Bossowie hazardowego giganta za kratkami

Dawid TokarzDawid Tokarz
opublikowano: 2021-11-29 20:00

Śledczy zatrzymali szefostwo byłego lidera rynku automatów. Zarzuty udziału w gangu i wyprania 330 mln zł usłyszeli m.in. syn i synowa zmarłego Sławomira J.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • kim jest siedem osób zatrzymanych za udział w zorganizowanej grupie przestępczej zajmującej się nielegalnym hazardem i praniem pieniędzy?
  • co je łączy ze zmarłym Sławomirem J., biznesmenem z bogatą kartoteką karną, a jednocześnie jedną z najbardziej wpływowych osób w polskim hazardzie?
  • i jaki to wszystko ma związek z tzw. aferą hazardową i kolejnymi zmianami w prawie dotyczącymi popularnych jednorękich bandytów?

Dwa tygodnie temu Prokuratura Regionalna w Gdańsku i Krajowa Administracja Skarbowa poinformowały o zatrzymaniu „siedmiu osób ze ścisłego kierownictwa jednej z największych zorganizowanych grup przestępczych, zajmujących się nielegalnym hazardem i praniem pieniędzy pochodzących z tej działalności”. Z ustaleń „PB” wynika, że chodzi o holding firm, zbudowany przez nieżyjącego już i pochodzącego z Ostródy Sławomira J. — kontrowersyjnego biznesmena znanego z licznych problemów z prawem, a jednocześnie prawdziwej legendy polskiego rynku hazardu, zarówno legalnego, jak też działającego w szarej strefie.

— Zatrzymana siódemka usłyszała zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, prania pieniędzy oraz popełnienia przestępstw karnoskarbowych. Grozi im kara pozbawienia wolności do lat 15 — mówi Marzena Muklewicz, rzeczniczka prasowa Prokuratury Regionalnej w Gdańsku.

Wśród zatrzymanych są Szczepan J. i Ewelina J., syn i synowa Sławomira J., Oktawia B., jego partnerka życiowa w okresie przed śmiercią, oraz czwórka menedżerów, pracujących od lat dla grupy z Ostródy: Robert G., Jacek P., Kinga J. i Petr P. Z naszych informacji wynika, że wszyscy zapewniają, że są niewinni i nie przyznają się do stawianych im zarzutów.

Kolos z Ostródy

Prawie 10 tys. mini-jaskini nielegalnego hazardu w całym kraju, ponad 30 tys. automatów do gier, kilkadziesiąt spółek m.in. w Polsce, Czechach, Holandii na Słowacji i Cyprze oraz poza Unią Europejską (ale wszystkie faktycznie zarządzane z Ostródy), 800 pracowników, z czego ponad 40 księgowych i ponad 20 informatyków, współpraca z kilkunastymi kancelariami prawnymi, wreszcie ponad 6700 zarzutów przestępstw karnoskarbowych, dotyczących nielegalnego hazardu i wypranie aż 330 mln zł pochodzących z tej działalności. Podane przez śledczych liczby najlepiej opisują skalę działalności grupy firm z Ostródy.

Majątek na celowniku:
Majątek na celowniku:
W zatrzymaniach szefostwa grupy z Ostródy uczestniczyło 60 funkcjonariuszy Krajowej Administracji Skarbowej. W trakcie akcji zajęto m.in. 5 samochodów, 4 motocykle oraz łódź, o łącznej wartości ponad 1 mln zł, a także biżuterię, zegarki i monety. Prokuratura zastrzega, że to nie koniec działań zabezpieczających majątek w tej sprawie.

Nie byłoby jej bez Sławomira J., który działalność w branży automatów hazardowych zaczął jeszcze w latach 90. XX wieku. Po jego śmierci w styczniu 2019 r. branżowy magazyn e-play pisał, że to dzięki ostródzkiemu biznesmenowi i „jego ciężkiej pracy” doszło do zmian w prawie, które zalegalizowały jednorękich bandytów w 2003 r. A także, że po ich delegalizacji w 2009 r. [o było rezultatem głośnej afery hazardowej — przyp. aut.] właśnie dzięki działaniom Sławomira J. Europejski Trybunał Sprawiedliwości „wydał wyrok miażdżący źle utworzone prawo, co pozwoliło na dalszy rozwój tego sektora”.

