Kondycja polskiej branży chemicznej poprawia się znacznie wolniej niż spółek zagranicznych.
Taki wniosek można wysnuć na podstawie raportu "Kompas 2010", opracowanego przez doradców z Deloitte. Oceniali w nim perspektywy branży w tym roku. Co zwiastuje tak długo wyczekiwaną poprawę na świecie? Drgnięcie na rynku motoryzacyjnym, elektronicznym, produkcji leków oraz w budownictwie. Ale nasze firmy nie podlegają temu trendowi. Powodem jest mniejsza konkurencyjność.
Spółki z problemami
— Czynnikiem, który ogranicza konkurencyjność branży chemicznej jest brak zróżnico-wania źródeł dostaw gazu ziemnego. Firmy kupują go od PGNiG po cenach wynikających z taryfy tego jedynego dostawcy. Z różnych względów odbiega ona od bieżących cen na światowym rynku spot, po których gaz kupują zachodni konkurenci. Może to być korzystne, gdy krajowe ceny gazu są niższe niż światowe, ale w sytuacji odwrotnej ta prawidłowość osłabia pozycję konkurencyjną polskich wytwórców — komentuje wyniki raportu Bartosz Łuczak, menedżer w dziale doradztwa finansowego Deloitte Polska.
Największy kłopot w tym, że nasze firmy zależą od jednego dostawcy gazu, który dzięki temu trzyma stałe ceny. W tej sytuacji trudno manewrować ceną własnego produktu. A taką możliwość mieli zagraniczni gracze z branży chemicznej. Pomogło im zróżnicowanie dostaw tego surowca, a przez to spadek jego ceny. Elastyczność zagranicznej konkurencji naszym firmom utrudniła życie, a nawet pogłębiła ich problemy finansowe. Najlepszym przykładem są Zakłady Chemiczne Police, które miały kłopot z wywiązywaniem się z terminowych płatności. Ratunkiem przed upadłością stały się zabiegi o pomoc państwa. Choć daleko im do wyników z czasów koniunktury, w miarę stabilną formę trzymają za to zakłady azotowe z Puław i Tarnowa oraz Anwil.
— Wyniki Kędzierzyna wyglądają nieźle, ale spółka ma problem z finansowaniem inwestycji. Rozmawia z bankami na temat pozyskania kredytów, gdyż w tym roku ze względu na wymagania przepisów dotyczących ochrony środowiska musi zakończyć budowę instalacji kwasu siarkowego. Ciągle trudna sytuacja jest w Policach. Końca dobiegają prace nad opracowaniem programu restrukturyzacji spółki. MSP ma nadzieję, że z kłopotów wyjdzie wreszcie Ciech, który niedawno podpisał z bankami porozumienie restrukturyzujące 1,3 mld zł zadłużenia — stwierdził niedawno w wywiadzie wiceminister skarbu Adam Leszkiewicz.
Innym pomysłem na wsparcie krajowych firm jest stworzenie dwóch silnych ośrodków wokół zakładów azotowych w Puławach i Ciechu.
— To szansa na dalszy, stabilny rozwój — ocenił swego czasu Jerzy Marciniak, prezes Zakładów Azotowych w Tarnowie.
Szansa w prywatyzacji
Kolejnym pomysłem jest prywatyzacja, która ma być sfinalizowana w ciągu najbliższych dwóch lat. Ten ruch może nieźle wpisać się w światowe tendencje. Zagraniczne firmy będą w tym roku, zdaniem Deloitte, wzmacniać swą pozycję poprzez przejęcia i fuzje. W tym samym czasie, zgodnie z deklaracjami Ministerstwa Skarbu Państwa, ma dobiec końca procedura prywatyzacyjna najbardziej znaczących spółek chemicznych m.in. Ciechu oraz zakładów azotowych w Kędzierzynie i Tarnowie. Na tym jednak nie koniec, bo w kolejce stoją już Police i Puławy.
— Prywatyzacja to szansa dla nas. Pozyskanie długoterminowego inwestora wzmocni pozycję Ciechu jako lidera polskiego rynku chemicznego, umożliwi dokończenie inwestycji, dalszą rozbudowę i stabilny rozwój grupy. Zaangażowanie finansowe inwestora w ramach prywatyzacji pozwoliłoby także na podniesienie kapitału i obniżenie zadłużenia spółki — mówił w ubiegłym roku Ryszard Kunicki, prezes Ciechu.
Powód? Nasze firmy muszą konkurować ze znacznie silniejszymi od siebie koncernami światowymi. Dzięki pozyskaniu partnerów strategicznych krajowe firmy stałyby się dużo mocniejsze i odporniejsze na zmiany w branży.
Jak jeszcze ratować się przed kłopotami w takiej sytuacji? Paradoksalnie najlepiej to robić, inwestując. W niszowe dziedziny przemysłu, współpracę z ośrodkami akademickimi, czystość produkcji, której wymaga Unia Europejska. To kosztowne, ale w dalszej perspektywie daje możliwość odnalezienia się w nowej sytuacji i dostosowania się do oczekiwań coraz bardziej wymagających odbiorców.
— Zdolność do finansowania inwestycji jest wypadkową dwóch czynników, których nie można rozpatrywać w oderwaniu: kondycji finansowej przedsiębiorstw i chęci banków do udzielania finansowania. Przedsiębiorstwa, które obronna ręką wyszły z kryzysu, już teraz deklarują chęć i możliwość ponoszenia nakładów inwestycyjnych. Inne będą musiały prawdopodobnie poczekać, aż poprawiająca się powoli koniunktura przełoży się w wystarczający sposób na ich wyniki finansowe, co ułatwi także pozyskanie niezbędnego finansowania zewnętrznego — podsumowuje Bartosz Łuczak.