Dawna fabryka wódek Koneser miałaby szansę stać się fantastycznym squatem, gdyby nie to, że w planach stoi tu już osiedle apartamentowców. Tymczasem pod jednym z magazynów jakiś koleś w dredach sam ze sobą gra w wielkie szachy na wymalowanej na ulicy szachownicy. A może to żywa instalacja? Nie opodal drugi, pod olbrzymim smokiem pospawanym z "cosięda", siedzi w kucki i pali skręta. Artystyczna natura. O Łukaszu słyszał:
— Był w magazynie kleju, ale się przeniósł do destylarni. To ten wysoki budynek po prawej stronie. Ale go nie ma, przed godziną widziałem, jak wyjeżdżał — mówi Palącywkucki.
Widział kogoś innego, bo drzwi do Magazynu Praga otwarte są przecież na oścież. Wnętrze — surowe i ogorzałe, jak cera wielu mieszkańców okolicznych kamienic. Ciekawa scenografia dla przedmiotów tryskających pomysłowością, kolorem, formą i fakturą. Wzrok szaleje: postrzelone meble, fantazyjne lampy, nietypowe szkło, porcelanowe różności, elektroniczne gadżety, pomysłowe drobiazgi. Niektóre mocno designerskie, inne przeciwnie, retro: pachnące myszką, choć widać, że ktoś poddał je twórczej renowacji. Stare miesza się z nowym. Mikser. Jedno uderza tu niby procenty do głowy: pomysłowość. Z domieszką dowcipu i wyobraźni.
Tak wygląda jedyny chyba w Warszawie concept store — połączenie sklepu i galerii, w której sprzedaje się pomysły znanych i nieznanych artystów.
Jego twórca siedzi właśnie nad wielkimi płachtami papieru, które z wprawą składa w kostkę.
— Jestem trochę zakręcony, bo 3 października ruszam z wystawą francuskiej grupy 5.5 designers. No i widzi pan, mam problem. Wymyślili sobie ciekawy katalog — kartka papieru metr na metr, odpowiednio złożona. Tyle że mało kto potrafi wydrukować taki format, a złożyć go już żadna maszyna nie umie. No i robię to sam — utyskuje Łukasz, rozkładając gigantyczny plakat-katalog na stole zrobionym z dwóch europalet. Z pasiastego marmuru.

Mister Dizajn
Jedno, co Łukasz Drgas przywiózł po czterech latach harówki w Nowym Jorku, to pomysł na concept store. I kilka waszyngtonów w kieszeni.
— Po powrocie ze Stanów krótko robiłem w nieruchomościach i dwa lata temu przypadkowo wypatrzyłem to miejsce. Akurat był do wynajęcia nieduży kawałek starego magazynu klejów. Żebyś widział, jak to wyglądało, gdy po raz pierwszy tam wszedłem. Syf nie do opisania! I te kręte korytarze. Masakra. Potem przeniosłem się tutaj i teraz to prawie jak Wersal — śmieje się Łukasz, częstując Red Bullem.
Ale prawie robi wielką różnicę. I dobrze, bo w starych murach, wśród drewnianych skrzynek z gorzałką (oryginalnych z dawnej fabryki), skrzynek na stłuczkę i metalowych różności uratowanych z fabrycznego złomowiska, nowe formy zaskakują podwójnie. Ot, porcelanowy kubek od Qubusa. Zabawna forma, jakby ktoś uciął w połowie butelkę po coli.
— Butelka jest z plastyku, jednorazowa, a kubek ze szlachetnej porcelany… Zabawna zmiana konwencji. Czesi z Qubusa uwielbiają takie zabawy — objaśnia Łukasz i wskazuje na stary porcelanowy serwis, usiany różowymi kropkami.
Zabawa Qubusa. Podobnie jak porcelanowa głowa Lenina ozdobiona bławatkami. Obok duży porcelanowy gumiak, dla którego artysta znalazł nowe zastosowanie. Bo teraz w gumiaku można trzymać kwiaty.
A ten krzyż z dwóch menzurek?
— Klienci kupują to jako karafkę — tłumaczy Łukasz.
Kontrowersyjnie nieco. Ale kto powiedział, że sztuka musi być uczesana? Mydło Pontius Pilat też może komuś ściąć krew. Ale jest w sam raz, by umyć ręce.
