W klatce z piłeczką

Grzegorz Nawacki
opublikowano: 2006-09-29 00:00

Dwie osoby biegają za piłeczką. Odbijają ją o ścianę. Na pierwszy rzut oka — nic interesującego. Dlaczego więc przybywa grających w squasha?

Do niedawna squasha znaliśmy głównie z filmów, na których bogaci biznesmeni przy okazji gry ubijali interesy. Kiedy pojawił się w Polsce, zyskał miano dziwactwa — dwie osoby zamknięte na korcie zwanym klatką walą w małą czarną piłeczkę, która krąży potem, odbijając się od ścian. Szybko jednak zdobywał entuzjastów. Zaczęły powstawać kluby, organizowano turnieje i ligi. Aż w końcu w ubiegłą sobotę spełniły się marzenia squashowej braci: do Polski przyjechali zawodnicy ze światowej czołówki: Chris Walker i Peter Nicol, który przez pięć kolejnych lat był graczem numer jeden na świecie. Mało tego, w warszawskim klubie Calypso każdy mógł się z nimi zmierzyć. Dla graczy to prawdziwa uczta.

Wielkie serce

Przyjazd największych gwiazd nie oznacza, że polski squash osiągnął wysoki poziom. Przybyli, by wspomóc program charytatywny Play Squash for Kids. Jego pomysłodawcą jest Neil Harvey, ich wieloletni trener. Zaangażował się w działalność polskiej fundacji Dziecięca Fantazja. Spełnia ona marzenia nieuleczalnie chorych dzieci — od banalnej prośby o nową parę okularów, po spotkanie z Jerzym Dudkiem. Często są to ich ostatnie marzenia.

Harvey polskim fanom squasha złożył propozycję — korzystając ze swojej wiedzy, doświadczenia i kontaktów chce pomóc w promocji i podniesieniu poziomu gry, ale w zamian oczekuje, że wspomogą oni finansowo fundację.

— To, jak dużo zrobię dla squasha w Polsce, zależy od tego, jak dużo wy zrobicie dla fundacji — powiedział do uczestników Neil Harvey.

Program rozpoczęła impreza w klubie fitness Calypso. Gwiazdy rozegrały mecze sparingowe z 10 polskimi zawodnikami. Aby zagrać, należało wygrać aukcję na portalu ebay. Wystarczyło 300 lub 600 zł, aby potem na korcie dostać lanie. Mimo to każdy z grających schodził z kortu z uśmiechem — w końcu jak przegrywać, to z najlepszymi. Na zakończenie gwiazdy zagrały mecz pokazowy i udowodniły, że squash to niezwykle widowiskowy sport.

Z więzienia lub ze szkoły

Legenda mówi, że squash narodził się w więzieniu, gdzie skazańcy podczas spaceru uderzali piłeczką o mury. Oficjalne źródła podają z kolei, że sport stworzony został w elitarnej angielskiej szkole. Która wersja jest prawdziwa?

Pewnie obie. Gier polegających na odbijaniu piłeczki ręką czy patykiem przekształconym następnie w rakietkę ludzkość wymyśliła dziesiątki. Możliwości za więziennymi murami nie są wielkie, więc całkiem prawdopodobne, że mając ścianę i piłkę, skazańcy zaczęli grać. Jednak squash to dużo więcej niż tylko odbijanie piłeczki rakietką. Dlatego za właściwy początek tego sportu można przyjąć dzień, w którym uczniowie Harrow School w Londynie zauważyli, że przekłuta piłeczka w zderzeniu ze ścianą rozpłaszcza się, dzięki czemu kolejne odbicie jest trudniejsze, a gra ciekawsza. Stąd też nazwa sportu — squash z ang. miażdżyć, gnieść. Było to około 1830 roku, a kilkadziesiąt lat później w Anglii zbudowano pierwszy kort.