Złote czasy automatów

O co chodzi? Lata 2003-09 były okresem boomu na rynku hazardu, głównie właśnie dzięki wstawianym do sklepów czy stacji benzynowych jednorękim bandytom, które jako „automaty o niskich wygranych” (AoNW) były objęte niskim podatkiem ryczałtowym. Tyle że — jak ujawniliśmy w „PB” — dzięki powszechnemu stosowaniu funkcji tzw. banku AoNW umożliwiały grę za dużo wyższe stawki i znacznie większe wygrane, niż zapisane w ustawie hazardowej, co drastycznie zwiększało ich popularność. Mimo to operatorzy maszyn płacili niski podatek ryczałtowy, co z kolei przekładało się na ich lukratywne zyski.

To właśnie głównie korzystne warunki podatkowe sprawiły, że rynek AoNW systematycznie rósł, a w rekordowym 2009 r. do jednorękich bandytów Polacy wrzucili aż 11,3 mld zł — więcej, niż wydali choćby na wódkę. W całym kraju było aż 56 tys. automatów, a sektor odpowiadał za ponad połowę rodzimego rynku hazardu (sporo mniejsze były choćby przychody państwowego giganta — Totalizatora Sportowego).

Największą spółką na rynku AoNW, posiadającą największą sieć lokali z jednorękimi bandytami, była ostródzka Fortuna, powiązana ze Sławomirem J. Sam biznesmen najpierw był jej prokurentem i pośrednim udziałowcem, a potem doradcą zarządu firmy formalnie kontrolowanej wtedy przez jego teściów. Do automatów Fortuny [nie można mylić jej z drugim największym bukmacherem w Polsce o tej samej nazwie – przyp. aut.] tylko w 2008 r. Polacy wrzucili ponad 1,3 mld zł, a w latach 2004-09 spółka zarobiła na czysto ponad 150 mln zł.

Kierowca z tylnego siedzenia

Gigantyczny boom na rynku AONW miał jednak swoje cienie. Za jednorękimi bandytami ciągnęła się zła sława, wynikająca z podejrzeń o pranie pieniędzy i związki tego sektora z mafią. W 2009 r. TVN ujawnił, że za Fortuną „stoi osoba oskarżona o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą”, mająca na swoim koncie wymuszenia rozbójnicze, przestępstwa skarbowe, porwania i pobicia.

Tą osobą był nie kto inny, lecz Sławomir J., który — jak się okazało — miał bardzo bogatą kartotekę karną. Składały się na nią zarzuty zarówno kryminalne, jak też dotyczące nielegalnego hazardu czy korumpowania urzędników. Z części z tych oskarżeń ostródzki biznesmen został oczyszczony, w przypadku kolejnych doszło do przedawnienia, a jeszcze inne sprawy, w których w pierwszej instancji zapadły wyroki skazujące, nie doczekały się na prawomocny wyrok ze względu na śmierć Sławomira J.

To właśnie m.in. te kłopoty z prawem sprawiły, że Sławomir J. od ponad dekady nie zasiadał w organach kontrolowanych przez siebie spółek. Mimo to co jakiś czas pojawiały się w mediach artykuły o jego nieprzeciętnych wpływach wśród polityków czy w służbach specjalnych i organach ścigania. Jeszcze w 2018 r. w rankingu najbardziej wpływowych osób w polskim hazardzie branżowego magazynu „Interplay” znalazł się na wysokim piątym miejscu. Przed nim figurowali tylko Zbigniew Benbenek (właściciel grupy ZPR, lidera rynku kasyn), Mateusz Juroszek (prezes i właściciel STS, największego rodzimego bukmachera), Olgierd Cieślik (prezes Totalizatora Sportowego) i Marian Banaś (dziś szef Najwyższej Izby Kontroli, ówcześnie szef Krajowej Administracji Skarbowej, walczącej z nielegalnym hazardem).

Wątpliwości prawne

Do delegalizacji sektora AoNW doszło w 2009 r. po wybuchu tzw. afery hazardowej, której głównymi negatywnymi bohaterami byli prominentni politycy rządzącej wtedy Platformy Obywatelskiej: Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki. Pośpiech przy uchwalaniu ustawy hazardowej sprawił jednak, że przepisów o skasowaniu rynku AoNW nie notyfikowano w Unii Europejskiej, co w 2012 r. wytknął Polsce (w sprawie dotyczącej Fortuny) Europejski Trybunał Sprawiedliwości. To właśnie jego wyrok stał się głównym orężem w ręku operatorów automatów ulicznych, którzy chcieli pozostać na rynku. Wątpliwości prawne sprawiły, że przez kolejnych kilka lat duża część firm wciąż działała, a sprawy wytaczane im przez służbę celną w większości przypadków kończyły się korzystnie dla branży.

