Zanim został prezydentem, Donald Trump pozycjonował się na może nie największego, ale na pewno najsprytniejszego biznesmena świata. Rzeczywiście, wyśrubował rekordy zyskownych bankructw, inwestycyjnych krętactw i zwykłych oszustw. Najbardziej perfekcyjnie opanował sztukę niesłowności i nieprzewidywalności. Po zdobyciu drugi raz najsilniejszego decyzyjnie stanowiska świata dyskontuje wojenne zawieruchy przede wszystkim dla osiągania wyimaginowanych triumfów osobistych. Nie tak dawno na szczycie NATO w Hadze miałem okazję całe 45 minut poobcować z nim na żywca z odległości dosłownie 8-10 metrów i wciąż jestem pod wrażeniem. Każde słowo, mina, grymas, gest 79-letniego narcyza potwierdzają, że przeuwielbia upajać się potężną władzą dla władzy.
Na takim fundamencie psychicznym trzeba sytuować zwroty Donalda Trumpa w sprawie napastniczej wojny Rosji z Ukrainą. 47. prezydent USA oczywiście nigdy się do tego nie przyzna, ale poczuł się ograny przez bardziej bezwzględnego władcę Władimira Putina. Dokonał kopernikańskiego odkrycia, że car Kremla za dnia mówi mu o pokoju, a nocami bombarduje Kijów. Wymyślił zatem nową koncepcję wojennego biznesu – jednak sprzeda Ukrainie uzbrojenie, nawet bardzo zaawansowane, w tym Patrioty, ale musi za nie zapłacić Europa. Naprawdę chodzi o europejskich członków Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO), którzy taką drogą mogą natychmiast – bez czekania kilku lat na reaktywowanie własnego przemysłu zbrojeniowego – zwiększyć swoje wydatki militarne w odniesieniu do produktu krajowego brutto. Przypomnę, że w zapisanym na szczycie w Hadze zobowiązaniu do osiągnięcia przez państwa NATO mitycznego poziomu 5 proc. PKB (w rozbiciu na dwie kategorie – 3,5 oraz 1,5 proc.) od razu znalazła się furtka do wliczania do takich wydatków także wsparcia Ukrainy.
Antyrosyjski zwrot Donalda Trumpa bezdyskusyjnie jest światełkiem w jego ciemnym tunelu. Jeszcze niedawno prezydent USA naiwnie wyciągał rękę do prezydenta Rosji i organizował negocjacje bez szans powodzenia na neutralnym gruncie – ale chyba już doszedł do granicy osobistego zniecierpliwienia. Naturalne pytanie brzmi, jak długo taki stan jego świadomości czy podświadomości może potrwać. Notabene Donald Trump nie byłby sobą, gdyby uderzając w mocarstwowe interesy Władimira Putina przy okazji nie przyłożył… Unii Europejskiej. Z lubością zaznaczył, że za amerykańską broń dla Ukrainy zapłaci nie europejska część NATO, lecz właśnie tak znienawidzona przez niego UE. Stworzył sobie absurdalną doktrynę, że jeszcze Europejska Wspólnota Gospodarcza, nie mówiąc już o funkcjonującej od 1993 r. Unii Europejskiej, utworzone zostały właśnie po to, by niszczyć gospodarczo Stany Zjednoczone Ameryki.
Front rozpętanej przez Donalda Trumpa gospodarczej wojny ponad Atlantykiem chwilowo zastygł. Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, forsuje taktykę zawieszenia unijnych działań odwetowych wobec USA przynajmniej do końca lipca. Wspólnota ma kontynuować prace nad środkami zaradczymi wobec zapowiedzianych amerykańskich ceł 30-procentowych. Pierwotne zawieszenie symetrycznej reakcji miało wygasnąć już 14 lipca, ale zgodnie z najlepszą unijną tradycją atlantycka konfrontacja została odwleczona. Z punktu widzenia Donalda Trumpa sytuacja niepewności, w której tak wiele zależy od jego pstryknięcia palcami, jest wręcz znakomita. Absolutnie nie można tego powiedzieć nie tylko o rynkach, lecz generalnie o obywatelach – zarówno USA, jak też państw Unii Europejskiej. Sytuacja jest absurdalna i szkodliwa dla postępu cywilizacyjnego, ale mnie gość w czerwonej czapce MAGA już naprawdę niczym nie zaskoczy.