Czwartkowy szczyt Rady Europejskiej w Brukseli —pierwszy zwołany przez jej stałego przewodniczącego Hermana Van Rompuya — ewoluuje w kierunku, którego inicjator sobie nie wyobrażał. Powyżej przyznaliśmy przewodniczącemu wektor w górę za nowatorski pomysł organizacyjny, wygląda jednak na to, że w bibliotecznym zaciszu nie zapanuje atmosfera wizjonerstwa i spokojnej dyskusji nad unijną strategią wzrostu i zatrudnienia do roku 2020. Proza życia skoncentruje uwagę szefów państw i rządów na finansowym krachu Grecji.
Ze względów traktatowych Grecja nie ma szans na uzyskanie unijnej pomocy finansowej. Notabene na forum Rady Europejskiej decydentami są zarówno państwa strefy euro, jak i posługujące się własną walutą. Zarówno aspirujące, takie jak Polska, jak i wstrzymujące się z przyjęciem euro z przekonania, takie jak Dania czy Szwecja.
Z polskiego punktu widzenia najważniejszym wątkiem szczytu UE pozostają jednak koszty podporządkowania gospodarki rygorom pakietu klimatycznego (patrz tekst powyżej). Dla zwarcia szeregów Grupa Wyszehradzka oraz inne państwa członkowskie z naszej części Unii spotykają się we własnym gronie tuż przed posiedzeniem plenarnym.