Zdjęcie z długonosym

Karolina Guzińska
opublikowano: 2003-10-03 00:00

Jiude buqu, xinde bulai

— jeśli stare nie odejdzie, nowe nie przyjdzie. Zgodnie z tą maksymą, Chińczycy równają z ziemią wszystko. Jak leci. Stuletnie budynki też.

— Wróciłem po półrocznej nieobecności. Nie było budowli, które podziwiałem wcześniej! Za każdym razem odkrywam Pekin na nowo... Frapujące! — twierdzi Jan Żdżarski jr, fotograf, podróżnik.

Pekin — nazywany chińską Moskwą. Kto był w stolicy Rosji, nie dozna szoku, widząc — po drodze z pekińskiego lotniska — sowieckie drogi, bałagan, czerwone flagi, bloki w świetle jarzeniówek, sierpy i inne znane skądinąd symbole...

— Wszystko bardzo zaniedbane. To mają być Chiny, najbardziej tajemniczy kraj świata? Wrażenie siermiężności i biedy mija w hotelu. Gładko przyczesane panienki w zgrabnych uniformach i zgodny z europejskim system gwiazdek. Chińczycy naprawdę mają niezłe hotele! — przekonuje Marek Śliwka, właściciel biura podróży Logos Travel.

W Pekinie prześpisz się i za 50 USD od osoby (w górę!), i za 7 USD za noc w pokoju dwuosobowym. A taksówkarze za 40 km z lotniska do centrum biorą 90-150 juanów (w złotych to będzie na pół).

Rzeka rowerów. I dygnitarskie wołgi przemykające poboczem. Już nie... Proporcje się zmieniły: choć naliczono ich w stolicy Chin 6 mln, rowery to wąska strużka. Pekińskimi ulicami płynie teraz rzeka samochodów. Zachodnich.

— Ale rowerzystów wciąż widać. Gdy pada deszcz, noszą peleryny — klosze zakrywające i rower, i człowieka. Po same kostki. Przywiozłem sobie taką. Świetna! — entuzjazmuje się Marek Śliwka.

Nowoczesność miesza się z tradycją. Place budowy, najeżone wieżyczkami dźwigów, i ryczące ciężarówki, wiozące beton, sąsiadują z hutongami (wąskie uliczki z niską zabudową) i skwerami pełnymi mężczyzn, którzy — powiesiwszy na drzewach klatki z ptakami — oddają się ulubionemu zajęciu: handlowi. Oaza wśród zgiełku...

— Pekin nie należy do miast, w których zakochasz się na zabój. Nie ma tu cukierkowego blichtru. Przeciwnie: zamiast harmonii — sprzeczność. Ale jest wyjątkowy — w taki sposób, jak mówi się o mężczyźnie: tak paskudny, że aż piękny — komentuje Marek Śliwka.

Pekiński survival? Komunikacja miejska — zapchane do granic możliwości autobusy i zbiorcze taksówki, jeżdżące po określonych trasach. Zatrzymują się na żądanie, ale trudno wsiąść — w środku już siedzi kilkanaście ciasno upakowanych osób. Kierowcy trzeba przypomnieć o włączeniu licznika...

— Podróż autobusem to — w 12-milionowej metropolii — przygoda godna Indiany Jonesa. Przejechałem kiedyś cztery przystanki, bo nie mogłem wysiąść! Pasażerowie bardzo brutalni — kto pierwszy, ten lepszy! W ruch idą łokcie, kolana... Bitwy toczą się między kobietami, dziećmi, staruszkami. Jakby od tego życie zależało — opowiada Marek Śliwka.

Na północy — tam leży Pekin — ludzie są wyżsi. Wyglądem różnią się od przyjezdnych z innych zakątków kraju. A tych jest wielu — wiadomo, stolica.

— Męczy nawoływanie: hello. Tubylcy chcą nawiązać kontakt z cudzoziemcem, ale przeważnie nie znają angielskiego. Zdarza się, że ktoś szturchnie, poprosi o wspólne zdjęcie. Pozowałem 9 razy! — mówi Jan Żdżarski jr.

