Bartosz Bosacki: zmarnowany wysiłek

(Paweł Kubisiak)
opublikowano: 2006-06-15 14:08

- Z wyniku oczywiście nie można być zadowolonym, ale udowodniliśmy, że za wcześnie skreślano nas jako drużynę - uważa obrońca piłkarskiej reprezentacji Polski Bartosz Bosacki po przegranym 0:1 meczu mistrzostw świata z Niemcami.

- Z wyniku oczywiście nie można być zadowolonym, ale udowodniliśmy, że za wcześnie skreślano nas jako drużynę - uważa obrońca piłkarskiej reprezentacji Polski Bartosz Bosacki po przegranym 0:1 meczu mistrzostw świata z Niemcami.

Po tej porażce polscy piłkarze mają niewielkie szanse, by awansować do drugiej rundy. Do przedłużenia nadziei potrzebna jest na początek przegrana Ekwadoru z Kostaryką. To spotkanie odbędzie się w czwartek o godz. 15.00 w Hamburgu.

PAP: To był najważniejszy mecz w Pana karierze?

Bartosz Bosacki: Na pewno. Sama ranga imprezy, najważniejszej dla każdego piłkarza, mówi wszystko. Już sam udział w MŚ jest wyróżnieniem i zaszczytem, a gra w takim spotkaniu, o tak wielką stawkę, z takim rywalem, na pięknym stadionie, przy wspaniałym dopingu kibiców, to olbrzymie przeżycie. Szkoda tylko, że nie udało się osiągnąć pozytywnego wyniku.

PAP: Kiedy się Pan dowiedział, że zagra od pierwszej minuty?

B.B.: W środę na odprawie. Trener nie przydzielił mi żadnych specjalnych zadań. Jak zwykle mieliśmy grać blokiem w obronie. Nie miałem żadnych problemów z wkomponowaniem się w zespół, bo przecież znamy się wszyscy doskonale, odbyliśmy wiele wspólnych treningów, a takim samym systemem gramy już długo. To, że dostałem powołanie do kadry w ostatniej chwili nie miało żadnego znaczenia. Wszyscy z 23 piłkarzy, którzy przyjechali na mistrzostwa świata, w każdej chwili muszą być przygotowani do gry.

PAP: Presja przed meczem była olbrzymia...

B.B.: Każdy zdawał sobie sprawę z rangi tego spotkania. Graliśmy o "być albo nie być". Mieliśmy świadomość, że porażka praktycznie eliminuje nas z turnieju. Stres więc musiał być, ale ani mnie, ani innych chłopaków nie sparaliżował. Daliśmy z siebie wszystko albo nawet jeszcze więcej, ale i tak nie udało się uzyskać choćby jednego punktu.

PAP: Strata gola w ostatnich sekundach gry jest wyjątkowo bolesna...

B.B.: Graliśmy w dziesiątkę, zabrakło przesunięcia, asekuracji i stało się. Może niepotrzebnie aż trzech zawodników ruszyło do Odonkora, ale teraz to tylko "gdybanie". Cały wysiłek w jednej sekundzie poszedł na marne. Z wyniku oczywiście nie możemy być zadowoleni, ale udowodniliśmy, że za wcześnie nas skreślono.

PAP: Czy czerwona kartka dla Radosława Sobolewskiego była Pana zdaniem przełomowym momentem meczu?

B.B.: Wcześniej wyprowadziliśmy kilka groźnych kontr, z których dwie zostały przerwane brutalnymi faulami. Przed rozpoczęciem mundialu odwiedzili nas panowie z komisji sędziowskiej FIFA i wyjaśniali jakie będą kary za poszczególne przewinienia. Na tej podstawie mogę powiedzieć, że faul Metzeldera na Ebim Smolarku kwalifikował się na czerwoną kartkę, ale skończyło się na żółtej. Chwilę później arbiter, za odruchowy i w sumie niegroźny faul, pokazał Radkowi drugą żółtą kartkę bez żadnego wahania. Nie sądzę jednak, aby był to decydujący moment. Grając w osłabieniu też można zremisować czy nawet wygrać mecz.

PAP: Mimo porażki może być Pan zadowolony ze swojej postawy...

B.B.: Pochwały cieszą, ale nie mają teraz żadnego znaczenia. Piłka nożna nie jest grą indywidualną i liczy się wynik zespołu. A my przegraliśmy.

PAP: Ale zaprezentowaliście się o wiele lepiej niż w spotkaniu z Ekwadorem? Skąd takie nagłe przeobrażenie?

B.B.: Fala krytyki, jaka spadła po spotkaniu z Ekwadorem na trenera i drużynę, a wręcz nagonka na niektórych chłopaków, były spowodowane raczej wynikiem niż grą. Tydzień przed mistrzostwami świata chwalono nas za wygrany mecz z Chorwacją, a graliśmy na podobnym poziomie. We wtorek z kolei Chorwaci jak równy z równym walczyli z Brazylijczykami i dość pechowo przegrali. Każdy mecz jest inny, a na wielkich imprezach często decyduje jakiś niuans, jeden drobny błąd, może nawet łut szczęścia, którego nam zabrakło. A wtedy wszystko mogło potoczyć się inaczej.

PAP: Atmosfera na stadionie w Dortmundzie była fantastyczna...

B.B.: Rzeczywiście zachowanie publiczności robiło wielkie wrażenie. Nieustający doping polskich kibiców pomagał nam w trudnych chwilach i należą im się za to słowa podziękowania.

PAP: W czwartek będziecie zapewne trzymać kciuki za Kostarykę...

B.B.: Tylko porażka Ekwadoru przedłuża nasze szanse na awans do kolejnej rundy. Na pewno siądziemy przed telewizorami, by dopingować Kostarykan. W sporcie wszystko jest możliwe i do końca trzeba mieć nadzieję. Dopóki piłka w grze ....

Rozmawiał Paweł Puchalski (PAP)