W Polsce ukraińskie przesilenie rządowe najbardziej zamieszało w programie XV Forum Ekonomicznego w Krynicy Zdroju. Pierwszego dnia Julia Tymoszenko miała tam odebrać tytuł Człowieka Roku Europy Środkowej i Wschodniej. Kryteria tej nagrody od lat są dosyć przejrzyste — kogo z pierwszej ligi politycznej uda się do Krynicy ściągnąć, ten ją dostaje. Koło południa premier z warkoczem odwołała przyjazd, a wieczorem przygotowane dla Tymoszenko honory przejął Lech Wałęsa, który w pierwotnej wersji miał otrzymać nagrodę specjalną.
W krynickim szczycie uczestniczyła cała grupa animatorów pomarańczowej rewolucji. Wszyscy oni załamywali ręce, że ukraińska wojna na górze zaczęła się tak szybko. Ich rozumowanie można jednak odwrócić — spokój w Kijowie przetrwał i tak bardzo długo, jeśli weźmie się pod uwagę zasadnicze rozbieżności interesów polityków, których na Majdanie Nezałeżnosti zgromadził tylko wspólnie przeklinany kuczmizm — ustrój panujący na Ukrainie przez długie lata, a ostatnio doczekujący się nawet opracowań naukowych.
Już w noc pomarańczowego zwycięstwa, z 26 na 27 grudnia 2004 r., stało się oczywiste, że nowym premierem może być tylko i wyłącznie Julia Tymoszenko. Od razu opanowała telewizyjne studio wyborcze i wypowiadała się we wszystkich kwestiach jak szef rządu. Prezydent Wiktor Juszczenko właściwie nie miał wyjścia i musiał postawić na idolkę tłumów, chociaż zdawał sobie sprawę, że ona jeszcze da mu popalić... Radykalna decyzja o zdymisjonowaniu Tymoszenko z trudem przeszła mu przez usta, ponieważ prezydent doskonale rozumie, co oznacza ustawienie się ambitnej i popularnej Julii przeciwko niemu.
Po bardzo realnym podwójnym zwycięstwie wyborczym Platformy Obywatelskiej ukraiński syndrom może dotknąć także Polski. Jan Rokita, ambitny co najmniej tak jak Tymoszenko, już mianował się premierem, stawiając Donalda Tuska „przed faktem dokonanym”. Lider wyścigu prezydenckiego oczywiście akceptuje kandydaturę Rokity, jako że w czasie kampanii wyborczej jedność PO jest bezwzględną koniecznością. Jednak dopiero realne rządzenie staje się prawdziwą próbą zgodności politycznych charakterów. Juszczenko i Tymoszenko jej nie zaliczyli — a jak będzie u nas?