Polska ma stać się w najbliższych latach europejskim centrum lokowania bezpośrednich inwestycji zagranicznych i głównym hubem produkcyjnym i logistycznym łączącym Wschód z Zachodem i Północ z Południem. Taka jest wizja rządu wyartykułowana przez premiera Donalda Tuska podczas konferencji „Polska. Rok przełomu”. Nasz kraj, według szefa rządu, ma stać się gospodarką zaawansowaną technologicznie ze zdywersyfikowanymi źródłami energii. Wizja ta ma zmaterializować się poprzez tzw. sześć filarów rozwoju, m.in. inwestycje w naukę i badania, transformację energetyczną czy rozwój rynku kapitałowego. Generalnie, rozwój technologiczny, naukowy, energetyczny ma dokonać się poprzez szeroko zakrojone inwestycje publiczne i prywatne. Teraz pytanie – czy słowa zamienią się w czyny?
Podstawowy problem jest taki, że zapowiadany przełom inwestycyjny to de facto żaden przełom, a regres. Premier Tusk zapowiedział, że inwestycje (nakłady brutto na środki trwałe firm i rządu) w tym roku osiągną rekordowe ok. 650 mld zł. Rzucanie kwot nominalnych jest oczywiście klasycznym zabiegiem mającym na celu rozbudzać wyobraźnię społeczeństwa. Ale realnie, czyli w porównaniu do PKB, taka kwota nic nie zmienia. Inwestycje w relacji do PKB w 2025 wyniosą około 16,7 proc., czyli mniej niż w 2024 r. (17,4 proc.), 2023 r. (17,7 proc.) i w okolicach poziomu z 2022 r. (16,4 proc.). Ale jak nie można poprawić wyników w sporcie bez zwiększenia intensywności treningów, tak samo nie można dokonać skoku technologicznego, energetycznego, naukowego bez większego wysiłku inwestycyjnego. Rząd chciałby zjeść ciastko i mieć ciastko.
Druga kwestia – zabrakło konkretów. Dobra strategia rządowa musi pokazywać nie tylko wizję, ale także ścieżkę prowadzącą do niej, czyli po pierwsze instrumenty (co rząd lub kooperatywa rząd-biznes zrobi, by np. energia była tania, a przedsiębiorstwa stały się bardziej zaawansowane cyfrowo), po drugie, jakie konkretne środki (w relacji do PKB) zostaną przeznaczone na transformację energetyczną, rozwój sztucznej inteligencji czy badania i rozwój. Kilka instrumentów politycznych pojawiło się w wystąpieniach premiera i ministra finansów (np. niższy podatek Belki, budowa elektrowni atomowych), jednak było ich zbyt mało. Natomiast zdecydowanie zabrakło informacji o tym ile dokładnie rząd przeznaczy na badania i rozwój czy na inwestycje w sieci elektroenergetyczne (jeszcze raz – w relacji do PKB).
Chyba najlepszą egzemplifikacją braku konkretów był fakt, że podczas konferencji premier zwrócił się bezpośrednio do prezesa InPostu Rafała Brzoski z prośbą o przygotowanie rekomendacji deregulacyjnej. Po pierwsze, takie rekomendacje powinny być już przygotowane i przedstawione. Po drugie, istnieje Rada Dialogu Społecznego i Rada Gospodarcza, która już łączy głos biznesu i rządu.
Skuteczna strategia wzrostu to nie gotowa recepta, wymaga bieżącego monitorowania wyników i zdolności do szybkiego dostosowywania polityki w czasie. Kopiowanie gotowych strategii z innych państw często zawodzi, bo każdy kraj ma swój specyficzny kontekst. Wdrażanie strategii to trochę eksperymentowanie, które wymaga zaawansowanych kompetencji urzędników oraz współpracy sektora publicznego i prywatnego. Rząd obniża podatek Belki, patrzy czy rynek kapitałowy reaguje, a jeżeli nie reaguje, to identyfikuje inne bariery i je usuwa.
Trzeba też zaznaczyć, że żadna strategia nie będzie skuteczna bez ponadpartyjnego konsensusu. Być może ten brak porozumienia wyjaśnia, dlaczego tak naprawdę wiele strategii wzrostu na świecie ma mizerne skutki. Dobra strategia potrzebuje ciągłości wychodzącej poza okres cyklu politycznego.
