Miesiąc temu giełdowa spółka PMPG Polskie Media poinformowała, że tygodnik „Wprost” po prawie 40 latach przestaje się ukazywać i będzie dostępny jedynie cyfrowo. Zamknięcie drukowanej wersji flagowego tytułu to niejedyne zmartwienie kontrolującego PMPG Michała Lisieckiego. Niedługo zasiądzie też na ławie oskarżonych pod zarzutami udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, przywłaszczenia 1,35 mln zł oraz dokonania uszczupleń podatkowych. Zdaniem prokuratury znanego biznesmena obciążają wyniki kontroli fiskusa oraz zeznania innych podejrzanych i świadków, wśród — jak się okazuje — prawdziwych biznesowych tuzów. Sam Michał Lisiecki konsekwentnie nie przyznaje się do winy.

Czterech podejrzanych z PMPG
Wydawca „Wprost” i „Do Rzeczy” jest jednym z oskarżonych w sprawie wyprowadzania pieniędzy z upadłego Przedsiębiorstwa Napraw Infrastruktury (PNI). Zdaniem prokuratury w latach 2012-15 wokół spółki, specjalizującej się w budownictwie i remontach kolejowych, funkcjonowała zorganizowana grupa przestępcza, która na podstawie fikcyjnych umów outsourcingowych wytransferowała z niej i przywłaszczyła aż 39 mln zł.
Na czele gangu, według śledczych, stały trzy osoby: Tomasz S., zarządca sądowy PNI i do niedawna jeden z najbardziej znanych syndyków w kraju, Marek G., jego najbliższy współpracownik i pełnomocnik, oraz Daniel B., prawnik powiązany z wieloma firmami, które zainkasowały wyprowadzone z PNI miliony. Trzy z nich, do których trafiła ponad połowa z 39 mln zł, były współkontrolowane przez Piotra Surmackiego, założyciela i byłego szefa notowanej na NewConnect firmy Fachowcy.pl Ventures.
Michała Lisieckiego z Tomaszem S., Danielem B. i Piotrem Surmackim łączy to, że są podejrzanymi w sprawie PNI, ale nie tylko. Wszyscy poznali się na początku pierwszej dekady XX w. i wszyscy pracowali w grupie PMPG. Piotr Surmacki był wspólnikiem jednej z firm Michała Lisieckiego w spółce Telecom Media, a w latach 2007- 09 także wiceprezesem PMPG. Daniel B. pracował w PMPG od 2002 r. do 2007 r., pełniąc m.in. funkcje prokurenta i szefa departamentu prawnego. A Tomasz S.? Od 2001 r. był m.in. doradcą zarządu, dyrektorem działu prawnego, szefem rady nadzorczej, a w latach 2007-16 wiceprezesem grupy PMPG.
Dał zarobić koledze
O ile jednak z Piotrem Surmackim i poszukiwanym przez organy ścigania Danielem B. Michał Lisiecki rozstał się już ponad dekadę temu, i to w niezgodzie, o tyle z Tomaszem S. był w dobrych relacjach jeszcze półtora roku temu. Tak przynajmniej zeznał w październiku 2018 r. były już syndyk, który poszedł na współpracę z prokuraturą i przyznał się do wyprowadzania pieniędzy nie tylko z PNI, ale też innych bankrutów, którymi zarządzał.
Dziś dobre relacje są już tylko wspomnieniem, bo to właśnie Tomasz S. najmocniej obciąża Michała Lisieckiego. Z jednej strony przyznaje co prawda, że wydawca „Wprost” w ramach działalności gospodarczej prowadzonej pod nazwą Point Research wykonał pewne usługi konsultingowe i doradcze dla PNI (wycenione na 369 tys. zł). Z drugiej jednak twierdzi, że kontrolowana przez Michała Lisieckiego firma Capital Point, która zarobiła na współpracy z PNI więcej, bo około 1,3 mln zł, „nie świadczyła żadnych usług” spółce kolejowej, a wystawione przez nią 22 faktury były „oczywiście fikcyjne”.
„Uzgodnione było tylko między mną a Michałem Lisieckim, że on będzie wystawiał faktury na PNI, a ja będę płacił. I tak też było (…). Dałem mu zarobić” — powiedział śledczym Tomasz S., dodając, że była to „wspólna inicjatywa”.
