W poniedziałek, 20 maja, trzymiesięczne kontrakty terminowe na Londyńskiej Giełdzie Metali (LME) wyceniały miedź nawet na 11072 USD za tonę. To najwyższa cena, jaką w historii LME zapłacono za czerwony metal. Jeszcze na początku maja miedź wyceniano na niespełna 10 tys. USD/t, a na początku 2024 r. metal ten kosztował raptem 8,5 tys. USD.
Tylko od początku roku miedź w Londynie podrożała o 28 proc. i w ujęciu nominalnym przebiła historyczne rekordy z początku 2022 r., gdy jej notowania dopiero drugi raz w dziejach osiągnęły pięciocyfrowe poziomy (pierwszy raz – i tylko na chwilę - stało się to w lutym 2011 r.). Przy czym miedź nie jest jedynym metalem przemysłowym, który w ostatnich miesiącach tak mocno podrożał. Notowania cyny od początku stycznia poszły w górę o 36 proc., srebra o 32 proc., a niklu o 30 proc.
Czy miedź ma doktorat z ekonomii?
Na rynkach finansowych mawia się, że miedź ma doktorat z ekonomii, ponieważ nierzadko lepiej niż zawodowi ekonomiści rozpoznaje moment, w którym światowa koniunktura gospodarcza zaczyna się poprawiać. Tj. popyt na czerwony metal (a wraz z nim jego ceny) zaczyna rosnąć, zanim ekonomiści odnotują poprawę wskaźników makroekonomicznych. Wszakże miedź zużywana jest przede wszystkim w sektorach inwestycyjno-produkcyjnych: w budownictwie, energetyce, przemyśle maszynowym itd.
Teraz dodatkową historią stojąca za wyższymi cenami miedzi jest transformacja energetyczna, czyli przejście od napędów spalinowych do elektrycznych oraz odgórnie forsowana próba odejścia od paliw kopalnych na rzecz nieprzewidywalnych i zależnych od pogody źródeł energii (fotowoltaika i turbiny wiatrowe). To wszystko nakłada się na forsowaną od lat narrację o krytycznym niedoborze miedzi z powodu rosnącego zapotrzebowania nowych gałęzi przemysłu - od pojazdów elektrycznych po infrastrukturę związaną z OZE.
Dodatkowo obawy przed wystąpieniem długotrwałego niedoboru miedzi podsyca trwająca przez większość poprzedniej dekady inwestycyjna posucha. Stare złoża powoli się wyczerpują, nowych mało kto poszukiwał i jeszcze rzadziej je zagospodarowywał, ponieważ przez wiele lat ceny czerwonego metalu były względnie niskie (5000-7500 USD/t w latach 2013-20).
- Wszystko to wyniosło ceny miedzi na nowe poziomy i trudno jest w tej sytuacji mówić, że to już ich szczyt - powiedział Craig Lang, główny analityk firmy badawczej CRU Group.
Chiny a kwestia miedzi
Na rynku miedzi przenikają się zatem trzy kwestie. Pierwszą są długoterminowe megatrendy związane z elektryfikacją wszystkiego i odejściem od paliw kopalnych w połączeniu z wieloletnimi zaniedbaniami po stronie podażowej. Drugą jest gra pod globalne ożywienie gospodarcze. Europa w I kwartale zaczęła wychodzić ze stagnacjo-recesji, która trwała od połowy 2022 r. Ale dla miedzi najważniejsze są Chiny – gospodarka odpowiadająca za ok. 55 proc. światowego zapotrzebowania na ten metal. Nic zatem dziwnego, że początek wzrostu cen miedzi zbiegł się w czasie z silnym odbiciem na chińskim rynku akcji.
