Cudzoziemcy nie złagodzą napięć na polskim rynku pracy

Marek ChądzyńskiMarek Chądzyński
opublikowano: 2025-04-16 15:02

Imigracja nie rozwiąże problemu narastającej luki demograficznej w gospodarce - mówią eksperci. Rząd już stawia na imigrację selektywną, na przykład w kontekście inwestycji w sektorze obronnym.

Przeczytaj i dowiedz się

  • ilu cudzoziemców pracuje w Polsce
  • jaki jest ich wpływ na płace
  • czy państwo dokłada do świadczeń dla nich
  • jak będzie strategia migracyjna rządu
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Rząd zmierza w kierunku takiego modelu imigracji, który ma odpowiadać na potrzeby konkretnych sektorów gospodarki. Innym branżom pozostają inwestycje w technologie, dzięki którym może spaść popyt na pracę i aktywizacja biernych zawodowo obywateli Polski. To główne tezy jednej z dyskusji podczas kongresu EFNI Wiosna 2025.

Nie zaniżają płac

W ciągu ostatnich 10-15 lat gwałtownie zwiększał się w Polsce udział imigrantów w zatrudnieniu, osiągając poziom charakterystyczny dla krajów Europy Zachodniej.

– Według danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych już 7 proc. ubezpieczonych to cudzoziemcy, a uwzględniając również tych nieubezpieczonych, łącznie na polskim rynku pracy może być ich nawet 10 proc. – mówił prof. Paweł Kaczmarczyk, dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego

Podkreślał, że bez imigracji dynamika zatrudnienia na polskim rynku pracy mogłaby być bliska zeru. Jednak nie ma dowodów na to, że nawet tak duży napływ obcokrajowców powodował niekorzystne zjawiska, jak na przykład dumping płacowy. Jak mówił, badania, w tym prowadzone przez ekspertów Narodowego Banku Polskiego na temat roli imigracji z Ukrainy, wskazują raczej na tzw. kompresję płac, co oznacza, że gdyby nie cudzoziemcy, być może podwyżki wynagrodzeń byłyby wyższe, niż były faktycznie.

– Napływ uchodźców do Polski zbiegł się w czasie z bardzo dużym zwiększeniem się kosztów pracy. To świadczy o tym, że dumping płac nie zachodzi. Być może on następuje w konkretnych sektorach, ale na poziomie ogólnym ta narracja się nie spina – mówił Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Nie są kosztowni

Druga teza, z którą rozprawili się prelegenci, to przekonanie, że imigranci są kosztowni dla polskiego systemu socjalnego. Wicedyrektor PIE przytaczał dane zebrane przez Stowarzyszenie Demagog, które zajmuje się fact checkingiem. Jednym z tematów, które wzięło na tapet, było właśnie przekonanie, że imigranci przyjeżdżają do Polski po socjal.

- Z tego raportu wynika, że rachunek korzyści i strat dla polskich finansów publicznych z obecności obywateli Ukrainy w Polsce wychodzi na plus. Wpływy do budżetu z tytułu płaconych przez nich składek oraz podatków – jak PIT czy CIT, jak również szacunków VAT od bieżącej konsumpcji – wynoszą 17 mld zł. A wydatki na 800 Plus czy świadczenia zdrowotne i emerytalne sięgają 3,3 mld zł. Różnica jest więc duża – mówił Andrzej Kubisiak.

Zwrócił uwagę, że Polska wyróżnia się na tle innych krajów rozwiniętych wyjątkowo wysokim poziomem aktywizacji zawodowej uchodźców.

– Tymczasem w Polsce o migracji mówi się tylko w kategoriach bezpieczeństwa. A jak spojrzymy w dane, to się okazuje, że głównym źródłem utrzymania Ukraińców w Polsce, którzy są największą grupą wśród imigrantów, jest praca, a nie świadczenia socjalne – dodał zastępca dyrektora PIE.

Czy poradzimy sobie bez nich?

Uczestnicy debaty byli zgodni, że imigracja nie będzie już głównym lekiem na rosnącą lukę demograficzną na rynku pracy. O ile w ostatnich kilkunastu latach napływ pracowników z zagranicy był sposobem na łagodzenie skutków niedoboru, to teraz ta prosta metoda zdaje się wyczerpywać. Żeby zapełnić lukę, imigracja musiałaby się podwoić. A na to nie ma przyzwolenia społecznego i politycznego.

Andrzej Kubisiak mówił, że bardziej prawdopodobne wydaje się aktywowanie biernych zawodowo Polaków i inwestycje w technologie, które zwiększą wydajność i w przyszłości mogą ograniczyć popyt na pracę.

Rząd w swojej strategii migracyjnej stwierdza jasno: kryzys demograficzny nie jest wystarczającym powodem, żeby szerzej otwierać drzwi dla imigrantów. Maciej Duszczyk, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, mówił podczas panelu, że dla rządu optymalnym modelem w kontekście ekonomicznym jest tzw. imigracja selektywna. I dlatego m.in. Polska chce wprowadzić system punktowy, który będzie wskazywał, kogo wpuszczać do kraju, a kogo nie. Ma być zaprojektowany wspólnie przez rząd, pracodawców, związki zawodowe i ekspertów i funkcjonować, opierając się na rzeczywistych procesach gospodarczych i demograficznych, a nie - jak mówił minister Duszczyk - pod wpływem lobbingu politycznego.

Rząd mówi: ostrożnie

Wiceminister tłumaczył, że chodzi o uzupełnianie imigracją niedoborów na rynku pracy w zawodach trwale deficytowych.

- Musimy jednak zbudować bardzo dobry model projektowania zapotrzebowania na rynku pracy, który będzie działał długoterminowo, a nie w krótkim czasie. Gdy słyszę, że potrzebujemy ileśtam tysięcy ludzi na rok, na dwa, to burzy się we mnie krew. Tak samo mówili przedstawiciele przedsiębiorców np. w latach 60. i 70. w innych państwach. Zawsze kończyło się tym samym: ściągano siłę roboczą, a przyjeżdżali ludzie – mówił Maciej Duszczyk.

Jeden z głównych autorów rządowej strategii migracyjnej podkreślał, że polska gospodarka będzie potrzebowała imigrantów, choćby ze względu na planowane duże inwestycje w sektorze obronnym czy nowych technologii. Ale na tym właśnie ma polegać imigracja selektywna: wjeżdżać i osiedlać się w kraju będę mogły osoby o unikatowych, potrzebnych kompetencjach.

- Nie możemy pozwalać na napływ osób z państw, których obywatele mogą generować różnego rodzaju problemy. Obserwując Europę Zachodnią, dostrzegamy, że przedstawiciele różnych państw wykazują zróżnicowany poziom aktywności zawodowej, co wynika z ich doświadczenia, wykształcenia i uwarunkowań kulturowych. Nie możemy ignorować tych faktów i zamykać na to oczu – mówił Maciej Duszczyk.