupy Selena, globalnego producenta i dystrybutora chemii budowlanej
Francuski biznes ma się dobrze i zachowuje spokój

Rozmawiałem w ostatnich dniach z przedsiębiorcami i menedżerami z Francji. Podobnie jak koledzy w innych krajach UE tradycyjnie narzekają na przeregulowanie gospodarki, które wprost prowadzi do znacznego wzrostu kosztów prowadzenia biznesu. W tym kontekście wielu z nich twierdzi, że to Bruksela rządzi Francją a nie Paryż Brukselą, jak chciałby Prezydent Macron. Tym niemniej kiedy z nimi porozmawiać dłużej, to mają się dobrze. Marże wciąż są godziwe, a marka Made in France ułatwia im sprzedawanie wielu produktów wszędzie na świecie.

Rozmawiałem z 30-letnią szefową małego ośmioosobowego start-upu, który sprzedaje batoniki i inne produkty zawierające do 10 proc. białka owadziego pozyskiwanego z hodowli świerszczy. Po dwóch latach od rozpoczęcia działalności sprzedaje je połowie krajów europejskich i wielu krajom na świecie, łącznie z Japonią. Pytałem, jak to robią, że mając tak mały zespół potrafili tak dobrze rozwinąć eksport. Marka Made in France pozwala nam wejść na każdy rynek na świecie, nawet z tak niszowym produktem jak batoniki z białkiem owadzim — odparła szefowa start-upu.

Eksport ma się dobrze. Po załamaniu covidowym odbił i przewyższa już poziom sprzed pandemii. W zakresie promocji produktów francuskich w świecie wszystkie partie i politycy działają ramię w ramię, więc ten ważny aspekt biznesu nie jest zagrożony.

Eksport francuskich dóbr luksusowych rozwija się znakomicie, podobnie jak eksport najwyższej jakości produktów rolnych. Kolejne zmiany rządów nie mają na to dużego wpływu, co najwyżej przedsiębiorcy narzekają na wysokie podatki i ciągle rosnące koszty pracy.

Trochę inna sytuacja jest z producentami wina. Producenci win lekkich, np. typu Sauvignon, mają kilkunastoletnią już hossę, gdyż światowy popyt na takie wina rośnie. Nowy czy stary rząd — to nie robi im różnicy. Z kolei producenci win burgundzkich notują od lat spadek sprzedaży, więc domagają się coraz większego wsparcia, dotacji, ulg. Pod nadzorem Brukseli rząd oferuje im dopłaty w zamian za redukowanie produkcji, co wielu z nich przyprawia o palpitację serca.

Przedsiębiorcy, ale też pracownicy wiele zyskali na liberalizacji rynku pracy w pierwszym okresie prezydentury Emmanuela Macrona. Te rozwiązania będą utrzymane bez względu na skład nowego rządu. W tej ważnej dla kosztów biznesu kwestii nie ma istotnych różnic poza retoryką wyborczą.

Wbrew mediom większość kolegów przedsiębiorców nie obawia się kohabitacji prawicowego rządu i liberalnego prezydenta. Podkreślają, że Francja ma silne instytucje, silniejsze niż Niemcy, a polityka prawicy będzie raczej sprzyjała gospodarce. Wielu z nich popiera też zapowiadane ograniczenia w polityce imigracyjnej. Uważają, że zbyt duża część imigrantów nie stanowi żadnej wartości dla rynku pracy, stanowiąc jednocześnie obciążenie dla budżetu państwa finansowanego z ich podatków.

Koledzy przedsiębiorcy zauważają, że Marine Le Pen robi wszystko, by uciec od wizerunku wykreowanego przez ojca i raczej będzie ewoluowała w kierunku centrum, a przedsiębiorcy lubią stabilizację. Niektórzy wprost podkreślają — „my Francuzi lubimy porządek i spokój”. Politycy to słyszą.

W sumie na poziomie zwykłego biznesu jest znacznie więcej spokoju niż atmosfery strachu, która jest domeną raczej tradycyjnych mediów, bo już nie francuskiego internetu, który jest mocno zdywersyfikowany w opiniach. Związki przedsiębiorców szykują nowe pakiety postulatów bez względu na polityczny kolor nowego rządu.

Zupełnie inną opinię mają jednak francuscy bankowcy. Wiceprezes jednego z największych banków Francji nie ukrywa, że boi się nowej fali wydatków budżetowych. Zwierzył mi się, że kiedy zaczynał karierę 40 lat temu, jego ówczesny prezes ubolewał, że Francja przekroczyła 1 bln EUR długu publicznego, co jest groźne dla systemu finansowego. Od tego czasu dług tylko rósł i teraz zbliża się do 3 bln EUR, czyli kwoty astronomicznej nawet dla bankowców. Przedwyborcze zapowiedzi nie nastrajają świata finansów optymizmem.

