Chce się znów być dzieckiem

Karolina Guzińska
opublikowano: 2003-05-23 00:00

Wakacje: leśne podchody, poszukiwanie skarbu, obozowe teatrzyki, rajdy śladami bohaterów powieściowych... Wielu dorosłych pamięta to z dzieciństwa. Ale czy ich własne potomstwo — uzależnione od komputerów i telefonów komórkowych — miałoby ochotę na przygodę ze sportem i naturą?

— Niektóre dzieci nie mogą się rozstać z telewizorem czy komórką nawet w wakacje, które powinny spędzić aktywnie. Kiedy przyjadą po raz pierwszy na obóz, to pozbawione tych urządzeń przez dwa dni czują się nieswojo. Trzeciego dnia odkrywają jednak, że ich nie potrzebują. Nie mają na to czasu! Cały dzień — od rana do wieczora — wypełniają zajęcia sportowe i zabawy na świeżym powietrzu. Dzieci są zachwycone. Zarówno 8- jak 15-latki. Dowód? Z roku na rok przyjeżdżają ci sami, przywożąc ze sobą koleżanki i kolegów. Na ten sezon już prawie nie ma wolnych miejsc! — twierdzi Mateusz Kusznierewicz, żeglarz, złoty medalista olimpijski z Atlanty, współtwórca — wraz z narzeczoną Agnieszką Guzy — Akademii Sportowej Przygody, organizującej aktywny wypoczynek dla dzieci i młodzieży.

Obozy ulokowane są nad jeziorem Sasek Wielki niedaleko Szczytna. Zajęcia żeglarskie wypełniają 60 proc. programu dwutygodniowych turnusów.

— To ma być przygoda, nie obóz treningowy. Jeśli ktoś złapie bakcyla — na rynku jest wiele możliwości zdobycia patentu żeglarza jachtowego. My chcemy pokazać dzieciom radość żeglowania. 40 proc. czasu zajmują im inne zajęcia: pływanie, rower, gry łączące zabawę z nauką — mówi Mateusz Kusznierewicz.

Zapewnia, że dzieci przeżyją przygodę: igrzyska olimpijskie w 10 dyscyplinach, takich jak łucznictwo, chodzenie ze szklankami na tacy, triatlon (pływanie, bieg i rower). Wyprawy na wyspę Robinsona Crusoe czy poszukiwanie skarbów kapitana Haka. Profesjonalnie: z mapą, kompasem, sprytnie ukrytymi wskazówkami...

— Każdy turnus kończy się regatami żeglarskimi. Przyjeżdżają rodzice, by dopingować pociechy. Sędziuję ja. Wręczam też nagrody, ufundowane przez sponsorów — kontynuuje żeglarz.

Obozy przygody i szkoły przetrwania w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, Karkonoszach i na Mazurach — organizuje także Biuro Turystyki Aktywnej Kompas. Program jest zróżnicowany w zależności od wieku dzieci i miejsca wypoczynku, ale każdy może spodziewać się dawki emocji. Dostarczą ich zajęcia ze wspinaczki skalnej, speleologii, orientacji w terenie, jazdy konnej, jazdy na rowerach górskich, spływy pontonowe, wycieczki górskie... Niezapomniana może być noc w jaskini, nocleg we własnoręcznie zbudowanym szałasie, nauka przyrządzania traperskich posiłków, trening psychologiczny na wytrzymałość w sytuacjach nietypowych, nauka maskowania się oraz podchodzenia przeciwnika...

— Kiedy byłem mały, fascynowały mnie książki Zbigniewa Nienackiego. Stąd najnowszy pomysł: obóz Śladami Pana Samochodzika. To powrót do marzeń z dzieciństwa — poszukiwanie skarbów za pomocą wykrywacza metalu i starych map, podróżowanie rowerami, żaglówkami i na pontonie... Trochę się boję, że dzieci książki nie czytały, a rodzice już zapomnieli. Jeśli jednak pomysł chwyci... Cóż, Pan Samochodzik przeżył wiele przygód, będziemy tropić inne jego ślady — zapowiada Maciej Sokołowski, dyrektor BTA Kompas.

