CENTRUM MODY PRÓBUJE PORZĄDKOWAĆ RYNEK
Butiki i hurtownie nie są zainteresowane centralizacją dystrybucji
BIEDNI PROJEKTANCI: Żałuję, że niewielu polskich projektantów stać na wystawianie swoich kolekcji w centrum mody. Różnymi sposobami będziemy starali się im pomóc — podkreśla Violetta Malcher, prezes Centrum Mody Warszawa. fot. Grzegorz Kawecki
BEZ OBAW: Nie obawiam się konkurencji centrum, bardziej spadku obrotów ze Wschodem. Wprawdzie są pierwsze oznaki odradzania się eksportu, ale o ile handel ten stanowił 10 proc. obrotów mojej hurtowni, o tyle w zeszłym roku spadł dziesięciokrotnie — mówi Grzegorz Grigorian, producent krawatów, właściciel hurtowni Tigrex. fot. Małgorzata Pstrągowska
TARGOWY ZASTÓJ: Jeszcze 2-3 lata temu krajowe targi odzieżowe owocowały ciekawymi zakupami. Teraz tylko potentaci akcentują swoją obecność, nie pojawiają się zaś nowe firmy — mówi Magdalena Brancewicz-Nosek, właścicielka firmy Salony Mody Brancewicz. fot. ARC
Założone niedawno centrum mody w Nadarzynie pod Warszawą jest pierwszą tego typu placówką w Europie Środkowej i Wschodniej. Kosztować będzie 100 mln zł. Hurtownie odzieży nie czują się zagrożone jego powstaniem, borykają się z innymi problemami. Butiki wolą zaopatrywać się samodzielnie.
Do centrum mody nie będą mieli wstępu indywidualni klienci, jedynie posiadacze karty zakupu. Placówka nie ma konkurować z butikami, sklepami i hurtowniami, a jedynie je zaopatrywać. Właścicielami założonego Centrum Mody Warszawa jest Violetta Malcher, poprzednio właścicielka hurtowni tkanin, Jerzy Najmrodzki, właściciel butików, oraz Edoardo Miroglio, włoski producent tkanin i odzieży. Kapitał polski ma w spółce 51 proc. udziałów.
W fazie rozruchu
W pierwszym etapie uruchomiono halę o powierzchni 11 tys. mkw., przeznaczoną na wynajem dla wystawców i sprzedawców. Docelowo na działce o powierzchni 13 ha centrum mody zajmować będzie powierzchnię 60 tys. mkw. Przewiduje się tu zainstalowanie pomieszczeń dla 400 producentów, o średniej powierzchni 40 mkw. Obecnie część wynajętych stoisk świeci jeszcze pustkami w oczekiwaniu na kolekcje wiosenno-letnie.
Założeniem jest, by właściciele sklepów bez podróżowania po całej Polsce i odwiedzania targów specjalistycznych mogli w jednym miejscu zaopatrzyć się w odzież, bieliznę, obuwie, dodatki itp.
Decyzja o inwestycji poprzedzona była ankietami, które Violetta Malcher rozsyłała do czołowych polskich producentów odzieży, czy będą zainteresowani wynajmowaniem powierzchni.
Zgromadzili znanych
Nie przypadkiem włoski partner zdecydował się inwestować pod Warszawą, a nie w Budapeszcie czy czeskiej Pradze. Decyzję o inwestycji podjęto w okresie boomu zakupów odzieżowych nad Wisłą naszych wschodnich sąsiadów.
Właściciele centrum byli zaskoczeni kryzysem w Rosji. Na szczęście dla nich pojawiają się sygnały o wzroście zainteresowania zakupami ze strony handlowców węgierskich, czeskich i słowackich. Violetta Malcher liczy, że popyt na polskie tekstylia ze strony renomowanych butików z Moskwy i Sankt Petersburga odbuduje się bardzo szybko.
