Zamykam biuro, medytuję

Karol Jedliński
opublikowano: 2008-03-21 07:56

Zamiast roztrząsać niuanse etyczne, zainwestujmy w ducha. Profesjonalnie, jak to w biznesie.

„Puls Biznesu”: Uchem igielnym ksiądz straszy?

Ks. Jacek Stryczek, duszpasterz ludzi biznesu, prezes stowarzyszenia Wiosna: Zwracam na nie uwagę. Są chwile, kiedy oszołomieni sukcesem, pieniędzmi i władzą stwierdzamy, że sami jesteśmy najmądrzejsi. Bufonada — ja dam radę, nikogo nie słucham. Zachęcam do pracy nad sobą, otwarcia na krytykę i przyjęcia takiej postawy jako elementu stylu życia menedżera.

Biznes i Bóg, nie tylko jako handlarz sprzedający obrazki z Janem Pawłem II?

Jestem właśnie po rekolekcjach dla ludzi biznesu, które głosiłem w Krakowie. Frekwencja była niezła, pewnie też dlatego, że podjęliśmy wcześniej działania marketingowe.

Billboardy?

Owszem, był też marketing wirusowy. Niektórych to dziwiło, po co się promować. A jednak — rekolekcje dla prezesów, szefów i dyrektorów to nowy produkt na rynku. Wiedząc, z kim mam do czynienia, podszedłem do sprawy profesjonalnie. Sprofilowałem produkt tak, aby trafił w target.

Podobno z wykształcenia ksiądz jest inżynierem?

Owszem, ale marketing to dla mnie nie pierwszyzna, dużo się naczytałem i nauczyłem.

Jaka treść kryła się za e-mailami zachęcającymi do rekolekcji?

Przede wszystkim taka, że Kościół do biznesmenów nie może podchodzić na zasadzie „jesteśmy mądrzejszą częścią rzeczywistości”. Nie ma pouczania i podejścia nakazowo-rozdzielczego. Przychodzą przecież ludzie sukcesu, świetnie radzący sobie w życiu i często mający większe osiągnięcia niż ksiądz w parafii.

Pewnie dlatego wielu menedżerów sukcesu wolało zostać w domu. Bo sobie radzą.

Jakiś czas temu pojechałem do Hongkongu i oto, co widzę: w środku miasta mały kościółek, otoczony olbrzymimi wieżowcami. Mróweczka wśród słoni, skończyły się czasy przewagi cywilizacyjnej Kościoła. Teraz świątynie biznesu są najwyższe, piłeczka jest po ich stronie. Kościół musi się odnaleźć w rzeczywistości bijącej w rytm korporacji.

Zaczyna uderzać w tony etyki biznesu?

Często mi się wmawia, że powinienem stawiać na etykę biznesu, ją roztrząsać. Uważam, że problem leży gdzie indziej. Przedsiębiorcy mają sukcesy i swój mit, ale pozostają ludźmi. Mają duszę. Wierzę w to.

Gdzie szukać odpowiedzi na pytanie: zwalniać pracownika, jedynego żywiciela rodziny, czy nie?

To przykład, jak trudno uchwycić sedno etyki w biznesie. Wyznaję zasadę, że pracownik powinien być potrzebny w firmie, a nie zatrudniony jedynie z pobudek socjalnych. Płacenie mu za pracę, której przedsiębiorstwo nie potrzebuje, demoralizuje go. Etyka do tego jest za grubym narzędziem, tu zdecyduje dusza. Kim ja się stanę, jak podejmę konkretną decyzję, łotrem czy dobrym człowiekiem? Jak tu odpowiedzieć, kiedy ducha w biznesmenie brak?

Pójść do psychologa.

Oto wiara w postęp, który ma nas zabawić. Wszędobylska komunikacja: internet, komputer, komórki, a żyjemy w czasach, kiedy jest najwięcej samotnych ludzi. I idziemy do psychologa, ostatniej instancji skłonnej nas wysłuchać. Za pieniądze.

To ksiądz im na to duszę.

Nie chodzi o to, żeby technika rozwiązywała wszystkie nasze problemy. Nie da rady. Choć ważne jest to, co mam, to ważniejsze, kim jestem wewnętrznie, jaką mam wewnętrzną spójność, perspektywę życia.

Przyjdzie taki krezus do kościoła i go ksiądz zdołuje. Że pusty jest.