I on uważa, że podstawa udanego obozu to wykluczenie pojęcia: „czas wolny”. Im go mniej, tym mniej sił na psoty.

— Dzieci lubią, gdy ktoś się nimi zajmuje przez cały czas. Choć pierwszy wyjazd to szok! Ciągle coś się dzieje! Mamy coraz więcej klientów: kolega mówi o nas koledze... Dzieci, które pojechały z nami na obóz przygody, w następne wakacje wybierają szkołę przetrwania, a potem trekking: w Bieszczadach, Tatrach lub Dolomitach — opowiada Maciej Sokołowski.

Takie wakacje to nie tylko zabawa. Obozy uczą samodzielności, odwagi, współdziałania...

— Czasem dzieci są nastawione na „nie”: jestem tutaj, bo mnie mama przysłała, ale nie będę się wspinać, wchodzić do jaskini ani biegać na orientację... My, oczywiście, przekonujemy. Dziecko się przełamuje, a nierzadko tak mu się podoba — wrażenia, adrenalina — że jest pierwsze we wszystkich zajęciach — wspomina Maciej Sokołowski.

Co roku ci sami klienci wracają także do szkół windsurfingu. Maciej Boszko, właściciel Bo Sport Travel, szkoli już dzieci pierwszych kursantów (prowadzi szkołę od 14 lat). Trening można zacząć w wieku 8 lat.

— Woda, plaża, prędkość, walka ze sobą i z siłami przyrody, rywalizacja i współpraca w grupie. Bo choć to sport indywidualny, uczy, jak nieść pomoc ludziom na wodzie... Są obtarte od bomu ręce, ale i radość z pierwszego w życiu ślizgu — uważa Maciej Boszko.

Obozy windsurfingowe i kitesurfingowe organizuje w Chałupach (baza w Nadmorskim Parku Krajobrazowym) i na Rodos.

— Młodzież ma mało wolnego czasu: dzień wypełniają zajęcia. Problemy wychowawcze się zdarzają, ale rzadko. Traktujemy dzieci i młodzież poważnie i po partnersku, słuchamy, co do nas mówią. Staramy się, aby wakacje były dobrze przygotowane. Reszta zależy od pogody... — wyjaśnia Maciej Boszko.

Zapewnia, że tygodniowy obóz wystarcza, aby poznać windsurfing w stopniu pozwalającym na samodzielne pływanie przy słabym wiatrze. 7 dni to dość, by opanować podstawy nurkowania.

— Tyle trwają obozy młodzieżowe na wyspie Hvar, obejmujące kurs nurkowania PADI w wersji junior. Nurkowanie rozwija się w Polsce dynamicznie, niewiele dzieci bierze jednak udział w obozach nurkowych. Głównie te, których rodzice nurkują — tłumaczy Tomasz Dutkiewicz z Centrum Turystyki Podwodnej Nautica.

Program obozu obejmuje 5 nurkowań w warunkach basenopodobnych (ciepła, przejrzysta woda), 4 — na wodach otwartych oraz zajęcia teoretyczne. Kończy się egzaminem — uzyskanie certyfikatu OWD Junior uprawnia do samodzielnego nurkowania do głębokości 12 metrów.

Na brak chętnych nie mogą narzekać organizatorzy wakacji w siodle. Ośrodek jeździecki Stajnia Makoszka przyjmuje na turnusy dzieci od I klasy szkoły podstawowej. Maluchy, biorące udział w programie „Mały przyjaciel konika”, są oprowadzane na koniach, gimnastykują się na ich grzbietach, karmią zwierzęta i sprzątają stajnię.

— Mamy też propozycję dla dzieci starszych, co najmniej 12- -letnich, które już jeżdżą konno lub chcą się nauczyć. One też pomagają w stajni i gospodarstwie. Oswajają się ze zwierzętami, uczą się ich obsługi, karmienia i drobnych zabiegów weterynaryjnych — zachęca Wojciech Bednarski, właściciel Stajni Makoszka.