W minionym tygodniu Bank Kanady zaskoczył zaostrzeniem polityki monetarnej. Pytanie, co dalej?
Co prawda oficjalnych stóp procentowych nie zmieniono, jednak Bank Kanady zrezygnował z warunkowej gwarancji utrzymania ich do końca półrocza. Po serii dobrych danych z kanadyjskiej gospodarki rynek uznał to za zapowiedź podwyższenia stóp już na czerwcowym posiedzeniu.
Ruch ten można porównać z usunięciem zapewnienia Fed o utrzymaniu bieżących stóp procentowych przez dłuższy okres. Z tą różnicą, iż konsekwencje decyzji Banku Kanady ograniczyły się do notowań dolara kanadyjskiego, podczas gdy ruch Fed odbiłby się na rynkach globalnych.
Znaczenie dolarowych stóp procentowych dla rynków globalnych oraz doświadczenia z kryzysu finansowego sprawiły, iż wielu ekonomistów chciałoby, aby Fed brał pod uwagę nie tylko perspektywę makroekonomiczną, ale także potencjalne bańki spekulacyjne na rynkach finansowych. Gdyby Fed potraktował te sugestie poważnie, proces podnoszenia stóp rozpocząłby już teraz (choćby od usunięcia wspomnianego zapewnienia), jednocześnie serwując rynkom (począwszy od akcji, przez surowce, na złotym kończąc) najpoważniejszy powód do korekty od początku hossy. Taki ruch przesądziłby też o dalszej przecenie euro względem dolara.
Niemniej zmiana podejścia w amerykańskiej polityce monetarnej jest bardzo mało prawdopodobna. Po pierwsze, nie ma jednej, jasnej reguły, której bank centralny mógłby użyć do determinowania parametrów polityki pieniężnej w celu zapewnienia zarówno stabilności makroekonomicznej, jak i finansowej. Po drugie, zaostrzenie polityki monetarnej teraz byłoby ciosem dla administracji rządowej, finansującej rekordowy deficyt. W tej sytuacji koncentrowanie się na perspektywie inflacyjnej jest dla Fed wyjściem najbardziej komfortowym. Oznacza to, że pod szczególną obserwacją pozostanie amerykański rynek pracy. Marcowy przyrost zatrudnienia, stymulowany tymczasowymi umowami na potrzeby spisu powszechnego, to za mało, by skłonić Fed do radykalnych kroków.