Zapalna projekcja NBP

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2022-11-14 20:00

Bank centralny przewiduje, że niski wzrost gospodarczy pociągnie w końcu w dół inflację. Ale punkt wyjścia już jest gorszy niż oczekiwali analitycy banku.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W cyklicznej projekcji makroekonomicznej Narodowy Bank Polski pokazuje, że czekają nas dwa lata stagnacji gospodarczej, wzrostu bezrobocia i powolnego spadku inflacji. Ale projekcja, jak każda dokonana w warunkach tak dużej zmienności i niepewności, budzi kontrowersje. Niektórzy członkowie Rady Polityki Pieniężnej nie za bardzo wierzą, że scenariusz szybkiego spadku inflacji będzie możliwy. Rzeczywiście widać, że NBP może nie doceniać uporczywości inflacji.

Projekcja to ważny dokument, który pokazuje, jak analitycy banku centralnego widzą przyszłość polskiej gospodarki. Nawet w czasach burzy politycznej wokół banku centralnego, analitycy banku są traktowani na rynku z respektem, jako ważne źródło analiz makroekonomicznych. W najnowszej publikacji – która ukazuje się regularnie w marcu, lipcu i listopadzie – przedstawiony jest niezbyt optymistyczny obraz gospodarki.

Wzrost PKB ma obniżyć się do około zera w pierwszej połowie przyszłego roku, a później przez wiele kwartałów trzymać się poniżej 2 proc. Bezrobocie ma się zwiększyć z niecałych 3 proc. do niemal 5 proc. w ciągu dwóch lat, co oznacza utratę pracy przez ok. 400 tys. osób. Realne wynagrodzenia mają ulec redukcji w przyszłym roku, co zdarzy się w takiej skali po raz pierwszy od początku lat 90. Inflacja ma się obniżać, ale zejście z tak wysokiego poziomu jak obecnie zajmie jej wiele kwartałów – szczyt ma przypaść w pierwszym kwartale przyszłego roku na niemal 20 proc., a do końca 2025 r. inflacja nie obniży się do celu na poziomie 2,5 proc.

Jak ocenić taki scenariusz? Wygląda słabo. Ale z drugiej strony, jak na tak potężny kryzys inflacyjny i energetyczny, z jakim mierzy się Polska i Europa, nie wygląda on wcale tragicznie. Słaby wzrost? Ale nie głęboka recesja. Wzrost bezrobocia? Ale dużo mniejszy niż w poprzednich kryzysach. Spadek realnych wynagrodzeń? To jest nieunikniona cena wstrząsu energetycznego, który polega na tym, że producenci surowców zarabiają więcej kosztem konsumentów. To na pewno nie jest czarny scenariusz.

Największa kontrowersja dotyczy tego, czy inflacja rzeczywiście będzie spadała. To jest teraz pytanie znajdujące się w centrum uwagi.

Większość członków RPP najwyraźniej ufa projekcji i uważa, że w ciągu kilku lat problem inflacyjny zostanie rozwiązany. Będzie to trwało długo, ale lepiej poczekać – zdaje się sądzić większość Rady – niż jeszcze bardziej chłodzić gospodarkę.

Jednak nie wszyscy członkowie Rady zgadzają się z tym, że inflacja zacznie sama z siebie wygasać. Niektórzy w wywiadach podkreślają, że już tak szeroko rozlała się po gospodarce, że nawet spowolnienie wzrostu gospodarczego i lekki wzrost bezrobocia jej nie zatrzymają. Potrzebne byłoby większe zacieśnienie polityki pieniężnej.

Pewne sygnały wskazują, że pesymiści mogą mieć rację. Analitycy NBP w swoich projekcjach systematycznie nie doceniają tego, jak szybko wysoki wzrost cen przekłada się na wzrost płac, co sugeruje, że w gospodarce jest więcej zjawisk indeksacyjnych niż się im wydaje (indeksacja, czyli dostosowywanie cen i płac do ogólnego poziomu inflacji). Na przykład analitycy NBP szacowali, że w trzecim kwartale wzrost płac w gospodarce wyniósł ok. 12 proc. Tymczasem już po zakończeniu prac nad projekcją inflacji GUS opublikował dane, z których wynikało, że wzrost płac wynosił niemal 15 proc. Różnica nie jest mała. W każdej kolejnej projekcji NBP w ostatnich dwóch latach wzrost płac szacowany za ostatni kwartał przed publikacją był niższy niż faktyczne dane publikowane później przez GUS.

Jeżeli wzrost płac będzie mocniejszy niż przewiduje NBP, to nominalne wydatki konsumentów też będą wyższe, a ceny nie zwolnią tak szybko, jak się oczekuje.