Wreszcie we wrześniu 2015 r. weszła w życie kolejna nowelizacja ustawy hazardowej, tym razem już notyfikowana w UE. Także ona jednak zawierała „furtkę interpretacyjną” w postaci zapisów o okresie przejściowym. Część „automaciarzy” uznawała, że na ich podstawie może działać do końca czerwca 2016 r. Tym razem wątpliwości prawne wyjaśnił jednak wyrok Sądu Najwyższego z kwietnia 2016 r., uznający jednoznacznie, że okres przejściowy dotyczy tylko w pełni legalnych firm z innych sektorów hazardu, a nie dotyczy AoNW.

— Po tym wyroku branża automatów ulicznych podejmowała jeszcze próby legalnego pozostania na rynku dzięki automatom przedstawianym jako rozrywkowe, zręcznościowe czy tzw. quizomaty. Celnicy zatrzymywali jednak te maszyny, biegli uznawali je za automaty z elementem losowości, czyli hazardowe, a sądy zaczęły wydawać jednomyślnie wyroki skazujące za urządzanie nielegalnych gier — mówi jeden z prawników zorientowanych w sprawie.

Pranie kasy z hazardu

Nie bez powodu zarzuty przedstawione siedmiu podejrzanym z grupy zbudowanej wokół Fortuny dotyczą okresu od sierpnia 2016 r. do czerwca 2017 r., a więc czasu już po wyroku Sądu Najwyższego.

— W tym okresie grupa ta większość dochodów uzyskiwała z nielegalnej działalności hazardowej i inwestowała je w działalność paliwową, hotelarską, gastronomiczną, deweloperską, medyczną oraz w sektor IT — mówi Marzena Muklewicz.

Dodaje, że część spółek z faktyczną bazą w Ostródzie zgłosiła fiskusowi do opodatkowania kwotę 390 mln zł jako uzyskaną z tytułu świadczenia usług rozrywkowych, choć ta „faktycznie pochodziła z urządzania nielegalnych gier hazardowych na automatach”. Z tych 390 mln zł prawie 330 mln zł, zdaniem śledczych, wprowadzono do legalnego obiegu.

— Pieniądze wpłacono na rachunki bankowe kontrolowanych spółek, które następnie transferowano na inne kontrolowane konta powiązanych podmiotów celem zatarcia ich przestępnego pochodzenia — mówi Marzena Muklewicz.

Zastrzega, że śledztwo, które wszczęto już w 2017 r. m.in. na podstawie ustaleń funkcjonariuszy Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Celno-Skarbowego w Olsztynie, „jest rozwojowe i w jego ramach badany jest również późniejszy okres działania grupy”.

Tajemniczy ósmy podejrzany

Co ciekawe, w postępowaniu tym występuje jeszcze jeden podejrzany, któremu zarzuty o podobnej treści do zatrzymanej ostatnio siódemki prokuratura przedstawiła wcześniej i po cichu.

— Ze względu na dobro śledztwa nie jest możliwe udzielenie bliższych informacji o tej osobie — ucina Marzena Muklewicz.

Z naszych informacji wynika, że chodzi o jednego z byłych bliskich współpracowników Sławomira J., który poszedł na współpracę z organami ścigania, zresztą nie tylko w tej sprawie. Znamienne, że w przeciwieństwie do zatrzymanej ostatnio siódemki, wobec tego podejrzanego śledczy zastosowali jedynie wolnościowe środki zapobiegawcze — poręczenie majątkowe, dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju.

Tymczasem Szczepan J., Ewelina J., Oktawia B., Robert G., Jacek P., Kinga J. i Petr P. od dwóch tygodni przebywają w areszcie. Sąd zastosował wobec ich wszystkich tzw. areszt kaucyjny, czyli z jednej strony potwierdził, że wnioski prokuratury o areszt są zasadne, ale jednocześnie uznał, że zostanie on uchylony, o ile podejrzani wpłacą poręczenia majątkowe wysokości od 120 do 250 tys. zł. Decyzję tę zaskarżyli gdańscy śledczy, którzy domagają się bezwarunkowego aresztu. Do momentu rozpatrzenia ich skargi zatrzymana siódemka pozostanie za kratkami.

Z naszych informacji wynika, że areszty kaucyjne sąd uzasadnił tym, iż obawa mataczenia podejrzanych jest nikła, ponieważ śledztwo trwa już ponad cztery lata, a materiał dowodowy opiera się głównie na zabezpieczonych dokumentach. Jak już bowiem wspomnieliśmy — spółki, z którymi związana jest zatrzymana siódemka, nie działały w podziemiu, przeciwnie — prowadziły normalną księgowość, składały deklaracje podatkowe itp.