Jak powiedzieć: chcę Volkswagena Golfa i jednocześnie: nie chcę Volkswagena Golfa, nie używając słowa Golf? Proste! Chcę T-Roca.

Wyrwany ze snu, zaskoczony, otępiały po imprezie, skonfundowany, kołowaty czy zmieszany na pytanie o najpopularniejszy nad Wisłą model nowego Volkswagena, odpowiem szybko i bez zastanowienia: Golf! Wniosek? Jak to mówiła babcia: najpierw dwa razy pomyśl, zanim raz powiesz. Bo to wcale nie jest Golf, tylko… Golf naszych czasów.
Modne ciuchy

Najczęściej (bo prawie 7,8 tys. razy) rejestrowanym modelem Volkswagena w naszym kraju w 2022 r. wcale nie był golf. Nadwiślańskim królem samochodu dla ludu jest T-Roc. Przyznaję, jestem zaskoczony. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że T-Roc wciąż jest trochę golfem. Auto zbudowano na tej samej płycie podłogowej, T-Roc dzieli też z golfem silniki i elementy wyposażenia. Można rzec, że jest golfem naszych czasów. Starym, dobrym i uwielbianym kompaktem, ale przebranym w modne ciuszki. Kompaktowe crossovery cieszą się dużym wzięciem na rynku. Coraz częściej większym niż kompakty, czego T-Roc jest świetnym przykładem. Auto zadebiutowało zaledwie sześć lat temu i szybko zdetronizowało model o niemal 50-letniej historii. Powód? Uroda (a podobno liczy się wnętrze).
Volkswagen T-Roc zawdzięcza popularność niemal wyłącznie modnej, uterenowionej stylistyce. Idealnie wpisał się w modowy nurt. To samochód dla tych, którzy chcą golfa, bo ufają jego legendzie, i jednocześnie go nie chcą, bo jest dla nich zbyt pospolity i zachowawczy. Nieco (podkreślam: nieco) bardziej awangardowa stylistyka T-Roca okazała się strzałem w dziesiątkę, co potwierdzają statystyki. Do ludu przemawia solidna i sprawdzona konstrukcja połączona z zaufaniem do uznanej na motoryzacyjnej scenie nazwy przebrana w nieco nowocześniejsze wdzianko. Podobnie jak w wypadku Golfa również do T-Roca najczęściej wybierane są zdroworozsądkowe silniki, a auto niejednokrotnie pełni rolę jedynego i raczej statecznego w rodzinie auta. Chyba że… trafi na amatora alfabetu dla zawadiaków.
Starsi panowie

– Halooo…
– Kuba?
– Kto mówi?
– Ale czy Kuba?
– Ale kto mówi?
– Jeżeli nie Kuba, moje nazwisko panu nic nie powie… Kuba?
Po co przypominam fragment genialnego szmoncesu Konrada Toma spopularyzowanego przez Edwarda Dziewońskiego i Wiesława Michnikowskiego? Bo zaczynamy lekturę alfabetu dla zawadiaków.
M, N, R, ST, RS, ostatnio też GR. Jeżeli łapiesz, o co chodzi, to znaczy, że dodzwoniłeś się do Kuby, i co istotniejsze, możesz być w grupie docelowej modelu, który jest naszym dzisiejszym bohaterem.
BMW ma M. Ford (w zasadzie już miał) ST i RS. Toyota ma GR, a Hyundai N. Volkswagen postawił na R. Te literki to nic innego jak oznaczenie zarezerwowane dla najdzikszych, najostrzejszych i najbardziej emocjonujących wersji silnikowych. Inaczej mówiąc, alfabet zawadiaków. Literki obiecują specjalne doznania i ponadprzeciętne właściwości jezdne. Sporo aut opatrzonych nimi ma długą tradycję, inne są na rynku od niedawna – jak Volkswagen T-Roc R. Tak jak wspominałem, model debiutował w 2017 r., ale niedawno przeszedł tzw. facelifting. Co się zmieniło? W sumie niewiele.
W oczy rzucają się lekkie zmiany stylistyczne (choć bardziej dają o sobie znać niż rzucają), auto można teraz wyposażyć w więcej systemów asystujących i innych gadżetów (m.in. doskonałe reflektory matrycowe), poprawiono też to, na co narzekałem w wersji sprzed kuracji odmładzającej, czyli jakość materiałów we wnętrzu. Wciąż nie jest to Wersal, ale przynajmniej nie trąci już tandetą. Nie zmienił się napęd. To nadal 300-konny motor, który za pośrednictwem siedmiostopniowej automatycznej przekładni (DSG) przekazuje moc na obie osie. R cały czas ma niższe (o 2 cm) zawieszenie w porównaniu do „zwykłego” T-Roca. Moc produkuje silnik 2.0 TSI. Zastosowany w T-Rocu R napęd to konfiguracja znana z innych usportowionych modeli Grupy Volkswagena, np. Golfa R. Jak sobie radzi w „przebranym golfie”? Zaskakująco. Ale nie zaskakująco dobrze. Zaskakująco inaczej.
Nowa twarz, stare osiągi