Co na to wydawca „Wprost” i „Do Rzeczy”?
„Nigdy nie praktykowałem w swojej działalności przyjmowania i wprowadzania do księgowości moich firm pustych faktur VAT (…). Nie umawiałem się z Tomaszem S., by wysyłał mi pieniądze za nic” — zeznał Michał Lisiecki.
Zaprzeczył też, by wystawiał na rzecz PNI tzw. puste faktury, i zapewnił, że usługi, za które otrzymał wynagrodzenie, zostały wykonane.
Rola spinacza
Jakie to były usługi? Michał Lisiecki twierdzi, że na prośbę Tomasza S. wykorzystał swoje biznesowe relacje do zażegnania konfliktów między będącym w upadłości układowej PNI a jego właścicielem, giełdowym Budimeksem, oraz grupą PKP. Z jednej strony chodziło o kwestie płatności ze strony PKP za wykonane przez PNI prace, z drugiej — o spór związany z transakcją zakupu PNI przez Budimex od państwowego giganta w 2011 r. Wedle relacji większościowego akcjonariusza PMPG to właśnie jego działania doprowadziły do „rozwiązania węzła gordyjskiego” i w konsekwencji poprawy sytuacji PNI.
„Kwota wynagrodzenia, jaką otrzymałem z PNI, nie jest kwotą ani znaczącą, ani wygórowaną, szczególnie że mówimy o wielu miesiącach pracy przy użyciu nie tylko wiedzy i posiadanych przeze mnie kontaktów, ale też, a może przede wszystkim,użyciu własnej reputacji i zagwarantowania swoim nazwiskiem ustaleń, jakie padały na spotkaniach” — przekonywał śledczych Michał Lisiecki.
„Bzdura” i… „bzdury”
O jakich spotkaniach mowa? Głównie tych z szefami PKP, Jakubem Karnowskim i Piotrem Ciżkowiczem, oraz Dariuszem Blocherem, prezesem Budimeksu. Tyle że wszyscy trzej… kwestionują rolę Michała Lisieckiego w rozwiązaniu sporów czy ułatwieniu kontaktów między PKP a Budimeksem i PNI. „Nigdy nie miałem żadnych relacji z panem Lisieckim, związanych z piastowaną przeze mnie funkcją prezesa PKP, poza jedynym razem, jak na wiosnę 2013 r. PMPG negocjowała pakiet reklamowy we »Wprost« (…). Nie mam żadnej wiedzy, by pan Lisiecki był w jakikolwiek sposób zaangażowany w kwestie i sprawy dotyczące PNI, czy też reprezentował pana S. w tych sprawach” — zeznał Jakub Karnowski. Były szef PKP powiedział też, że „sposób opisania sprawy i treść wyjaśnień pana Lisieckiego” są dla niego „delikatnie mówiąc, zabawne”, ponieważ „zarząd PKP nigdy nie oczekiwał od niego pomocy w rozwiązaniu rzekomego konfliktu z firmą Budimex czy PNI”, podkreślając: „ja wykluczam taką sytuację”. „Nie przypominam sobie zupełnie, by pan Lisiecki się do mnie zwracał w tej sprawie i by on organizował jakieś spotkania w tym przedmiocie — to jest bzdura. Pan Lisiecki przedstawia się jako główny rozgrywający w tej sprawie, a ja absolutnie nigdy nie dostrzegłem jego w takiej roli” — powiedział śledczym Jakub Karnowski. I on, i Piotr Ciżkowicz, były członek zarządu PKP, zgodnie wykluczyli też, by — jak twierdzi Michał Lisiecki — brali kiedykolwiek udział w spotkaniu z nim dotyczącym PNI, do którego miało dojść w siedzibie Polskiej Rady Biznesu. „To, co twierdzi pan Lisiecki, to są bzdury” — skwitował Piotr Ciżkowicz. Z kolei Dariusz Blocher zeznał, że wydawca „Wprostu” zgłosił się do niego na początku 2013 r. z pomysłem na ratowanie PNI, który miał polegać m.in. na alternatywnym finansowaniu spółki i doprowadzeniu do głosowania nad jej układem. Szef Budimeksu zastrzegł jednak, że Michał Lisiecki nie przedstawiał się jako przedstawiciel Tomasza S., ale chciał podpisać umowę doradczą z… Budimeksem, z czego nic nie wyszło. „Wykluczam, by celem moich spotkań z panem Lisieckim miały być działania zmierzające do ułatwienia mojego kontaktu z panem S. czy innymi osobami” — zeznał Dariusz Blocher, dodając, że działający w branży medialnej biznesmen „nie miał żadnej większej wiedzy o PNI”, a jedynie „powszechną i ogólną”.