Tuż-tuż — lampa. Niby nic — gdyby nie ten nadmuchiwany, różowy klosz. Ostro designerskie. Ale lepsza taka od sąsiadki — kawałka powywijanego pręta zbrojeniowego, zakończonego niemal wulgarną ceramiczną oprawką, z której sterczy żarówka. Ratyfikowana surowość (z mojego punktu widzenia, czyli tego, który się nie zna). I pomysłowość. Przetnijcie dwie butelki po winie i połączcie je. Macie gotowy Rolling Pin, czyli wałek do ciasta.
— Design to sztuka wymyślania rzeczy prostych, które — na dobrą sprawę — mógłby wymyślić każdy. Ale coś w niczym potrafią dostrzec i twórczo przetworzyć jedynie niektórzy. To właśnie designerzy. Najprostsze rzeczy są najtrudniejsze do wymyślenia — rzuca Łukasz.
Kwintesencja designu? Gra pomysłem. Forma zaskakująca pomysłowością, ale też użytecznością.
— Czasem żartuję, że dobry design jest łatwy do umycia — dorzuca Łukasz.
W jego galerii większość rzeczy jest właśnie taka. Na metalowej beczce po ropie Łukasz postawił staroświecki zegar z porcelany. Ale czas odmierza ledowy wyświetlacz z elektronicznymi bebechami na wierzchu. Stara skrzynka z gorzałką, przykryta taflą szkła, robi za oryginalny stolik. Kawowy. Stare miesza się z nowym. Nie tylko w wyobraźni młodego designera. Bo są i meble z czasów PRL-u. Wyglądają tandetnie (okiem laika), choć nie szpetnie. Fotele á la hotel robotniczy w cenie biedermeierów. Niegdyś zalegały osiedlowe śmietniki, teraz są ozdobą galerii. Świat oszalał?
— Z tą tandetą i śmietnikami to pan przesadza. W PRL-u mieliśmy mnóstwo złych rzeczy, ale też świetny design, choć nie masowy. Właśnie takie przykłady pokazuję w Magazynie Praga, te wyjątki, które dziś są w Muzeum Narodowym albo Instytucie Wzornictwa Przemysłowego (IWP). Wyciągam z masy dobre rzeczy, które powstawały w IWP i do hoteli robotniczych nie trafiały. Chodzi o subtelną różnicę: bo jest wino marki wino i jakieś dobre francuskie Bordeaux — argumentuje Łukasz.
Słowem: moda się zmienia.
— W Europie i Ameryce moda na vintage bije rekordy popularności. Tam nowoczesne krzesło nie rozpala zmysłów tak jak widok szezlonga nadgryzionego zębem czasu. W Polsce jest inaczej: wszystko musi być nowe, prestiżowe, nowoczesne, symbolizujące status. Na Zachodzie już się przejadł ten luksus, szpan, "dorobiłem się i mam". Ludzi to nie kręci, przeciwnie — mają tego po dziurki w nosie. Stąd moda na vintage — mówi Łukasz.
Ale… Kiedy ktoś dorastał w siermiężności PRL-u, to chce o niej zapomnieć, o tej biedzie i nędzy, i dlatego pęd ku nowoczesnemu designowi i niechęć do vintage. O czym świadczy przywieszona na jednym z foteli karteczka z przeceną. Może za kilka lat…
Kasa
Zapytać artystę o pieniądze, to jak kobietę zagadnąć o wiek: nie wypada. Ale Łukasz wygląda na luźnego faceta, więc zaryzykujmy drastyczne pytanie: taka galeria opłaca się? Da się na tym zarobić? I odpowiedź, równie drastyczna:
— Nie — rzuca Łukasz.
To po co to?
— Niektórzy ludzie żyją dla pieniędzy i nie czerpią z tego satysfakcji, choć gdzieś w głębi duszy najchętniej pieprznęłoby się to wszystko i założyło kawiarnię. Wolę mniejsze pieniądze i satysfakcję z tego, co robię. Po prostu: lubię to i już! Wystarczy mi, że mam na czynsz. Nie jest łatwo, ale jakoś się tu trzymam już drugi rok. Jakoś ten koniec z końcem wiążę. Ale kokosy? Nie tu — mówi Łukasz, chyba szczerze.
Artysta w biznesie. Trochę zawiedziony rzeczywistością.
— To powinno hulać, jak na Zachodzie — dodaje Łukasz.
Może za wcześnie? Dopiero się odkuwamy, zachłystujemy rzeczami wcześniej nieosiągalnymi.
