Gdyński sąd uniewinnił byłego szefa Stoczni Gdynia. Uznał, że wyrzucając z pracy związkowych liderów, działał zgodnie z prawem.
Sąd Rejonowy w Gdyni wydał bezprecedensowy wyrok, który wytycza nowe ramy współpracy między związkami zawodowymi a pracodawcami. Uniewinnił bowiem Janusza Szlantę, byłego prezesa Stoczni Gdynia, który kilka lat temu wyrzucił z pracy związkowych liderów, uznając, że organizują nielegalny strajk.
Taśmy prawdy
W 2002 r. zarząd Stoczni Gdynia, którym kierował Janusz Szlanta chciał wdrożyć w spółce program restrukturyzacyjny. Pracownicy, na czele z liderami związku zawodowego Stoczniowiec, postanowili zorganizować strajk. Janusz Szlanta uznał, że jest on nielegalny i wyrzucił związkowych liderów z pracy. Ci zaś poszli do prokuratury, która oskarżyła prezesa o blokowanie działalności związkowej. Gdyński sąd nie podzielił jednak tej opinii i uniewinnił Janusza Szlantę.
— Szkoda, że trwało to tak długo, ale jesteśmy zadowoleni, że sąd obiektywnie ocenił sprawę i wydał wyrok, który pokazuje, że pracodawcy nie są bezsilni i mogą przeciwstawić się organizowaniu przez związki nielegalnych strajków — mówi Janusz Szlanta.
Szalę w procesie przeważyły — nomen omen — „taśmy prawdy”. W sądzie zostały bowiem zaprezentowane nagrania ze związkowego spotkania, które było inspiracją do zorganizowania nielegalnego strajku.
Świętczak to nie Wałęsa
Związkowcy planują odwołanie się od decyzji sądu.
— Poinformujemy też o zachowaniu sądu ministra sprawiedliwości. Sąd niemal wcale nie odnosił się do oskarżonych, lecz jedynie do naszego strajku. Tymczasem przecież akt oskarżenia dotyczył znacznie szerszego zakresu problemu — blokowania działalności związku przez kilka lat. Będę też chyba w imieniu sądu musiał przeprosić pana Lecha Wałęsę, nie mam bowiem tak wielu zasług, by być z nim porównywany — mówi Leszek Świętczak, przewodniczący związku zawodowego Stoczniowiec, oskarżyciela posiłkowego.
Sąd stwierdził, że Leszek Świętczak próbował zostać drugim Lechem Wałęsą.
— Ale to nie to miejsce i nie ten czas — uznał sędzia.
Nie tylko jednak związkowcy oskarżali Janusza Szlantę o blokowanie ich działalności. Prezes skierował sprawę do sądu przeciwko nim także dlatego, że uznał, iż nielegalny strajk wyrządził stoczni szkodę. W tej sprawie sąd najpierw stanął po stronie związkowców, ale w kolejnym etapie, w procesie karnym, uznał ich za winnych. Skazał ich na zapłacenie grzywny.
Wojna o prezesa
Związek Stoczniowiec toczy wojnę nie tylko z byłym prezesem gdyńskiej stoczni. Niedawno pojawiły się też informacje, że przedstawiciele tego związku chcą odwołania ze stanowiska obecnego prezesa — Kazimierza Smolińskiego. Tymczasem w jego obronie stanęła Solidarność Stoczni Gdynia, która wysłała w tej sprawie list do premiera Jarosława Kaczyńskiego.
„Ostry spór liderów związku zawodowego Stoczniowiec zbiega się w czasie z dwoma zdarzeniami. Wobec liderów tego związku toczy się od kilku lat karne postępowanie o organizację nielegalnego strajku, w którego wyniku zostali w 2002 r. zwolnieni z pracy. W momencie objęcia przez pana Smolińskiego prezesury stoczni zwrócili się do niego o przywrócenie do pracy. Mając prawomocne orzeczenie z sądu pracy o niemożności przywrócenia ich do pracy z powodu toczących się spraw karnych oraz opinie prawne, prezes stoczni odmówił. Drugim zdarzeniem jest konflikt i rezygnacja przewodniczącego tego związku Leszka Świętczaka z członkostwa w PiS. Być może te zdarzenia nie mają związku z obecnymi radykalnymi działaniami wobec zarządu stoczni, ale nie można tego nie brać pod uwagę” — napisali przedstawiciele Solidarności w liście do premiera.
— Wysłałem pismo przedprocesowe z żądaniem przeprosin i poinformowania przez Solidarność premiera, że ich przypuszczenia są nieprawdziwe. To mnie poproszono o uczestnictwo w strukturach PiS, ale wystąpiłem z tej partii, bo przed załogą musiałem tłumaczyć się z bezowocnych działań zarządu — twierdzi Leszek Świętczak.