Bo Chińczycy — zwłaszcza z prowincji, gdzie biały to wciąż sensacja — uwielbiają fotografować się z długonosymi, jak nas nazywają. Pokazać takie zdjęcie w swojej wiosce to nie byle co!

— Na wsiach starsi ludzie na co dzień chodzą w mundurkach Mao. Pekińska ulica — nie. To zbitek elegancji i kiczu podróbek. Ale zaskakuje! Dzieci — nawet modnie ubranych matek — noszą majtki rozcięte w kroku. Tradycja z czasów, kiedy nikt nie słyszał o pampersach. Znane firmy szyją takie majteczki specjalnie na rynek chiński... — wyjaśnia Kinga Potasznik, przewodnik turystyczny w Opal Travel.

Najpiękniejszy w Pekinie jest kwiecień. I wrzesień. Bo klimat tam podobny do naszego. Roślinność trochę też — jesienią mieni się paletą barw. Wtedy warto zwiedzać pałace, harmonijnie wkomponowane w ogrody i parki. Otoczenie finezyjnie współgra z budynkami: jeziorka, kanały, mostki, pagody, skałki, bramy, kopuły, wieżyczki, pola lotosów... Genialna koncepcja architektoniczna.

— Pałac cesarski. Metafizyczne przeżycie. Wyobraźni nie staje, by to opisać... Nowoczesność Chin wiąże się z epoką Mao, tu zaś czuć oddech dawnego Państwa Środka. Wystarczy przejść przez bramę Zakazanego Miasta, by odnaleźć się w bajkowym, nierealnym świecie. Cofnąć się w przeszłość. Wolniej stawiać kroki... — mówi Marek Śliwka.

Przybyszom z zagranicy trudniej o skupienie w kolejce do mauzoleum na placu Tienanmen. Tu — w sali żałobnej, na czarnym katafalku, w kryształowej trumnie — wystawiono na widok publiczny zwłoki przewodniczącego Mao.

— Za to nabożność, z jaką Chińczycy stoją w tej kolejce! Widać, że to sacrum dla nich. Idą czwórkami, na baczność, wybijając krok jak na defiladzie... Lepiej sobie z tego nie dworować — uważa Marek Śliwka.

Zachowanie turystów obserwują tajniacy poligloci, wyłapujący nieprzystojne odzywki i zachowanie.

— Ingerują natychmiast. Nam chcieli skonfiskować filmy, bo sfotografowaliśmy akcję policji, czego nie wolno. Jakiś człowiek przymierzał się do skoku z fosy... — komentuje Kinga Potasznik.

1 października na Tienanmen. Wyjątkowy tłum i wyjątkowa czujność — rocznica proklamacji Chińskiej Republiki Ludowej.

— Masy skośnookiego ludu z patriotyczno-podniosłym wyrazem twarzy. Zjechali się Chińczycy z całego kraju. Odstawieni w najlepsze ubrania. Zatrzęsienie świętujących z południa kraju — jeszcze bardziej skośne oczy i marynarki o kilka numerów za duże, z obowiązkową metką na rękawie... Dostojnie, radośnie, czerwono. I cholernie ciasno! 250 tysięcy, podała Agencja Xinhua. Co chwila ktoś mnie trącał łokciem w nerkę, w brzuch... Niebo bezchmurne — na obrzeżach Pekinu armatki strzelały tlenkiem srebra w powietrze, by rozgonić chmury. A celebracji — ze stoickim spokojem, ze wzrokiem wbitym w przyszłość i zamyśloną miną — przyglądał się „Największy Sternik Narodu”, „Ukochany Ojciec”: Towarzysz Przewodniczący Mao Zedong. Z obrazu wiszącego na bramie słynnego placu Niebiańskiego Spokoju. Słynnego i niesławnego... — opisuje Jan Żdżarski jr.