Przez poprzednie kilka lat mieliśmy do czynienia z kryzysem na chińskim rynku nieruchomości – czyli głównej sile napędowej światowego zapotrzebowania na metale przemysłowe w ogólności, a na miedź w szczególności. Wydaje się jednak, że władze w Pekinie postanowiły wrócić do starego modelu gospodarczego, w ramach którego państwo wspiera budowę (często niezbyt potrzebnej) infrastruktury, aby napędzić wzrost PKB.
W zeszłym tygodniu chińskie Politbiuro ogłosiło nowy program stymulacyjny dla rynku mieszkaniowego. Zasadniczo sprowadza się on do gigantycznego skupu interwencyjnego niesprzedanych mieszkań, na co przeznaczone zostanie 300 mld juanów (ponad 40 mld USD). Nabywcami nieruchomości mają być państwowe przedsiębiorstwa oraz władze lokalne. Czyli wielki (choć niektórzy twierdzą, że wciąż niewystarczający) bail-out chińskiej branży deweloperskiej.
Druga strona miedziowego pokera
Trzecią kwestią jest spekulacja w wykonaniu dużych inwestorów finansowych. Rzecz dotyczy przede wszystkim giełdy nowojorskiej (Comex), gdzie rozpoczął się majowy skok cen miedzi. 21 maja funt (tak, Amerykanie wszystko muszą mierzyć po swojemu) miedzi z dostawą w lipcu wyceniany był na 515,45 centów. Daje to prawie 11400 USD za tonę. Tymczasem ta sama miedź w Londynie z dostawą za trzy miesiące była o prawie 500 USD na tonie tańsza. W zeszłym tygodniu różnica ta sięgała bezprecedensowego 1 tys. USD na tonie.
Zresztą, także na giełdzie nowojorskiej coś nie grało. Ponieważ kontrakty z czerwcowym i lipcowym terminem dostawy były wyceniane wyraźnie wyżej od kontraktów na dostawę takiej samej miedzi kilka miesięcy później. Taka sytuacja nazywana jest mianem backwardation i na rynkach metali zwykle się nie zdarza.
Dlaczego zatem przydarzyła się teraz w przypadku miedzi? Według rynkowych komentatorów mieliśmy do czynienia z typowym zjawiskiem short squezze'u na nowojorskiej giełdzie Comex. W wolnym tłumaczeniu znaczyłoby to „wyciskanie grających na spadki”, czyli posiadaczy krótkich (ang. short) pozycji. Innymi słowy: napływ spekulacyjnego kapitału na rynek nowojorskich kontraktów miedziowych sprawił, że posiadacze krótkich pozycji zostali zmuszeni do ich panicznego zamknięcia, aby nie ponieść jeszcze większych strat. Ten samonapędzający się mechanizm wywindował ceny najbliższych kontraktów, co z kolei skusiło arbitrażystów (którzy wykorzystali różnice cen tego samego surowca na dwóch różnych giełdach) i w konsekwencji podniosło notowania na LME.
Jeśli trop ten okazałby się właściwy, to obecna zwyżka cen miedzi może okazać się krótkotrwała i czerwony metal znacząco potanieje, gdy wygasną kontrakty czerwcowe i lipcowe. Ruch cen w dół może zostać wzmocniony, gdyby doszło do ewakuacji spekulacyjnie nastawionego kapitału, który obecnie odpowiada za ok. 30 proc. liczby czynnych kontraktów.
To historia na krótki i średni termin. Jednakże patrząc w dłuższym horyzoncie czasu miedź może faktycznie stać się znacznie droższa z powodu trudnej do zwiększenia podaży w zderzeniu ze wzmożonym zapotrzebowaniem wynikającym z rozwoju algorytmów AI oraz transformacji energetycznej Zachodu. Na razie korzystają na tym posiadacze akcji spółek wydobywczych. Także polskiego KGHM - w niespełna dwa miesiące notowania lubińskiej spółki podniosły się o 55 proc. i osiągnęły najwyższe wartości od przeszło dwóch lat. Jak widać nawet na GPW da się zarobić na inwestycyjnej modzie na sztuczną inteligencję.