Z założenia centrum ma być największą hurtownią mody Europy Środkowej i Wschodniej. Swoje stoiska założyły takie firmy, jak Steilman, Marpix, Gotex, Pabia, Espirit, Best Mountain, czy Van der Elst. Z polskich projektantów swoje kolekcje prezentuje Ilona Kanclerz, a przymierza się do tego także Jerzy Antkowiak.
Porządkowanie rynku
— Kojarzymy wszystkie ogniwa związane z modą. Mamy już pierwsze sygnały o nawiązaniu współpracy z projektantami. Nie konkurujemy z targami mody, naszym zadaniem jest porządkowanie rynku. Hurtownie mają zapewniony zakup odzieży nie od pośredników, ale bezpośrednio od producentów. Z założenia centrum ma stworzyć pewien syndykat mody — mówi Jerzy Najmrodzki.
Sceptyczni handlowcy
Właściciele hurtowni uważają, że rynek zdążył się już sam uporządkować.
— Nasze ceny są zbyt wygórowane dla wschodnich odbiorców. Mamy swój rynek i stałych odbiorców. Nie opłaci się nam zatrudniać 2-3 osób w centrum, płacić właściwie tylko za witrynę i dodatkowo za magazyn. Tego ostatniego potrzebujemy dla ciężkiej odzieży, około 200-300 mkw. Taniej własnym transportem dotrzemy do klienta — podkreśla Jarosław Żebrowski, właściciel warszawskiego Przedstawicielstwa Firm Konfekcyjnych.
Jarosław Żebrowski, pełniący jednocześnie funkcję przedstawiciela handlowego białostockiej firmy Maria Bland, producenta płaszczy i kurtek, narzeka, że producenci sprzedają swoje kolekcje bezpośrednio salonom mody.
— Na Zachodzie nie istnieje taka forma sprzedaży. Umowy na dystrybucję obwarowane są karami. Hurtownie znajdują się w złej kondycji. Pierwsze padły sprzedające tkaniny, a wszystkie ogniwa branży to naczynia połączone. Jeżeli hurtownia nie ma podpisanych umów dealerskich czy przedstawicielskich, to splajtuje. Główną przyczyną trudnej sytuacji jest przesunięcie wydatków ludności. Polacy masowo kupują na kredyt samochody i inne dobra, obciążeni spłatą rat kupują mniej odzieży — mówi Jarosław Żebrowski.
Samodzielne butiki
Im dalej od Warszawy, tym bliżej do centrów mody w Berlinie, Wiedniu, czy we Włoszech, chociaż nie ma reguły. Właściciel butiku Szyk ze Szczecina w poszukiwaniu towaru jeździ po całym kraju. Trudno przecież, by wszystkie butiki w Szczecinie miały berlińskie kolekcje.
— Zaopatruję się głównie w przedstawicielstwach zachodnich firm, do Włoch jeżdżę po tkaniny, do Niemiec po gotowe kolekcje. Połowa oferty pochodzi od polskich producentów, którzy ciągle są atrakcyjni cenowo. W przedstawicielstwach można kupować z półki, ale większość kolekcji pochodzi z wcześniejszych zamówień. Oczywiście staram się o wyłączność na daną linię. Polscy producenci są elastyczni, jeżeli kolekcja sprzedaje się rekordowo, można dokupić kolejne partie — mówi Magdalena Brancewicz-Nosek, właścicielka firmy Salony Mody Brancewicz ze Szczecina.
— Nie ma potrzeby kupować za granicą. To, co oferują przedstawicielstwa, pochodzi z najnowszych kolekcji. Nikt nie daje wyłączności na linie bielizny, raczej na odzież. Zagraniczne targi odwiedzam, by znać ogólne trendy — tłumaczy Elżbieta Burzyńska, właścicielka butiku bieliźnianego Bety BEK z Poznania.
— Włosi projektują specjalnie dla nas. Polki mają inne figury, upodobania i żyją w innym klimacie. Połowę kolekcji szyjemy w najlepszych zakładach w kraju. Jako reprezentant nie potrzebujemy pośrednictwa centrów mody — mówi Małgorzata Bulikowska, dyrektor Deni Cler.