Z tej wojny Chiny wyjdą mocniejsze

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2025-04-16 20:00

Eksport Chin jest już większy niż USA i Niemiec razem wziętych. Thomas Friedman twierdzi, że przyszłość leży w Chinach. Czy ma rację? Jeżeli USA i UE się rozjadą, to tak.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Chiny ewidentnie starały się zmaksymalizować produkcję przed apogeum konfliktu handlowego ze Stanami Zjednoczonymi. W pierwszym kwartale PKB tego kraju wzrósł o 5,4 proc. rok do roku, powyżej rządowego celu na poziomie 5 proc. i powyżej prognoz rynkowych. Nie powinniśmy oczywiście nadmiernie ufać tym statystykom, ale spójrzmy, co się dzieje z eksportem, który jest bardziej wiarygodnym wskaźnikiem (bo partnerzy handlowi wiedzą, ile kupują). W pierwszym kwartale eksport Chin wzrósł o 5,7 proc. rok do roku i – uwaga – jest już wyższy niż eksport USA i Niemiec razem wziętych.

Co stanie się teraz, po wprowadzeniu przez USA zaporowych ceł? Świat zamarł w oczekiwaniu. Jedni mówią, że Chiny stracą najwięcej, bo są zależne od eksportu i mają relatywnie słabo rozwinięty rynek wewnętrzny, który nie wchłonie towarów niewysłanych na świat. Sławomir Dębski, były prezes Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, postawił wręcz tezę, że Chińska Partia Komunistyczna może upaść. Tyler Cowen, amerykański ekonomista i bloger, napisał, że Chiny zależą od USA w dużo większym stopniu, niżby chciały przyznać.

Inni jednak wskazują, że to Chiny mają dużo mocniejsze karty w starciu z USA. Nie muszą przejmować się bieżącą presją polityczną, społeczeństwo jest bardziej zdeterminowane, a ich dominacja przemysłowa jest już niemożliwa do odwrócenia. Dziennikarz Matthew Yglesias napisał, że Stany są ugotowane i nadchodzi chiński wiek.

Najciekawszy artykuł napisał Thomas Friedman w "The New York Times". Nadał mu tytuł: „Właśnie zobaczyłem przyszłość. I ona nie była w Ameryce”. Zacytuję fragment: „Prezydent Trump koncentruje się na tym, w jakich drużynach mogą ścigać się amerykańscy sportowcy transpłciowi, a Chiny koncentrują się na przekształcaniu swoich fabryk za pomocą sztucznej inteligencji, aby mogły prześcignąć wszystkie nasze fabryki. Strategia „Dnia wyzwolenia” Trumpa polega na podwojeniu taryf celnych przy jednoczesnym wypatroszeniu naszych krajowych instytucji naukowych i siły roboczej. Strategia wyzwolenia Chin polega na otwarciu większej liczby kampusów badawczych i podwojeniu innowacji opartych na sztucznej inteligencji, aby na stałe uwolnić się od ceł Trumpa”.

Tu w naturalny sposób można przywołać analogiczne predykcje, które w latach 60. formułowano wobec Związku Sowieckiego, a w latach 80. wobec Japonii. Noblista Paul Samuelson pisał w swoim słynnym podręczniku ekonomii z 1961 r., że sowiecka gospodarka może przewyższyć amerykańską już w ciągu dwóch dekad. Podobne obawy wyrażano dwadzieścia lat później wobec Japonii. W 1979 r. Ezra Vogel opublikował bestseller zatytułowany „Japan as Number One”, w którym przekonywał, że kraj ten wyprzedza USA pod względem technologii, innowacyjności i wydajności pracy, stając się nowym liderem globalnym. Żadne z tych przewidywań się nie spełniło.

Są jednak dwie istotne różnice między Chinami a Związkiem Sowieckim. Po pierwsze, Chiny mają miliard mieszkańców. W naturalny sposób będą dominującym graczem na arenie międzynarodowej. Nie muszą być bogatym krajem w sensie PKB na głowę mieszkańca, ale wystarczy, że nie będą biednym. Po drugie, Chinom, w przeciwieństwie do Sowietów, udało się wyprodukować towary pożądane nie tylko przez armię, ale też przez konsumentów na świecie. Ludzie chcą mieć chińskie samochody, chińskie telefony, kupować w chińskich sklepach internetowych.

Chinom na pewno brakuje wciąż wielu ważnych cech, żeby mogły szybko stać się potęgą. Za mało kupują na świecie, nie są dla świata atrakcyjnym modelem kulturowym, nie mają tzw. soft power, nie mają zdolności zaprowadzania porządku w strefach konfliktu.

Ale mimo wszystko przychylam się ku opinii tych, którzy sądzą, że z obecnego starcia to Chiny wyjdą mocniejsze. Dzięki determinacji. Stany otwarcie wysyłają sygnały, że chcą wojny handlowej, ale nie chcą recesji, nie chcą droższych smartfonów, nie chcą droższych samochodów, nie chcą bessy na giełdzie, nie chcą inflacji, nie chcą spadku poparcia dla prezydenta itd. Nie jest to silna pozycja negocjacyjna.

Jeżeli Zachód chce konkurować z Chinami w sensie technologicznym i politycznym, to musi trzymać się razem. Do niedawna można było podejrzewać, że tej zasady nie rozumie Unia Europejska. Teraz chyba nie rozumieją jej Stany Zjednoczone.