Nieco tragikomiczną historię ustawy o okręgach sądów powszechnych śledziliśmy od wielu miesięcy. Przypomnijmy, że PSL pod płaszczykiem projektu obywatelskiego (lwią część podpisów zebrali ludowcy) postanowiło wybić się na samodzielność wobec PO i drogą ustawową odkręcić rozporządzenie ministra Jarosława Gowina, które od 1 stycznia włączyło 79 najmniejszych sądów rejonowych do większych sąsiadów, oczywiście bez tykania samych budynków, sal rozpraw itp.

Tytuły trzech komentarzy opisujących tę rozgrywkę reprodukujemy. W komentarzu z 18 czerwca napisałem „Dlatego prezydent podpisu nie złoży na pewno, osobiście jestem gotów postawić na to każde pieniądze. Nie jest tylko jasne, który wariant wybierze”. Wczorajszą decyzją o zastosowaniu weta (w tym wypadku skierowanie do trybunału faktycznie nie miałoby sensu) Bronisław Komorowski potwierdził, że kasę bym uratował.
Merytorycznie decyzja prezydenta jest bezdyskusyjnie słuszna.
Abstrahując nawet od błędów i nielogiczności ustawy, dokonałaby ona rozboju na blisko stuletniej polskiej tradycji prawnej. Od odzyskania niepodległości przez II RP, później w okresie PRL oraz obecnie, w III RP sieć sądową zawsze tworzy technicznym w gruncie rzeczy rozporządzeniem minister sprawiedliwości.
Tę zasadę uważali za świętość m.in. premierzy Waldemar Pawlak, Leszek Miller i Jarosław Kaczyński, którzy teraz wspólnie przejrzeli na oczy i nagle odkryli wyższość ustawy. Rozporządzenie idealnie pasowało także PSL-owskiemu ministrowi sprawiedliwości Aleksandrowi Bentkowskiemu z Podkarpacia, skąd obecnie poseł Jan Bury rozsyłał po kraju wici do walki o ustawę, znaczy z ministrem Jarosławem Gowinem.
Merytoryczna słuszność weta sprzęgła się jednak z zaskakującym stylem jego ogłoszenia. Bronisław Komorowski od dawna pozycjonuje się na dobrotliwego starszego pana, który tu przemówi, tam coś odsłoni — i zdobywa punkty. Wczoraj natomiast objawił się jako niemal jastrząb, który słownie wręcz rozszarpał autorów ustawy. W oczach głowy państwa została ona „przepchnięta kolanem pod drzwi pałacu prezydenckiego”. Łał! Niedługo po tym wywodzie ktoś zadzwonił do mnie z pytaniem: „Ty, a co ten prezydent tak nagle chojrakuje?”.
Odpowiedziałem zgodnie z najczystszą prawdą, że nagły przypływ prezydenckiej mocarstwowości i ostrości sądów wynika z rachunku poselskich szabel w Sejmie. Otóż do odbicia weta potrzeba 3/5 głosów, czyli teoretycznie 276, gdy jednorazowa spółka uchwalająca sądową ustawę wbrew PO (macierzystej partii prezydenta), czyli PSL z kompletem opozycji, nawet przy stuprocentowej obecności nie ma ich nawet 250…