Odświeżony T-Roc R ma niemal identyczne właściwości jezdne co przed kuracją. Ale to nie przytyk. Bo jest dobrze. W niespełna 2 s rozpędzi się od 0 km/h do mandatu (w mieście). Sprint do 100 km/h zajmuje mu mniej niż 5 s. Po 20 s na liczniku ma się pojawić 200 km/h (ma, bo nie sprawdzałem). Do tego można liczyć na międzygaz, bezpośredni układ kierowniczy i dobrze zestrojone zawieszenie. Na tor bym go nie zabierał, ale na dynamiczną wycieczkę po zakrętach, i owszem. Jest frajda, jest poczucie kontroli i przewidywalność. Jest też w miarę oszczędnie. Rozsądnie traktowane stado 300 KM zadowoli się 10 l na 100 km. Nietrudno jednak, bawiąc się możliwościami tego auta, zwiększyć pragnienie do nawet 14 l na 100 km. Ale to zupełnie nie dziwi. Jak to mówią: masz na konia, miej na owies.
Podobnie jak inne usportowione auta od VW również T-Roc R ma kilka trybów jazdy. Od ekonomicznego przez przeznaczony na śnieg, normalny po sportowy. Ja niemal przez cały czas używałem trybu race, czyli najbardziej ekstremalnego. Gdy jakiś czas temu upalałem Golfa R, tryb ten uruchamiałem wyłącznie na chwilę. W codziennym życiu był zbyt hardcorowy. Wniosek?
W porównaniu z Golfem R, który jest bardzo szybką i precyzyjną maszyną, ale też nieprzesadnie wylewną w okazywaniu emocji, rasowy T-Roc jest bardziej ułożony. W codziennej jeździe okazuje się przyjemniejszy, nawet po włączeniu topowego trybu da się odczuć, że Volkswagen nie zestroił ekstremalnie T-Roca R. I tu dochodzimy do sedna. T-Roc jest golfem naszych czasów, bo jest modniejszy i drzemie w nim więcej stylistycznej dzikości, a stojący obok golf wygląda powściągliwie. Ale jeśli spojrzeć na usportowione wersje R, jest dokładnie odwrotnie. Mimo że oba auta gna do przodu takie samo stado koni i niutonometrów, to erka od Golfa jest bardziej zadziorna.
T-Roc R atrakcyjnie wygląda, jest szybki i ma świetną trakcję. Potrafi wywołać uśmiech na twarzy, ale nie ma tego trudno definiowalnego czegoś. Jeśli mam postawić na R, stawiam na to od Golfa. Może nie jest już modny, ale ma to, co było modne, kiedy byłem młodszy. A wówczas hot hatche i inne usportowione auta musiały być zadziorne. Przede wszystkim zadziorne.