Pod Pekinem — Wielki Mur. I wielkie wrażenie.

— Różne rzeczy się tu dzieją. Niewiarygodny tłum faluje. Ogrom muru poraża... I sztuczki niedźwiedzi w klatkach. Na oczach ludzi bite metalowymi prętami — słychać ich płacz... Nikt się nie przejmuje. Ta azjatycka „wrażliwość”! Podczas wojny wybebeszyć przeciwnika i ogrzać sobie dłonie w jego wnętrznościach to nic! — bulwersuje się Marek Śliwka.

Pekin to rynek podróbek — imitacje Nike’a czy Adidasa leżą na ulicznych straganach. Ale naprawdę kolorowo, hałaśliwie i egzotycznie jest na innych targowiskach. Na jarmarkach z jedzeniem — np. przy placu Tienanmen — gdzie posilają się Chińczycy. Pyzy, kaczki, pieczone wróble...

— Małe ptaszki w całości nadziane na patyk. Jak szaszłyki. Szok dla moich znajomych, którzy po raz pierwszy tu byli. Bo mnie, po południu Chin, nic już nie dziwi... — wspomina Jan Żdżarski jr.

Chińczycy — wielekroć w swej historii cierpiący głód — nauczyli się jeść wszystko, co z talerza nie ucieka. Łącznie z pazurami i grzebieniem.

— Psina, kocina, wężyna, czarne, „stuletnie” jaja... Dla Chińczyka chleb powszedni. Europejczyków odstrasza nie tylko widok dania, ale i jego odór. Raz cała grupa uciekła z pekińskiej restauracji, gdy jeden z uczestników wycieczki zamówił coś, co wyglądało jak pocięta skóra... A ryżowa wódka? Po spożyciu zarówno tej najtańszej, w musztardówkach przykrytych pergaminem — jak nasz kefir — jak i ekskluzywnej, woń, jaką się wydala, odstrasza nie tylko narzeczone i kochanków, ale i towarzyszy podróży. Nikt nie chce usiąść obok ciebie w pociągu czy mikrobusie... Odór niesamowity! — opowiada Marek Śliwka.

Uliczne garkuchnie — w kurzu i zgiełku — proponują dania już od 1 USD. W restauracjach — tych chińskich, nie dla turystów — zje się za, góra, 20 USD.

— Radzę ostrożność. Bo wyobrażenia Europejczyka o brudzie nijak się mają do tego, co można spotkać w Pekinie. Ludzie charczą i plują w restauracjach, na ulicach, wszędzie... Często w porządnie wyglądającej knajpie — z czerwono-złotym wystrojem, sprawiającym wrażenie przepychu — wystarczy zajrzeć na zaplecze, by odechciało się jeść! Kawały mięsa, po których łażą muchy. Kobiety z brudnymi paznokciami wyrabiające ciasto na pierogi... Temperatura zabija zarazki, fakt. Ale lepiej tego nie widzieć — uważa Marek Śliwka.

Jan Żdżarski jr zapewnia, że SARS zmienił obyczaje Chińczyków. Mniej plują. Żyją higieniczniej, dbają o dietę...

— Mój kolega zapłacił 100 juanów kary (50 zł) za plucie na ulicy — twierdzi.

W wielu knajpkach chromowana blacha zastąpiła drewno i plastik. A chiński sanepid goni kota przybytkom jakościowo gorszej gastronomii. Część zamknięto.

— Lepiej wybierać droższe miejsca... Co warto zjeść? W Pekinie trudno o europejskie dania. Polecam — bez eksperymentów — wołowinę lub wieprzowinę z warzywami, kurczaka w sosie słodko-kwaśnym lub ostrym, kaczkę po pekińsku, marynowane warzywa w sosie pikantno-ostrym i wszelkie pierogi. Te z nadzieniem wegetariańskim jadłem garściami! A wszystko to mocno podlane sojowym sosem — wspomina Marek Śliwka.