Wiele możemy zrobić razem

Jacek Konikowski
opublikowano: 2008-03-31 00:00

Z jednej strony jest w Polsce sporo kultury zachodniej, a z drugiej wiele słowiańskiej mentalności. To zachęca licznych inwestorów.

Z jednej strony jest w Polsce sporo kultury zachodniej, a z drugiej wiele słowiańskiej mentalności. To zachęca licznych inwestorów.

PB: Na jakim etapie są rozmowy z Komisją Europejską (KE) w sprawie Stoczni Gdańskiej? Czy ISD zwróci 750 mln zł pomocy publicznej?

Konstanty Litwinow, prezes ISD Polska: Wszystko wskazuje na to, że KE skłania się do uznania tej pomocy za legalną, ale przy użyciu pewnych środków kompensacyjnych. Aby pomoc mogła być uznana za legalną, musimy spełnić trzy warunki. Pierwszy to przedstawienie planu restrukturyzacji stoczni uzgodnionego z KE. Ten warunek nie został wcześniej dokładnie wypełniony, ale KE dała nam do zrozumienia, że ten problem można rozwiązać. Drugim warunkiem jest, aby udział własny spółki w nakładach na restrukturyzację był co najmniej równy wielkości pomocy publicznej. Trzeci zaś to ograniczenie mocy produkcyjnych. Jeżeli dogadamy się w tych trzech sprawach, to komisja nie będzie się domagać zwrotu pomocy.

Sądzę, że nie warto walczyć o zmniejszenie kwoty uznawanej przez Brukselę za niedozwoloną pomoc, bo niewiele na tym zyskamy. Z KE nie wygramy, bo to ona rozdaje karty. Tym bardziej że w przypadku Stoczni przez długi czas nie byliśmy stroną. Poprosiliśmy KE o wyrozumiałość, wysłaliśmy biznesplan i prowadzimy negocjacje, które powinny zadowolić obie strony. W końcu ani rządowi, ani komisji nie zależy na zamknięciu stoczni. Problemem jest tzw. środek kompensacyjny. Bruksela chce zbyt dużej redukcji mocy produkcyjnych w porównaniu z wysokością udzielonej niegdyś pomocy publicznej. W przypadku innych polskich stoczni pomoc publiczna była o wiele wyższa, a redukcja mocy produkcyjnych o wiele mniejsza. I o tym rozmawiamy z KE.

PB: Czy ISD planuje zakup zakładów Cegielskiego w Poznaniu?

Jesteśmy zainteresowani Cegielskim, ale niekoniecznie jego zakupem. Na razie nie znamy sytuacji zakładów. W naszym interesie leży, aby Cegielski działał stabilnie, bo to nasz ważny partner biznesowy. Gdyby popadł w tarapaty finansowe, z pewnością pomożemy, ale o formie, jaką przybierze ta pomoc, będziemy mogli mówić dopiero wówczas, gdy poznamy strategię prywatyzacyjną dla tej firmy.

Coraz więcej firm ze Wschodu, zwłaszcza z Rosji i Ukrainy, chce inwestować w Polsce. Dlaczego?

Rzeczywiście, Polska jest dobrym miejscem na dołączenie do zachodniej kultury biznesu. Polski biznes od 2004 r. formalnie działa w UE, choć tak naprawdę, w związku z traktatem stowarzyszeniowym, działał znacznie wcześniej. Z jednej strony jest w Polsce sporo kultury zachodniej, a z drugiej wiele słowiańskiej mentalności. Takie łagodne przejście do ostrych form rywalizacji na wolnym rynku jest zachęcające dla wielu inwestorów. Liczy się także bliskość geograficzna. I coś jeszcze. Nie ma chyba na świecie drugiej pary krajów, które byłyby tak podobne do siebie np. pod względem liczby ludności, struktury gospodarki czy choćby podobnych fobii. My boimy się wchłonięcia przez Wielkiego Brata ze Wschodu, a spora część polskiego społeczeństwa — utraty tożsamości na rzecz UE. Jednocześnie nie boimy się siebie nawzajem. Każdy z nas boi się kogo innego...

Na początku lat 90. mieliśmy nawet szansę stworzyć tandem gospodarczy, który dałby nam mocną pozycję wobec Rosji i UE. Nie udało się. Szkoda, ale wiele jeszcze można zrobić razem.

W Polsce możemy też liczyć na dobrą i profesjonalnie wykształconą kadrę.

Co najbardziej irytuje w Polsce inwestora ze Wschodu?

Największy problem dla każdego inwestora zagranicznego to polskie przepisy emigracyjne, kwestia pozwolenia na pracę i pobyt stały. Biurokracja i podział kompetencji mogą przyprawić o ból głowy każdego, nawet z grubym portfelem i wysokim stanowiskiem. Wiem to po sobie.

W porównaniu z tym wszystkim kolejki na granicy to już naprawdę drobiazg, choć uciążliwy. Nigdy nie wiadomo, czy będzie kolejka, czy nie. Za to zupełnie nie rozumiem, dlaczego np. nie ma dobrych połączeń lotniczych pomiędzy Kijowem a Warszawą. Te istniejące są po prostu tragiczne. A bilety kosztują dwa razy tyle, co do Londynu. A przecież takie „drobiazgi” wpływają na relacje biznesowe między naszymi krajami.