W Polsce roi się od psów i kotów. Według ostrożnych szacunków jest ich około 13 mln, a do tego dochodzi cała gama innych zwierząt domowych: gryzoni, ptaków, rybek czy gadów. Wszystkie muszą coś jeść, a jedzenie najpierw ktoś musi wyprodukować i sprzedać. Mimo to wartość polskiego rynku zoologicznego to, według danych Euromonitora, zaledwie 2,3 mld zł. Choć rynek rośnie w tempie około 5 proc. rocznie,jest jeszcze bardzo daleki od nasycenia.

— W Polsce zwierzęta nadal karmione są głównie tym, co zostaje na talerzu człowieka — zaledwie 20 proc. właścicieli psów czy kotów regularnie kupuje karmy, i to najczęściej tanie produkty z hipermarketów. Tymczasem w Czechach karmy kupuje 60 proc., a w Niemczech 90 proc. posiadaczy zwierząt. Wraz ze wzrostem zasobności portfeli Polaków i ich świadomości co do potrzeb żywieniowych ich pupili proporcje na pewno się zmienią. Warto też pamiętać, że w przeliczeniu na głowę mieszkańca jesteśmy na trzecim miejscu w Europie, jeśli chodzi o liczbę psów i kotów, więc pole do wzrostu wartości rynku jest bardzo duże — mówi Wojciech Kamiński, country manager sieci zoologicznej Maxi Zoo.
Potentat zza Odry
Maxi Zoo pojawiło się na polskim rynku pod koniec 2012 r. Jego właścicielem jest niemiecka grupa Fressnapf, najsilniejszy gracz na rynku zoologicznym po drugiej stronie Odry. Działa w 12 europejskich krajach i ma prawie 1400 sklepów, generujących około 1,7 mld EUR obrotów. W Polsce jest dużo skromniej.
— Mamy 6 sklepów, a w przyszłym roku otworzymy 5. Na razie koncentrujemy się na Warszawie i Poznaniu — te miasta możemy z łatwością obsługiwać z naszych magazynów w Niemczech. W innych aglomeracjach, głównie na południu kraju, będziemy otwierać sklepy po 2016 r., w ciągu pięciu lat chcemy powiększyć sieć do około 30 placówek — mówi Wojciech Kamiński.
Niemiecka sieć wchodziła do Polski z modelem, którego na naszym rynku jeszcze nie było. Większość sklepów zoologicznych to małe, kilkudziesięciometrowe, lokale. Maxi Zoo natomiast od początku pozycjonowało się jako zoologiczny market z bardzo szerokim asortymentem.
— Pierwsze lata na polskim rynku poświęciliśmy na dopasowaniekonceptu sklepu i asortymentu do polskich warunków. Nasz model to duże sklepy, mające nawet 700 mkw. Początkowo chcieliśmy je otwierać w galeriach handlowych, ale w końcu uznaliśmy, że lepsze będą parki handlowe na przedmieściach i mniejsze galerie przy hipermarketach: chodzi m.in. o niższy koszt wynajmu powierzchni i bliskość parkingu. Chcemy też, by klienci mogli przychodzić do sklepu ze zwierzętami, a w galeriach to niemożliwe — mówi Wojciech Kamiński.
Polskie perspektywy
Największą siecią zoologiczną na polskim rynku jest Kakadu, działające głównie w galeriach handlowych. Ma prawie 40 sklepów, a na początku tego roku zmieniło właściciela — fundusz Arx Equity Partners sprzedał je czeskiemu potentatowi branży — Dušanowi Plačkowi. Względnie silną pozycję na rozdrobnionym rynku ma też sieć Aquael.
— Sądzę, że już w przyszłym roku będziemy rywalizować o tytuł lidera pod względem przychodów. Polski rynek jest bardzo rozdrobniony i trudno o wiarygodne szacunki jego wartości, bo mnóstwo karmy sprzedaje się w małych sklepikach czy na stoiskach przy bazarach. Na pewno ma jednak bardzo dobre perspektywy — uważa Wojciech Kamiński.