Skoro przyszedł, znaczy, że nie jest z nim źle. Stawiam na dobrą nowinę, jako inspirację, a nie ciężar. Dusza ma być tym wiecznym, ponadczasowym elementem. Teraz jest hołdowanie płytkiemu życiu, chemia miłości, trzy partnerki zamiast jednej itp. Menadżer da radę przeżyć w otoczeniu milionów złotówek, ale co to będzie za życie. Niepełne, puste.

Chyba nie zapełni go ascezą?

Kupił sobie willę — super, po to przecież pracuje i zarabia. Nie jestem naiwny — w biznesie nie ma duszy, są pieniądze i na to zgoda. Ale niech około biznesu pojawia się coś metafizycznego.

Filantropia?

Moje doświadczenie z klasą bogaczy w USA i w Polsce pokazuje, że jesteśmy społeczeństwem dorobkiewiczów. Pojawia się pogarda dla biednych i upojenie się własnym sukcesem. Według badań, połowa Polaków deklaruje, że nie ma czasu i chęci pomagać innym. Nie inwestując w potrzebujących, inwestują w alarmy, ochronę, mury. W Stanach są nieformalne procedury dotyczące filantropii. Tam, kiedy mówię, że stać mnie na to, żeby być biznesmenem pełną gębą, to oznacza też, że wreszcie zostaję filantropem.

Pozytywny snobizm.

Ludzie często mówią, że nie żyją dla siebie. Mają przecież rodziny, o nie dbają. Tyle że taki świat rozdwojony na biznes i rodzinę oznacza dbanie właśnie o siebie i o swoich. A dusza domaga się bezinteresowności, bez tego zaczyna się wypalanie. Można próbować to zabić jeszcze intensywniejszą pracą.

Lekarz powiedziałby: idealny kandydat do zawału przed czterdziestką.

Kiedy pojawia się chwila luzu, zaraz wraca kłujące od środka pytanie egzystencjalne. Budzi się dobro.

Niektórym na słowo „Chrystus” ciarki przechodzą po plecach, inni widząc w gazecie biznesowej rozmowę z księdzem, uśmiechną się pewnie z politowaniem.

To po części problem z wizerunkiem Kościoła, jego PR-u. Niektórzy chowają wiarę, nie chcąc być postrzeganymi jako słabi czy ckliwi. Ale nastały takie czasy, że deklaracje religijne niewiele znaczą. Powinniśmy tak działać w życiu zawodowym, żeby ktoś przyszedł i zapytał: jak ty to robisz? Bo ja też tak chcę. Dawać odpowiedź, a nie wykrzykiwać zza biurka: „jestem katolikiem!”.

Idą święta, te bardziej problemowe. Boże Narodzenie jest takie ładne: choineczka, prezenty. Z Wielkanocą właśnie problem wizerunkowy jest. Za dużo śmierci.

Boże Narodzenie to obecnie celebracja uczuć rodzinnych. Doświadczeń religijnych za wiele tam nie dostrzegam. Wielkanoc? Śmierć uwiera, szczególnie w naszej kulturze, gdzie zagłusza się pytanie, co będzie, kiedy się skończy „fajne życie” i zacznie się umieranie. Życie z perspektywą śmierci zmienia myślenie. A krzyż to nie ma być tylko cierpiętnictwo, lecz okazja do medytacji.

Coś dla tych, którzy gdzieś około soboty zaczną przebierać nogami, myśląc o e-mailach, kontraktach i naradach?

Jest takie prawo, że w 20 proc. czasu osiągamy 80 proc. wyników, pozostałe 80 proc. czasu głównie marnujemy. Święta to okazja do rachunku: z czego zrezygnować, żeby nie spalać się od rana do nocy. Wyłuskać momenty, gdy rzucenie się w wir pracy maskuje problemy osobiste. Siebie tak nie oszukamy, pojawią się choćby choroby nerwowe.

Profesjonalny biznesmen oczekuje konkretów: jak medytować, co poczytać?

Zainwestować własny czas, zostawić biuro. Ja to robię tak, że bardzo długo kartkuję różne książki w księgarni. Szukam tej, która wciągnie mnie na tyle, że będę chciał z nią medytować. Sukces wymaga zainwestowania w siebie, przecież to podstawowa reguła biznesu. n

Karol Jedliński, [email protected]