— Może, ale ile czasu można czekać? Czekam. Trochę nawet odpuściłem sobie sklep, bo pochłania mnie urządzanie wystaw znanych designerów. Był Qubus, na początku października ruszam z 5.5 designers. Wszystko sam… Robię za ekspedienta, jeżdżę i dopinam wystawy, przekonuję sponsorów. Kierat! — mówi Łukasz.
Wynająłby pracownika, ale go nie stać. Lokal w centrum, żeby hulało? Za co?
— Może na zakrętkach do wódki można w Polsce zarobić majątek, ale na sztuce i designie — raczej nie. Jeszcze nie… — poprawia się Łukasz.
A z wystaw są pieniądze? Wszak znane nazwiska przyciągają portfele.
— Robię to raczej ambicjonalnie i prestiżowo. Jestem historykiem sztuki, wystawy — przy okazji — są reklamą galerii, budują jej prestiż. Qubus był jeszcze handlowy, ale inni już mniej — mówi Łukasz.
Życie artysty. Niełatwe. A może jednak lepiej strugać posągi papieskie, malować abstrakcje czy stylizować kuchenne zabudowy? Byłby pieniądz.
— Jestem szczęśliwy z tego, co robię, dobrze mi — powtarza Łukasz jak mantrę.
Ktoś pomyśli: ten Drgas to świr-zapaleniec, wariat z pustymi kieszeniami. Nie. Łukasz jest przykładem zmian. Jeszcze pięć lat temu nie miałby szans. Po miesiącu galerię zamknąłby komornik. Teraz, choć wypchanego portfela nie ma, utrzymuje się jednak na rynku — i to nie w prestiżowej lokalizacji, gdzieś w centrum miasta, lecz na Pradze. Coś się zmienia. Powoli doceniamy także i dobry design, którego symbolem przestaje być wyłącznie wyciskarka do cytryn Philippe Starcka.
Niepokorni 5.5 designers
Francuska grupa 5.5 designers powstała w 2003 r. To czworo niepokornych i nieco zbuntowanych projektantów: Claire Renard, Vincent Baranger, Jean-Sebastien Blanc oraz Anthony Lebosse. Światową sławę przyniósł im projekt Reanime (hotel dla mebli). Uniwersalne, zielone elementy mają nadać drugie życie zniszczonym, śmietnikowym rzeczom i zamienić je w designerskie przedmioty. Owe protezy w założeniu mają być tanie i dostępne. Podobnie jak akcja Ordinary Objects (nadawanie rangi dzieła designerskiego przedmiotom pospolitym przez upodabnianie ich do ikon designu). Grupa realizuje też inne projekty — m.in. na zamówienie "Diora porcelany" — Bernardeau. Od 3 października, na terenie dawnej fabryki Koneser, grupa zaprezentuje oryginalny projekt "79 m kw. de 5.5".
Design, czyli co?
W Polsce termin "design" występuje najczęściej w kontekście projektowania graficznego. Design jest często postrzegany jako najbardziej rygorystyczna forma sztuki. Lub sztuka o jasno zdefiniowanym przeznaczeniu.
Motodesign po polsku
Design szczególnie prężnie rozwija się w motoryzacji. Nowe modele aut, by przyciągnąć grube portfele, muszą wpierw przyciągnąć wzrok. Trudna sztuka. Z którą od lat świetnie sobie radzi Polak Justyn Norek, projektujący nadwozia dla Fiata. Jego dziełem są m.in. Fiat Tipo, Panda . Ostatnio stylizował hinduski Tata Indygo.
Klasycy designu
Jednym z pierwszym przedmiotów w Muzeum Designu w Londynie był pisuar . Marcel Duchamp powiesił go do góry nogami i nazwał "Fontanna".
Później Andy Warhol uwiecznił puszki zupy Campbell oraz butelkę Coca-Coli — w czasach, gdy design, zwłaszcza wzornictwo przemysłowe, uważano za dziedzinę niemającą wiele wspólnego ze sztuką. Dzisiaj designerom nie wystarczy talent, muszą znać się na marketingu, biznesie, a nawet na psychologii, by wiedzieć, czy ich produkt ma szansę na sukces handlowy. Taki jak "nieśmiertelny" wyciskacz do cytryn Philippe Starcka, czajnik Michaela Gravesa czy fotel "Wiggle Side Chair" Franka Gehry’ego.