Specjalne strefy ekonomiczne mają przed sobą dobre perspektywy rozwoju. Po drodze muszą jednak pokonać liczne bariery. Dużo zależy od rządu.
Takie wnioski płyną z debaty, która odbyła się w redakcji „PB”. Wzięli w niej udział przedstawiciele stref, rządu i samorządów.
Nierówne szanse
Nie ma dziś jasnej odpowiedzi na pytanie, która ze specjalnych stref ekonomicznych jest liderem. Zdaniem ich przedstawicieli, takie porównania nie prowadzą do miarodajnych wniosków.
— Nie może być jednego lidera, bo nie ma tej samej konkurencji. Istnieją różnice choćby w rozwoju infrastruktury przemysłowej czy drogowej — przekonywał Krzysztof Krzysztofiak, prezes Krakowskiego Parku Technologicznego.
Lidera nie chciał wytypować również wiceprezes PAIIZ Sebastian Mikosz, choć przyznał, że najwięcej korzyści osiągnęły dotychczas strefy znajdujące się w południowo-zachodniej Polsce.
— Nie porównujmy mercedesa z trabantem. Bieżnia nie dla wszystkich jest ta sama. Dlatego ważna jest polityka państwa, niwelująca różnice między regionami — przekonywał Cezary Tkaczyk, wiceprezes Starachowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej (SSE).
Zdaniem wiceprezesa PAIIZ, strefy nie zastąpią jednak polityki regionalnej.
— Pierwotnie miały przyciągnąć inwestorów do rejonów, gdzie jest wysokie bezrobocie. Dziś widać, że to rozumowanie było błędne —informował Sebastian Mikosz.
— To nieprawda, że strefa nie może być instrumentem polityki rozwoju regionalnego, a dowodzi tego choćby moje województwo. W marcu ubiegłego roku Londyńskie Centrum Badań Biznesowych i Ekonomicznych opublikowało ranking wszystkich regionów Unii. Województwo łódzkie znalazło się na 24. miejscu. To zasługa specjalnej strefy ekonomicznej — chwalił się Andrzej Osiecki, prezes Łódzkiej SSE.
Brak gruntów
Poważnym problemem, z którym borykają się dziś zarówno samorządy, jak i przedstawiciele stref, są niedobory odpowiednich gruntów.
Pod tym względem uprzywilejowana jest zachodnia Polska, gdzie dominują łatwe do wykupienia gospodarstwa wielkoobszarowe.
— Nasz rejon pięknie wygląda tylko z lotu ptaka, ale znaleźć działkę o powierzchni 20 hektarów jest bardzo trudno — skarżył się prezes Starachowickiej SSE.
Tymczasem wiele wolnych gruntów inwestycyjnych znajduje się w rękach skarbu państwa: m.in. Agencji Mienia Wojskowego, Lasów Państwowych i Agencji Nieruchomości Rolnych. Od woli rządu zależy, co się z nimi stanie.
— Grunty będące w zasobach Agencji Nieruchomości Rolnych mogłyby być np. wnoszone do stref. Jednak najpierw trzeba wprowadzić takie przepisy — proponował wiceprezes PAIIZ.
— Problemem jest również sprawa opłat za odrolnienie gruntów. Kwoty, które muszą płacić samorządy, sięgają milionów złotych — przypominał Wojciech Murdzek, prezydent Świdnicy.
Zadaniem Piotra Wojaczka, prezesa Katowickiej SSE, w najbliższym czasie w strefach potrzeba będzie 400 tys. nowych miejsc pracy.
To oznacza konieczność przygotowania kolejnych 10 tys. ha.
— Wyobrażam więc sobie, że w przyszłości państwo odda część swoich strefom. 2 tys. ha takiego gruntu pozwala na utworzenie około 70 tys. miejsc pracy. Aby tak się stało, potrzeba jednak woli politycznej — podkreślał prezes Katowickiej SSE.
Zdaniem Józefa Grzegorza Kurka, burmistrza Mszczonowa, rząd popełnił wiele błędów na początku lat 90. W dyspozycji państwa było wówczas wiele doskonale zlokalizowanych gruntów. Trzeba było je tylko odpowiednio zabezpieczyć i przekazać inwestorom — ocenił Józef Grzegorz Kurek.
Jednak najpoważniejszym błędem jest według niego wygaśnięcie planów zagospodarowania przestrzennego...
Dużo barier
Zdaniem uczestników debaty, przyszłość stref zależy przede wszystkim od zmiany przepisów. Podczas spotkania padły konkretne propozycje.
Sebastian Mikosz postulował m.in., aby przekształcić strefy i rozliczać je również z tworzonych miejsc pracy, a nie tak jak dziś — z zysków. Według niego inwestorzy powinni mieć również możliwość prowadzenia inwestycji deweloperskich w strefach.
— Od marca ubiegłego roku do stref zostały wprowadzone usługi, dlaczego nie miałoby wśród nich być także inwestycji deweloperskich? — pytał wiceprezes.
Sytuację uzdrowiłoby również wprowadzenie specjalnego statusu dla strategicznych inwestycji. Państwo mogłoby na ten cel wnosić grunty i zwalniać je m.in. z opłaty odrolnienieniowej, adiacenckiej.
Jednak najpoważniejszą przeszkodą w rozwoju stref jest przede wszystkim brak rąk do pracy. Aż dziw, że dzieje się to w kraju, w którym panuje rekordowe bezrobocie.
— Zasoby ludzkie się kurczą. Inwestorzy często mówią: nie będziemy tu dwudziestym inwestorem, bo rynek pracy jest już nasycony — mówił Mirosław Greber, prezes Wałbrzyskiej SSE.
Naczynia połączone
Prezes Łódzkiej SSE próbował znaleźć receptę na sukces stref.
— W Polsce najpierw pojawiły się firmy paliwowe. Potem inwestorzy budujący hipermarkety. W trzeciej kolejności powinny wejść inwestycje hotelarskie, a w czwartej przemysłowe. Specjalne strefy ekonomiczne spowodowały, że przeskoczyliśmy etap budowy hoteli i rozpoczęliśmy od razu inwestycje przemysłowe — ocenił Andrzej Osiecki.
Jego zdaniem, inwestycje komercyjne i przemysłowe to system naczyń połączonych.
— I to jest główna tajemnica sukcesu. Inwestycje przemysłowe mają przełożenie na przedsięwzięcia komercyjne — konkludował Andrzej Osiecki.
Co czeka strefy w najbliższej przyszłości? Prawdziwy rozwój dopiero się zaczyna.
— Większość dużych inwestycji, które teraz się pojawią, to przedsięwzięcia typu green field. Wszystko jest więc jeszcze przed nami — podsumował Sebastian Mikosz.