Zaczęło się dziewięć lat temu. Z przyjaźni. — Chciałam podarować przyjacielowi nietypowy prezent, a ponieważ jest estetą, osobą bardzo wymagającą, o wyjątkowej wrażliwości, postanowiłam to uhonorować. Zastanawiałam się, co mogę dać komuś, kto już właściwie wszystko ma, a jednocześnie chciałam, żeby to był dar serca, dzięki któremu będzie blisko tego, co kocha. Posadziłam w małej laboratoryjnej butelce kwiat poziomki, otuliłam go mchem i przykryłam kamykiem — wspomina Justyna Stoszek.
Prezent zachwycił, a kiedy po paru tygodniach poziomka niespodziewanie wydała owoce, artystka odebrała telefon: „Słuchaj, to jest niesamowite. Wszystko tam rośnie!”. Przyjaciel zachęcił ją, by kontynuowała taką twórczość.
Zaczęła więc szukać informacji, gromadzić wskazówki i eksperymentować. W podobny sposób zasadziła mały dębik i szczawik zajęczy… Wciąż udoskonala swoje dzieła. — Nie jestem florystyką. Tworzę żywe rzeźby, które mogą towarzyszyć człowiekowi. To proces twórczy taki, jak malowanie obrazu czy rzeźbienie. Polega na dobieraniu i komponowaniu — zaznacza Justyna Stoszek.
Zapomniana wiedza
Inspiracje? Bardzo różne. Czasem to kształt szkła, które wyszukuje w sklepach z antykami i na pchlich targach, czasem zamknięcie butli lub słoja albo konkretna roślina. Nie szkicuje projektu, zawsze działa spontaniczne. Często pomysł się rodzi podczas pracy, kiedy dotyka ziemi, mchu, przygląda się butlom. Konsultuje się też z fachowcami, by uniknąć działania szkodliwego dla środowiska. — 90 proc. poszycia leśnego, większość mchów i paproci, jest pod ścisłą ochroną — przypomina Justyna Stoszek.
Nie każdy gatunek da się zamknąć w szkle, dlatego tworzenie „żywych rzeźb” wymaga wiedzy, cierpliwości i doświadczenia. Trzeba wiedzieć, co z czym się komponuje, jakie podłoże pasuje do wybranej rośliny i — najważniejsze — kiedy zamknąć butelkę. Kiedyś przyjechała ze swoimi grafikami na targi polskiego designu i przywiozła lasy jako uzupełnienie stoiska.
Rośliny produkują tlen, a do życia jest im potrzebny dwutlenek węgla — to szkolna wiedza, ale wtedy, podczas targów, nikt o tym nie pamiętał. Zwiedzający myśleli, że… te rośliny się duszą. — Ludzie zapominają, że rośliny nie potrzebują tlenu, by żyć. Produkują go dla nas. Moje miniaturowe lasy mają nam przypominać, że przyrodę trzeba chronić — mówi artystka.
Cenny spokój
Rośliny zamknięte w butelce wytwarzają własny ekosystem. Rozrastają się proporcjonalnie do otaczającej je przestrzeni, którą w tym przypadku jest szklane naczynie. Mogą tak żyć wiele lat (nawet 50), jeśli znajdzie się dla nich odpowiednie miejsce. Wymagają jedynie ciągłej dostawy światła potrzebnego do fotosyntezy.
Dobrze się czują na parapetach w pokojach północnych lub zachodnich. Nie powinny stać bezpośrednio w słońcu, ale poza tym — choć każdy las jest trochę inny — zwykle nie wymagają zbyt wiele opieki. Szczelnie zamkniętych nie trzeba podlewać, delikatnie przykryte, lekko nieszczelne, zaledwie 3-4 razy w roku. Potrzebę nawodnienia zasygnalizuje kolor ziemi. Czasem też las się „spoci” — na ściankach butli pojawi się mgiełka. To reakcja na zmianę temperatury, związana np. z przeniesieniem lasu w nowe miejsce. Jeżeli jest właściwe, po jakimś czasie woda opadnie.
— Najlepiej chowają się lasy... pozostawione w spokoju. Dobrze jest dać im czas, nie reagować na każdą zmianę. Las jest żywy, zachodzą w nim takie same procesy jak w dużym lesie. Dobrze jest na to pozwolić i cieszyć się zmianami. Lasy w butlach, miniaturowe, samowystarczalne ekosystemy pokazują, że natura doskonale sobie poradzi bez nas. My bez niej nie — twierdzi Justyna Stoszek.
Terapia lasem
Miniaturowe lasy to nie tylko ładny design. Pełnią też funkcję terapeutyczną. — Jesienią gubią liście, zmieniają kolor, a to uczy nas obcowania z przemijaniem — mówi Justyna Stoszek. Opowiada o dziewczynie, która kupiła las dla umierającego ojca, by wspólnie przygotować się na jego odejście… O lesie, który