Dla zdrowia i wizerunku

W nas squasha zaszczepili obcokrajowcy oraz podróżujący po świecie Polacy. Pierwszy kort zbudowany w latach osiemdziesiątych był obiektem zamkniętym przeznaczonym tylko dla brytyjskich dyplomatów. Dopiero w 1999 roku powstał pierwszy klub. Od tego czasu gra rozpoczęła ofensywę. Dziś jest kilkadziesiąt kortów, na których gra kilka tysięcy osób. Graczy przybywa, bo o squashu mówi się, że jest zaraźliwy.

— Każdy, kto zagra raz, chce grać regularnie. To jedna z najlepszych dyscyplin dla ludzi, którzy czerpią radość z wysiłku fizycznego i sportowej rywalizacji — mówi Maciej Sikorski, trener i jednocześnie czołowy polski zawodnik.

Co sprawia, że ten sport tak łatwo do siebie przekonuje? Nikt tego do końca nie wie. Jedną z zalet jest to, że można się wybiegać, zmęczyć — jednym słowem wyżyć. Squash świetnie wyrabia sprawność i szybkość, ale wymaga żelaznej kondycji. Jest też doskonały dla utrzymywania sportowej sylwetki — podczas gry zawodnik spala nawet tysiąc kalorii.

To wymarzony sport dla pracujących po 8-9 godzin przy komputerze czy przesiadujących na spotkaniach. Tej tezy dowodzi ogólny profil gracza: młoda osoba 15-35 lat, z wykształceniem wyższym, najczęściej dobrze sytuowana, prowadząca aktywny tryb życia. Potwierdzają to przedstawiciele klubów.

— Większość naszych klientów to właściciele, prezesi czy menedżerowie korporacji. Coraz więcej firm wykupuje też dla swoich pracowników karnety do klubu, by po pracy mogli się zrelaksować — informuje Arkadiusz Rudnicki, menedżer w Calypso Fitness Club.

Czy taka charakterystyka grających coś przypomina? Podobnie opisywani są amatorzy golfa i polo. Wszystkie te dyscypliny określane są mianem sportów, w które biznesmenowi wypada grać. Squash jako jedyny daje satysfakcję poszukującym aktywności fizycznej.

Nie jest to tani sport. Przeciętna cena wynajęcia kortu na godzinę to 40-50 zł. A dla tych, którzy myślą o graniu na poważnie, trzy godziny w tygodniu to absolutne minimum. Lekcja u trenera to dodatkowy koszt przynajmniej 50 zł. Do tego dochodzi sprzęt: rakieta średniej klasy kosztuje 300-400 zł i piłeczka, która wystarczy na kilka tygodni grania. Nie można zapomnieć o butach — przynajmniej 250 zł. Żeby na korcie wyglądać profesjonalnie, trzeba też kupić strój za, lekko licząc, 100 zł.

Jednak squash daje satysfakcję nie tylko tym, którzy dbają o wizerunek, ale każdemu, kto lubi aktywność fizyczną. Podczas godziny gry można poprawić koordynację ruchową, kondycję i szybkość. Ważny jest też czynnik społeczny — przebywanie na korcie sprzyja rozmowom.

Aby czerpać radość z tenisa, trzeba opanować podstawy — inaczej po każdym uderzeniu piłka ląduje w siatce lub w krzakach za kortem. Tymczasem zamknięty kort i uderzanie w ścianę, a nie przez siatkę sprawiają, że początkujący nie zniechęca się tak szybko.

To sport niebanalny: przy pierwszym kontakcie piłeczka przypomina flaka, który ledwo odbija się od podłogi. Dopiero po kilku mocnych uderzeniach guma się rozgrzewa i można myśleć o graniu. Na początku radość sprawia odbicie piłeczki, następnie skierowanie jej tam, gdzie chcemy. Po jakimś czasie można myśleć o graniu, czyli o takich odbiciach, które sprawią, że przeciwnik nie będzie w stanie dojść do piłki.

Kto się chce sprawdzić, niech zajrzy na kort i już wkrótce terminy: stroke, let czy long line przestaną brzmieć obco. Okazja nadarza się znakomita. Od czwartku do soboty w Warszawie w klubie Kahuna (ul. Zawodzie 26) trwają zawody Pucharu Europy w squashu. Pierwsza w Polsce impreza tej rangi.