Ściąga i wkuwanko
Wyjaśnienia Michała Lisieckiego śledczy uznali za „całkowicie niewiarygodne”, zwłaszcza że kłóci się z nimi istotny fakt. Otóż umowy na doradztwo gospodarcze, które podpisał z PNI, dotyczyły czegoś zupełnie innego niż poprawa relacji tej spółki z Budimeksem, PKP lub innymi kontrahentami. Capital Point miał zajmować się m.in. „analizą rentowności wykorzystania sprzętu PNI pod wynajem podmiotom zewnętrznym” i „analizą cen usług świadczonych na rzecz PNI przez podwykonawców”.
Prokuratura podkreśla, że mimo takiego zakresu umów Michał Lisiecki „nie miał żadnej szczegółowej wiedzy na temat kontraktów PNI, nie był w stanie wymienić nazwy żadnego z nich ani wskazać żadnego podwykonawcy”, choć przecież miał m.in. analizować ich ceny, a o pracach analitycznych Capital Point nic nie wiedzieli też merytoryczni pracownicy PNI.
Według prokuratury na niekorzyść Michała Lisieckiego przemawiają także podpisane przez niego oraz pełnomocników Tomasza S. protokoły odbioru prac oraz towarzyszące im opracowania, składające się głównie z… kopii danych pozyskanych z ogólnodostępnych źródeł, takich jak rocznik statystyczny GUS, i plików ściągniętych z internetu, m.in. z… serwisów wukwanko.pl i sciaga.pl. Według Tomasza S. te niby-analizy powstały później, jedynie na potrzeby kontroli, jakie w PNI prowadził fiskus. Wszystkie te dokumenty śledczy uważają za „nierzetelne” i „poświadczające nieprawdę”. Co na to Michał Lisiecki? Przyznaje, że podpisywał z przedstawicielami PNI protokoły odbiorów prac, ale nie wiązały się one z przekazywaniem jakichkolwiek dokumentów.
„Nie wytworzyłem dla PNI żadnego pisemnego opracowania czy pisemnej analizy (…). Konkluzje formułowałem ustnie na spotkaniach z Tomaszem S. i kontrahentami” — powiedział śledczym Michał Lisiecki.
Zaznaczył, że być może protokoły odbiorów prac powinny być opisane „rzetelniej” i „bardziej precyzyjnie”, zastrzegając jednak, że ich formę narzucało PNI.
Zlecenie dla szwagra
Tłumaczenia biznesmena nie przekonały nie tylko prokuratury, ale też fiskusa. Co ciekawe, skarbówka w całości zakwestionowała nie tylko usługi, które dla PNI miał świadczyć Capital Point, ale także te, które w ramach działalności gospodarczej mieli wykonać Michał Lisiecki (jako Point Research) oraz… jego szwagier Grzegorz Gintrowski (Global Consulting), także od lat związany z grupą PMPG. W przypadku tego ostatniego chodziło o zlecenie warte 80 tys. zł za wykonanie spisu inwentarza PNI. Krzysztof Gołąb, obecny syndyk kolejowej spółki, twierdzi, że nie ma żadnego potwierdzenia, by Grzegorz Gintrowski takowy spis wykonał.
Są natomiast dowody, że zrobiły go inne osoby. Na podstawie decyzji podatkowych fiskusa Krzysztof Gołąb wezwał wszystkich beneficjentów pieniędzy, które wyciekły z PNI, do ich zwrotu. Na liście podmiotów, do których trafiły takie wezwania, są też Michał Lisiecki i jego szwagier, który dziś — tak się składa — jest prezesem Capital Point.