Kampania referendalna ma wiele niedoskonałości, ale jestem przekonany, że Polacy zagłosują w czerwcu na „tak” — mówi Józef Oleksy, szef sejmowej Komisji Europejskiej. Jego zdaniem, dla poprawienia wyniku głosowania wcale nie będzie potrzebna wymiana premiera.
,,Puls Biznesu”: Niedawno Polskę obiegały coraz bardziej sensacyjne informacje na temat poszczególnych zapisów w traktacie, które dawały m.in. państwom członkowskim możliwość jednostronnego wypowiadania ustaleń. Czy nie boi się Pan, że Unia, mając takie prawo, w którymś momencie wykorzysta je niezgodnie z naszymi interesami?
Józef Oleksy: Takie zagrożenie w ogóle nie istnieje i wszelkie takie wypowiedzi należy traktować wyłącznie jako nieporozumienie. Traktat akcesyjny jest umową międzynarodową, zawieraną przez suwerenne podmioty prawa międzynarodowego i nie ma w nim mowy o jakimkolwiek działaniu jednostronnym na szkodę państw przystępujących. Stanowiłoby to bowiem naruszenie wszelkich norm prawnomiędzynarodowych oraz zasad, na których opiera się Unia, które my przyjmujemy. Podobne spekulacje wynikają często ze złej woli osób, które je głoszą.
Ale inny przykład to manewry z przepchnięciem jeszcze przed Atenami ustawy o ustroju rolnym, która określa jasno zasady nabywania nieruchomości rolnych w Polsce. Czy na pewno Polska i Unia identycznie rozumieją tę kwestię, skoro w traktacie zapisano, że nasz kraj w żadnym razie nie pogorszy dotychczasowych warunków?
— Przepisy określające tę kwestię w traktacie akcesyjnym tworzą normy generalne i zostały one ustalone podczas negocjacji członkowskich dotyczących obszaru „wolny przepływ kapitału”. Uzyskaliśmy w tym obszarze satysfakcjonujące nas warunki przejściowe, które po wejściu traktatu w życie stanowią prawo pierwotne UE i jako takie nie mogą ulegać zmianie. Natomiast zasady kształtowania ustroju rolnego to normalne działanie na poziomie prawa krajowego. Takie regulacje posiadają wszystkie państwa członkowskie Unii Europejskiej. W żaden sposób nie oznacza to naruszenia ani ustaleń negocjacyjnych, ani prawa wspólnotowego.
Duża część Polaków nie jest zainteresowana problematyką europejską, traktując ją jak propagandę. Taki odbiór utrwalił się zwłaszcza po kończącym negocjacje szczycie w Kopenhadze. Czy zna Pan receptę na poprawę tej sytuacji?
— Nie demonizowałbym negatywnego wydźwięku kampanii informacyjnej o Unii Europejskiej, chociaż jest prawdą, że ma ona wiele niedoskonałości. Cieszy mnie, że sondaże wskazują stałe, wysokie poparcie opinii publicznej dla naszego przystąpienia do Unii. Natomiast uwagę należy zwrócić na dwie kwestie. Po pierwsze, bardzo ważne jest merytoryczne i zrozumiałe wytłumaczenie, jakie korzyści przyniesie akcesja do Unii poszczególnym grupom obywateli — studentom, rolnikom, przedsiębiorcom, lekarzom. Po drugie, trzeba zacząć prace nad uświadomieniem roli i funkcjonowania Polski już jako państwa członkowskiego Unii.
Czy zatem państwo stać i czy państwo umie przekonać nieprzekonanych?
— Każdy człowiek potrafi samodzielnie ocenić korzyści z tego, że Polska wstępuje, po niemal pięćdziesięciu latach głębokiej izolacji, do rodziny europejskiej, której częścią zawsze — cywilizacyjnie i kulturowo — byliśmy. Oczywiste jest jednak, że, podobnie jak w innych społeczeństwach zawsze istniały i będą istnieć grupy ukierunkowane programowo na negację. Tego się nie da zmienić — istota sprawy polega na tym, by nie stanowiły one większości.
Czy mimo to nie obawia się Pan o wynik referendum — zarówno jeśli chodzi o rozkład głosów, jak i frekwencję wyborczą?
— Jestem spokojny o poparcie dla integracji z Unią — wartość ta, jak pokazują badania, jest stabilna i sięga niemal 70 proc. głosujących. Jeśli może nastąpić jakikolwiek problem, to odnosi się on wyłącznie do frekwencji, która zgodnie z Konstytucją musi przekraczać próg 50 proc. uczestniczących w referendum, aby było ono wiążące. Jestem jednak pewien, że Polacy są świadomi wagi i znaczenia wyboru, którego mogą dokonać.
A może potrzebna jest zmiana na stanowisku premiera jeszcze przed referendum. Sondaże są bezlitosne. Wydaje się, że utrzymanie marazmu „byle do referendum” może mieć fatalny wpływ na jego przebieg...
— Nie widzę takiego problemu i daleki jestem od wiązania wyrażanego dla rządu poparcia opinii publicznej z możliwym wynikiem referendum. Kwestia takiej lub innej koalicji rządzącej stanowi tylko kilkuletni okres w dziejach narodu i państwa. Tymczasem przystąpienie do Unii Europejskiej jest wydarzeniem, którego skutki dotyczyć będą następnych generacji oraz rozwoju państwa w perspektywie 15-20 lat. Warto uświadomić sobie tę perspektywę i przyjąć sposób myślenia o strategicznym i globalnym charakterze.
Złożenie podpisów pod dokumentem wyznaczy nowy etap na naszej europejskiej drodze. Od tej chwili nasi politycy będą bezpośrednio uczestniczyli, choć jeszcze bez prawa głosu, w unijnych gremiach. Czy dysponujemy odpowiednią kadrą?
— Do członkostwa w UE przygotowujemy się od ponad dziesięciu lat i zdołaliśmy w tym czasie wykształcić kadry zdolne do działania w środowisku instytucji i innych organów UE. Dlatego okres uczestniczenia na prawach obserwatorów w pracach tych gremiów oznacza po prostu dalsze, bardziej bezpośrednie włączenie się w ich funkcjonowanie i jest działaniem natury rutynowej. Ewentualny problem może dotyczyć wyłącznie sytuacji już po przystąpieniu Polski do Unii — trzeba będzie bowiem zastąpić tę część urzędników i ekspertów, którzy wyjadą do pracy w instytucjach unijnych. Szczególnie dobrze wykształconych kadr wymagać będzie obsługa programów i funduszy pomocowych na poziomie regionalnym.