Równość to pojęcie mgliste. Wniesiony właśnie do laski marszałkowskiej przez grupę posłów PiS projekt zmian prawa farmaceutycznego „zgodnie z intencją wnioskodawców dotyczy ustanowienia zasad równomiernego rozmieszczenia aptek i zagwarantowania równego dostępu do usług farmaceutycznych”. W praktyce dotyczy tego, kto będzie mógł otwierać nowe apteki — jeśli wejdzie w życie, uprawnieni do tego w ograniczonej skali będą tylko farmaceuci, co oznacza kres rozwoju sieci aptecznych.

Takie rozwiązanie wspierają m.in. Naczelna Izba Aptekarska i Ministerstwo Zdrowia, bo oczekują, że pozwoli na wyeliminowanie rynkowych patologii. Gwałtownie przeciwstawiają mu się natomiast przedsiębiorcy, którzy zainwestowali pieniądze w sieci aptek, a teraz mogą zostać pozbawieni możliwości ich odsprzedaży, a na pewno nie będą mogli ich rozwijać.
Szlaban na sieci
Zgodnie z danymi IMS na wartym ponad 30 mld zł polskim rynku działa około 14,5 tys. aptek, z czego więcej niż 60 proc. to apteki indywidualne lub mikrosieci, liczące mniej niż 5 placówek. W rękach dużych sieci, czyli takich, które mają więcej niż 50 placówek, jest około 14 proc. aptek. Jednocześnie udział sieci rośnie — tylko w ciągu pierwszych trzech kwartałów tego roku przejęły one ponad 800 indywidualnych aptek. Największą sieć na rynku ma giełdowy Pelion, duże sieci mają też fundusz Penta, polski Farmacol i Ziko czy izraelski Superpharm i portugalskie Jeronimo Martins.
Teraz ma się to skończyć — jeśli nowe regulacje wejdą w życie, kolejne apteki będą mogli otwierać tylko farmaceuci lub kontrolowane przez nich spółki, a do żadnego nie będą mogły należeć więcej niż 4 apteki. „Dalsze tworzenie aptek w obecnym kształcie narusza ważny interes publiczny, ponieważ powoduje, że dysfunkcjonalne apteki, które nie realizują swoich podstawowych zadań, eliminują z rynku prawidłowo funkcjonujące apteki.
Jedyną efektywną gwarancję prawidłowego prowadzenia apteki stanowi zasada, że apteka może być prowadzona przez farmaceutę lub spółkę (…) w której osobami w pełni odpowiedzialnymi są wyłącznie farmaceuci” — głosi uzasadnienie projektu. Wprowadzone miałyby być też kryteria demograficzne i geograficzne przy otwieraniu nowych placówek.
Mogłyby one powstawać tylko w gminach, w których na jedną aptekę przypada więcej niż 3 tys. mieszkańców i w odległości 0,5 km od istniejącej apteki lub w odległości co najmniej 1 km od istniejącej apteki już bez ograniczeń demograficznych (to mniej, niż początkowo planowano). Zezwolenia na prowadzenie apteki mogłyby być też dziedziczone przez spadkobierców aptekarzy, o ile byliby spełniającymi wymagania farmaceutami.
Linia frontu
Zrzeszająca farmaceutów Naczelna Izba Aptekarska (NIA) projekt ustawy zdecydowanie popiera. W przedstawionym w tym tygodniu stanowisku pisze, że apteka nie może być sklepem z lekami.
„Niektóre duże sieci zarabiają często kosztem pacjentów, stosując techniki sprzedaży oraz zabiegi cenowe (2 w cenie 1, promocje, rabaty, karty lojalnościowe). Dodatkowo coraz więcej leków sprzedawanych jest za granicę.
Wprowadzenie projektu ma także na celu ucywilizowanie rynku, który jest obecnie w 60 proc. zdominowany przez sieci apteczne — w 2004 r. było ich 45, dzisiaj jest 390. Ich agresywna ekspansja odbywa się kosztem polskich aptek indywidualnych. Dziennie upadają 2 małe apteki” — pisze NIA. W części krajów unijnych — w tym w największych, jak Niemcy i Francja — od lat obowiązują przepisy, zgodnie z którymi apteki mogą należeć tylko do aptekarzy.
Tymczasem organizacja PharmaNet, zrzeszająca duże sieci, wylicza minusy takiego rozwiązania. Według niej to m.in. brak możliwości otwierania aptek w dużych miastach, pogłębienie dysproporcji na rynku, ograniczenie prawa własności i wzrost kosztów dla wszystkich aptek. „Apteki pozbawione możliwości rozwoju poprzez m.in. otwieranie nowych placówek będą miały słabszą pozycję negocjacyjną na rynku i ograniczoną możliwość ubiegania się o niższe ceny zakupu u dostawców” — podaje PharmaNet.