Wojna, a my mamy własne problemy

Michał Masłowski
opublikowano: 2003-03-24 00:00

Próżno w ostatnich dniach szukać komentarzy, które nie poruszałyby kwestii wojny z Irakiem. Nie może być jednak inaczej, gdyż trwające od kilku dni działania zbrojne w rejonie Zatoki Perskiej mają obecnie największy wpływ na zachowanie się światowych rynków.

Niestety, sformułowanie „światowe rynki” nie bardzo dotyczy Polski. Należy oczekiwać, że na amerykańskie ataki warszawska giełda będzie reagowała z opóźnieniem, ale będzie to już przysłowiowa musztarda po obiedzie, a znając nasz rynek i stale pogłębiającą się apatię rodzimych inwestorów przerodzi się to w niekończący się marazm.

Niektórzy analitycy próbują oszukiwać siebie oraz inwestorów i piszą, że oto na polskim rynku po wcześniejszych wzrostach lub spadkach mamy do czynienia z konsolidacją, lub jak to woli, stabilizacją przed kolejnymi wzrostami lub spadkami.

Otóż nie, trzeba nazwać rzecz po imieniu, mamy do czynienia z bezruchem, marazmem, apatią i ogólną niemocą. Podczas gdy rynki europejskie oraz amerykańskie zmieniają się po kilka procent dziennie, my z trudem potrafimy zmienić indeks o ułamek procentu. Bardzo mnie rozbawiło tłumaczenie jednego z analityków, że giełda warszawska chwilowo utraciła korelację z giełdami światowymi. Moim zdaniem, po prostu nie ma komu kupować.

Ktoś może powiedzieć, że są przecież otwarte fundusze emerytalne. To prawda, ale z tego, co można zauważyć, to funduszom wystarcza siły jedynie na obronę przed większymi spadkami, muszą przecież pilnować swoich wyników. Na wzrosty nie starcza potencjału. A przecież mamy początek roku, czyli okres, który do tej pory cechował się najwyższą zmiennością notowań. Co się będzie działo w lecie, aż strach pomyśleć.

Do niedawna część uczestników rynku czekała na wojnę jak na zbawienie, tłumacząc, że kiedy już wybuchnie, giełdy odetchną, pozbędą się niepewności i będziemy mieli zdecydowany ruch w jedną lub w drugą stronę.

Być może taki ruch będzie, lecz zapewne my tego stanu nie doświadczymy.