BSA uderza w piratów komputerowych

Wojciech Surmacz
opublikowano: 1998-12-24 00:00

BSA uderza w piratów komputerowych

Prawie każda firma łamie prawa autorskie

PIĘTNO HAŃBY: Zawsze będę obstawał przy tym, żeby podawać do wiadomości publicznej nazwy firm i nazwiska oskarżonych o piractwo. Bo to są zwykli złodzieje i należy ich piętnować — stwierdza Krzysztof Janiszewski, specjalista ds. ochrony praw autorskich firmy Microsoft i przedstawiciel BSA na Polskę. fot. Grzegorz Kawecki

Ponad 90 proc. polskich firm używa nielegalnego oprogramowania. Od kilku lat walczy z nimi policja i eksperci z związani z Business Software Alliance. Jeszcze przed nowym rokiem podejrzane podmioty gospodarcze mogą się spodziewać antypirackiej kontroli.

Największe w Polsce straty wynikające z piractwa ponoszą producenci oprogramowania. Od kilku lat na tym właśnie polu Business Software Alliance (BSA) toczy walkę z przestępcami. BSA to międzynarodowa organizacja zwalczająca piractwo komputerowe. Jej zbrojnym ramieniem w Polsce jest organizacja Lege Artis. Jest to grupa specjalistów, współpracujących z policją w zakresie kontroli podmiotów podejrzanych o nielegalne kopiowanie i dystrybucję programów komputerowych. Grupy policji i ekspertów Lege Artis kontrolują nie tylko bazarowe stoiska i sklepy. Ostatnio coraz częściej odwiedzają firmy.

Trafiony zatopiony

Tylko w tym roku przeprowadzono ok. 45 akcji wymierzonych w świat biznesu. Do końca roku liczba ta na pewno wzrośnie. Jeszcze przed 31 grudnia BSA wraz z policją planuje ogólnopolską akcję na szerszą skalę. Zdaniem ekspertów, prawie w każdej polskiej firmie znajdują się nielegalne kopie oprogramowania.

— Około 90 proc. pirackiego oprogramowania dla biznesu znajduje się w biurach i firmach — informuje Krzysztof Janiszewski, specjalista ds. ochrony praw autorskich firmy Microsoft i przedstawiciel BSA na Polskę.

— W każdej firmie, którą sprawdzaliśmy, naruszano przepisy. A prawie 90 proc. kontroli odniosło skutek „trafiony zatopiony” — twierdzi Krzysztof Kreutzinger, prezes Lege Artis.

Latający Holender

Firmy różnie reagują na takie kontrole. Na początku wśród pracowników budzą zdziwienie, wściekłość, czasami nawet śmiech. Zawsze jednak kończy się podobnie.

— Zapewniam, że jest to niezbyt przyjemny widok. Kiedy kończymy kontrolę, właściele firm są zazwyczaj zszokowani. Okazuje się bowiem, że mieli w firmie nielegalne oprogranowanie — opowiada Krzysztof Kreutzinger.

Nigdy nie wiadomo, na którą firmę padnie wybór. Brygady kontrolujące jeżdżą po całej Polsce. Nie ma żadnych reguł, to może być każda branża i każda firma.

— Codziennie jesteśmy w innym miejscu. Działamy jak Latający Holender z załogą na pokładzie — śmieje się Bogdan Maculewicz, wiceprezes Lege Artis.

Po nalocie zakończonym wykryciem przestępstwa, sprawa trafia do prokuratury. Potem do sądu, gdzie odbywa się proces karny albo cywilny. Wiele z nich jeszcze trwa. Bardzo często jednak wcześniej dochodzi do ugody i przestępcy płacą odszkodowania. Ich wysokość ustala sąd w porozumieniu z BSA.

Kanały informacji

Informacje o potencjalnych przestępcach zdobywane są w bardzo różny sposób.

— Przede wszystkim trzeba wspomnieć a antypirackiej gorącej linii (022 661 5512). Tam przyjmowane są m.in. tego typu zgłoszenia. Linia działa już ponad dwa lata, przyjęła kilkaset zgłoszeń. Czasami zdarzają się informacje bardzo ogólnikowe, anonimowe trudne do sprawdzenia. Są traktowane jako drugorzędne. Natomiast kiedy trafia informacja od osoby, która zgodzi się na współpracę (zeznanie przed prokuraturą), wówczas jest to tzw. informacja kwalifikowana — relacjonuje Krzysztof Janiszewski.

— Dostajemy informacje z bardzo różnych źródeł. Część z nich pochodzi z policji. Ale tak naprawdę my jesteśmy siłą sprawczą wszystkich akcji — stwierdza prezes Lege Artis.

Kuriozalne przypadki

W większości firm zazwyczaj jeden egzemplarz licencjonowanego programu jest powielany na nieskończonej liczbie komputerów. Czasami właściciele takich podmiotów nie mają licencji w ogóle. A ich reakcje na uwagi pracowników, bywają naprawdę drastyczne.

— W jednej ze spółdzielni mieszkaniowych na Pradze prezes zarządu używał kradzionego oprogramowania. Pewna pracownica, zwróciła mu uwagę, że należy kupić licencjonowane. Efekt był taki, że została wyrzucona z pracy — irytuje się Krzysztof Janiszewski.

Przyczyn masowego piractwa w firmach fachowcy upatrują głównie w mentalności i nieświadomości Polaków.

— W naszym kraju dominuje typ tzw. polskiego biznesmena. Stać go na legalny program, ale woli zapłacić mniej za piracki — komentuje Bogdan Maculewicz.