Bardzo brutalnie brzmią słowa 8. punktu porozumienia między Rządem Rzeczpospolitej Polskiej a Episkopatem Polski z 14 kwietnia 1950 r. Czytamy w nim:

"Kościół katolicki, potępiając zgodnie ze swymi założeniami każdą zbrodnię, zwalczać będzie również zbrodniczą działalność band podziemia oraz będzie piętnował i karał konsekwencjami kanonicznymi duchownych, winnych udziału w jakiejkolwiek akcji podziemnej i antypaństwowej."
Punkt ten poprzedzony jest innymi, które uznawały wzajemne struktury i wypracowywały płaszczyznę porozumienia do niełatwej współpracy.
Nieraz tłumaczono, że potępienie owo odnosi się do czynów zbrodni, i było konieczne da nawiązania poprawnych stosunków, ale były to tłumaczenia nieoficjalne w przeciwieństwie do rangi samego Porozumienia.
Szersze tło polityczne negocjacji i podpisania dokumentu opisałem w artykule: Porozumienie, które oburzyło papieża. Istotnie, mało brakowało a prymasa Wyszyńskiego spotkałyby kary kanoniczne za nieuzgodnione z Watykanem negocjacje z komunistami.
Dlaczego teraz warto przypominać ten akt? Ponieważ oddając cześć i zwracając godność pamięci o Żołnierzach Wyklętych musimy rozumieć, dlaczego uzyskali oni taki przydomek. Ponieważ wyklinały ich kolejne grupy społeczeństwa - politycy, chłopi, elity i wreszcie biskupi. Nie wszyscy i nie jednogłośnie rzecz jasna, często też to potępienie nie wychodziło poza sferę deklaracji. Ale zostało oficjalnie ogłoszone i stanowiło potężny cios dla tych, którzy nie złożyli broni.
Wśród Żołnierzy Wyklętych zawsze byli duchowni, którzy otaczali ich swoją opieką. Oni nie zawiedli pozostając z nimi do końca w przeciwieństwie do przełożonych, od których płynął niejasny przekaz. Być może następcy ówczesnych biskupów dziś powinni przywrócić godność swoim poprzednikom.