Weimar na dwóch wierzchołkach
Maciej Witucki
prezydent konfederacji Lewiatan
Weimar na dwóch wierzchołkach

Jeśli ewentualne zwycięstwo partii Marine Le Pen da jej możliwość tworzenia rządu we Francji, to będzie to rząd o zupełnie innym profilu politycznym niż rząd w Polsce. Powiedziałbym, że są to profile niekompatybilne. Jednocześnie należy mieć w pamięci fakt, że Marine Le Pen jest na europejskiej scenie polityczną sojuszniczką PiS. W tej sytuacji trudno będzie polskiemu rządowi występować publicznie u boku Francji.

Mam też obawy, że Trójkąt Weimarski [platforma współpracy Polski, Niemiec i Francji — red.] zyska bardzo oryginalną formę i będzie miał jedynie dwa wierzchołki [niemiecki i polski — red.]. Europejskie salony biznesowe zastanawiają się wprawdzie, czy w to miejsce nie weszłyby Włochy, ale z premier Giorgią Meloni na czele wydaje się to mało prawdopodobne.

Mimo to widzę szanse na dalszą polsko-francuską współpracę np. przy projektach wojskowych. Wieloletnie relacje, wspólne manewry — to zostanie. Trzeba też myśleć o zwiększaniu produkcji amunicji w Europie.

Atom to wciąż nadzieja na współpracę, ale Polska musi przede wszystkim podjąć ostateczne decyzje w sprawie pierwszej lokalizacji realizowanej we współpracy z Amerykanami.

Biznesom francuskim w Polsce i polskim we Francji wynik wyborów na pewno nie zaszkodzi.

Dwie tury do kohabitacji?

W odróżnieniu od Polski Francja wybiera 577-osobowe Zgromadzenie Narodowe w dwóch turach. Pierwsza odbędzie się 30 czerwca, a druga 7 lipca. Okręgi są jednomandatowe, a do drugiej tury przechodzi najczęściej dwóch kandydatów, maksymalnie czterech. Sojusze wyborcze polegają głównie na uzgodnieniu takiego podziału okręgów, by sojusznicy nie kandydowali przeciwko sobie.

Francuski ustrój jest prezydencki, co oznacza, że głową państwa jest prezydent, który ma dużą władzę, przewodniczy posiedzeniom rządu i posiada uprawnienia osobiste. Jeśli jednak wybory do Zgromadzenia Narodowego wygrywa opozycja, prezydent powinien wybrać na premiera jej lidera. Taka kohabitacja, czyli wymuszona współpraca premiera i prezydenta z przeciwnych obozów politycznych, była już we Francji np. w latach 1997-2002, kiedy prezydent Jacques Chirac kohabitował z socjalistycznym premierem Lionelem Jospinem.

Jeśli zatem nadchodzące wybory wygra skrajna prawica, Emmanuel Macron może być zmuszony do kohabitacji z jej liderem Jordanem Bardellą.

Dlaczego Francuzi zagłosowali na skrajną prawicę

Partia Marine Le Pen wygrała we Francji wybory europejskie, uzyskując 31,4 proc. głosów. Dlaczego Francuzi na nią głosowali? Francuski dziennik „Le Figaro” tłumaczy, piórem politologa Jérôme’a Fourqueta, że zdołała przekonać ludzi do wykorzystania wyborów europejskich do pokazania czerwonej kartki Emmanuelowi Macronowi. Sprawę ułatwił fakt, że prezydent już od 2017 r. nie cieszył się w sondażach popularnością.

Jednocześnie Marine Le Pen, tradycyjnie popierana na wsiach i w małych miastach, zanotowała wzrost poparcia w każdej kategorii wyborców, w tym w klasie średniej oraz wśród kobiet, menedżerów i emerytów. Pomógł jej też Jordan Bardella, nowy szef partii, polityk popularny, młody, aktywny w mediach społecznościowych, ponadto potomek imigrantów.

Partia Le Pen oparła kampanię na kwestii obaw o siłę nabywczą, imigrację i generalnie o bezpieczeństwo. Podkreślała m.in. słabość państwa, wynaturzenia obowiązkowego laicyzmu w szkołach, brak kontroli nad imigracją i porażkę polityki integracji imigrantów. Równolegle zebrała owoce swojej wieloletniej strategii normalizowania wizerunku partii. Dramat wojny izraelsko-palestyńskiej zaś dał jej okazję do wzięcia udziału w wielkiej manifestacji przeciwko antysemityzmowi. Skrajnie lewicowy Jean-Luc Mélenchon na to się nie zdecydował.