Awaryjna pobudka zaspanej wspólnoty

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-02-17 20:00

W odróżnieniu od uporządkowanej proceduralnie Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO) klasa polityczna Unii Europejskiej (UE) uwielbia najróżniejsze eventy nieformalne.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Zaledwie dwa tygodnie temu w brukselskim pałacu Edmont w takim trybie odbyło się pozaplanowe spotkanie Rady Europejskiej (RE), które z definicji nie mogło przynieść żadnych pisemnych konkluzji. Głównym tematem było przedyskutowanie możliwości zwiększenia potencjału obronnego unijnej wspólnoty na wypadek konfliktu zbrojnego, a w szczególności realności zintegrowania przemysłu militarnego. 27 unijnych prezydentów/premierów już wtedy zaniepokoiło się pierwszymi posunięciami prezydenta Donalda Trumpa na froncie wojny celnej.

Przez kilkanaście następnych dni europejska klasa polityczna coraz bardziej się zdumiewała. Podczas minionego weekendu 61. Monachijska Konferencja Bezpieczeństwa (MSC) stała się wydarzeniem wręcz szokującym z dwóch powodów. Po pierwsze – Donald Trump demonstracyjnie nawiązał relację z Władimirem Putinem i postanowił wszystkich sojuszników z NATO odciąć od rozmów w sprawie nie tyle pokoju, ile raczej rozejmu na froncie ukraińsko-rosyjskim. Po drugie – ustami wiceprezydenta Jamesa Davida Vance’a potwierdził nieuchronną polityczno-ideologiczną krucjatę Waszyngtonu przeciwko liberalno-lewicowemu obliczu większości znaczących rządów w Europie. Największe oburzenie wyraził naturalnie obecny, ale za tydzień już odchodzący gabinet Niemiec w kontekście przyspieszonych wyborów do Bundestagu, odbywających się w najbliższą niedzielę, 23 lutego.

Odpowiedź na chwyty 47. prezydenta USA była, jak na standardy bezwładnej machiny unijnej, błyskawiczna. Francuski prezydent Emmanuel Macron w jedną dobę ściągnął do Pałacu Elizejskiego „partnerów zainteresowanych pokojem i bezpieczeństwem w Europie”. W alarmowej zbiórce uczestniczyli premierzy czwórki największych, poza Francją, państw UE, czyli Niemiec, Włoch, Hiszpanii i Polski, a także Danii – przemawiającej z upoważnienia wszystkich partnerów znad Bałtyku – oraz Holandii, która od lat ma polityczne znaczenie ponad stan (m.in. jako stały gość uczestniczy w G20). Do Paryża przyjechał także pozaunijny premier Wielkiej Brytanii, silny sojusznik z NATO. Naturalnie obecni byli przewodniczący Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej, a także sekretarz generalny NATO. Generalnie to skład najsilniejszy, jaki tylko europejska klasa polityczna może szybko wystawić. Jednak ze względu na jego nieformalność oraz przemieszanie personalne UE/NATO – szczyt mógł być jedynie kryzysową burzą mózgów bez wiążącej decyzyjności.

Dialog amerykańsko-rosyjski ponad głowami Europy nabiera tempa. Marco Rubio i Siergiej Ławrow, ministrowie spraw zagranicznych, spotykają się we wtorek w Arabii Saudyjskiej bez kogokolwiek nie tylko z NATO czy UE, lecz przede wszystkim – z Ukrainy. W tym kontekście konsolidacyjna w teorii zbiórka w Paryżu nie mogła być skutecznym przeciwdziałaniem, pominiętym podmiotom pozostaje tylko ewentualne włączenie się decyzyjne do procesu pokojowego w późniejszej fazie – jeśli Donald Trump w ogóle na cokolwiek pozwoli, bo Władimir Putin naturalnie to wyklucza.

Polityka prezydenta USA zdumiewająco zaskoczyła Europę, chociaż była zapowiadana przez cały rok wyborczy 2024. Obecnie chaos, niezrozumienie i gorycz wielu zawiedzionych sojuszników wynika tak naprawdę z niezrozumienia tego, co jest intencją obecnej administracji amerykańskiej. Rzeczywiście trudno rozgryźć, o co Donaldowi Trumpowi w niechętnej mu Europie docelowo chodzi, niektóre jego deklaracje są sprzeczne w bardzo krótkich odstępach czasowych. Z drugiej jednak strony trudno nie odnieść wrażenia, że najważniejsi decydenci po naszej stronie Atlantyku zaspali i są mocno spóźnieni. Awaryjny szczyt w Paryżu teoretycznie miał być pobudką, ale muszą za nim pójść jednolite konkrety – o które będzie bardzo trudno.